dzień typowego marychłanisty
detale
raporty psychonaut4
- dzień typowego marychłanisty
- Trzeźwienie dla opornych, czyli urodzinowe grzanie gówna.
- jestem umęczonym odkupicielem waszych grzechów.
- W inny świat po trawie
- dragidragidragidragole!
- Groza i euforia czyli oxo i candyflip.
- O zdekszonych szafach, bananie i śmierci...
- Zdekszonymi ruchami wspiąłem się na szafe słuchając wibracji
- Kwaśna rzeczywistość ludzi epoki kamienia łupanego.
- Wyprawa we fraktalne odmęty czyli remedium na kaca
dzień typowego marychłanisty
podobne
nie czekam dłużej i wpycham czarną od opalania śmierdzącą lufę do gęby, pierwsza, druga, po trzeciej piszę gówniany esej o tym jak bardzo słabe zielsko kupiłem, ale co mogę więcej poza tym zrobić? dopale sobie jeszcze jedną, dwie tak na sen chociąż bo jedyne co czuję to przymulenie, czyli bez fajerwerków.
gówniane zielsko.
leżę, nawet postanowiłem puścić muzykę z głośnika, leci tame impala, przewracam się na drugi bok, okazuje się że zielsko po prostu trzymało w napięciu by mi teraz pokazać popisowy numer, zanim dokończę ten gówniany raport warto byłoby wspomnieć że zielsko działa na mnie wybitnie mocno i bardzo tripowo, odklejam się jak po dobrym kwasie, generalnie to skutek grzania psychodelików, odblokował mi się perk jak w grze komputerowej i mogę teraz cieszyć się zielonym łajnem w znacznie szerszym wachlarzu atrakcji, albo każdy egoistyczny autysta udający artystę tak ma, czy nie?
ciekawym faktem jest to że znalezienie źródła muzyki ze słuchu jest niemożliwe, głośnik jest obok i gdybym się na tym skupił zapewne zepsułbym efekt przestrzenności, tak swoją drogą po kiego kupić głośnik za 500zł jak można za 50zł a za resztę po prostu dobre zielsko?
podoba mi się to dlatego poprawie odbiór tame impali kolejnym smakowitym lufkełem, udaje się aż za bardzo, utwór muzyczny z jednego rozstraja się na kilka, każdy instrument wyraźnie staje się osobną bajką, ciekawe jest to że gitarę prowadzącą słyszę znad środka mojego leżącego zjaranego do potęgi ciała, czuję jej brzmienie fizycznie, fale dźwiękowe zamieniają się w cale ciepłej głaszczącej mnie powolnie energii, odwracam zwrok i niedowierzam że tak klarowny, przestrzenny dźwięk wydobywa się z malutkiego krzykacza za pięć marnych dych, po przesłuchaniu całego albumu uświadomiłem sobie że nie nie odbieram muzyki wyłącznie słuchowo, czuję jakby zmysły się wymieszały, a mój sfajczony mózg uznał że postara się o najbardziej kunsztowne wzory pod oczami które harmonijnie łączyły się z muzyką, dlatego też postanowiłem że cokolwiek teraz się nie stanie to będę najbardziej uległy wobec tripu jak tylko się da, rozluźniłem się jeszcze bardziej, przykryłem kołdrą i chwilę później wzory eksplodowały w kolorowe kwiaty, to wszystko tak wtedy nie miało sensu, dlatego starało się być jeszcze bardziej bez sensowne, bo po co komu sens jak można odbierać wszystko emocjonalnie, ta nieoczekiwana harmonia wynikła z przyjemnych, pozytywnych i niezwykle kreatywnych myśli jakie tylko wtedy przychodziły mi do głowy, oczywiście mogłem dupnąć se z dwie emki i mieć wyjebane jajca bo bym przecież nie zjadł połowy lodówki, ale nie doświadczyłbym krzty mistycyzmu i całego bagaża doświadczeń, nie zobaczyłbym sztuki pod oczami tylko jakieś oszczane wzory i obrazy godne szkicownika schizofrenika, czy coś w tym stylu ale wtedy widzia
nie chcę rozpisywać się nad myślami, tymi głębszymi jakie mi tylko przychodziły do głowy, jest to równie głupie i bez sensu jak szczanie pod wiatr, lepiej jest po prostu namówić kogoś na spontaniczne zjaranie się w upór ale i tak to zrobię w sumie
przyjechałem w górki, dookoła jeszcze martwo, mroźno i biało, idealna okazja na poważne odklejenie od zwyczajnej codziennej formy odbierana zewnętrznych i wewnętrznych bodźców, mocno nabiłem lufkę i zanim skończyłem dopalać holendra to wiedziałem że może mi nie być do śmiechu w takim miejscu i nie było, w skrócie to po prostu pojechałem w cholere daleko tylko po to by się tam nieźle zjarać, carpe diem!
idę ale już mniej pewnie, wiedziałem że się ładuje, ładuje i nie puści szybko, ćpak by teraz powiedział że to body load, no właśnie co za spedalony kutaso-połykacz wymyślił słowo bodyload? brzmi jak jakaś ostro pokurwiona zabawa gejowska, z nutką ryzyka (?) pomijając niezręczny fakt że to nie był żaden bodyload czy inne ćpakowe mądre słówko, obserwowałem odbite poranne światło od drzew czując że wszystko wokół się drastycznie zmienia, może nie drastycznie, drzewa nie zaczeły na mnie szczekać ale moja świadomość była ewidentnie rozszerzona z każdą sekundą, idę i czuję się jak w wybitnym filmie psychologicznym, wszystko zaczyna być bardzo symboliczne i metaforyczne, ja wędrujący z kijem w płaszczu, oddalone o dziesiątki kilometrów góry, wschodzące słońce, okazało się nagle że wszystko co mnie w tym momencie otacza jest po prostu samorozwijającą się sztuką, a słońce artystą, religijna osoba powiedziałaby że bogiem, ale odpuścmy sobie wiarę i skupmy się na rzetelnej psychodelicznej prawdzie, tak więc zatrzymałem się na chwilę by zrobić sobie niespodziankę którą przed samym sobą w tym stanie utrzymywałem w tajemnicy, mam na myśli piękny widok który bez puchy robi wrażenie, odwróciłem się wkońcu nie mogąc wytrzymać napięcia i szczęka mi dosłownie opadła.
Poczułem nagle gigantyczną falę uczucia które dobrze znam ale nigdy dobrze nie doświadczyłem, czyli ogromne poczucie podniosłej mistyczności, stałem nie wiedząc nawet co mam sobie pomyśleć, artysta o którym przed chwilą pisałem postanowił pooglądać swoje dzieło z drugiej strony przez co białe oddalone góry płoneły przez tego gigantycznego płonącego sukinkota, widok był przebajeczny, wodospad mi ciekł z oczu a sam się jakby jąkałem sam do siebie z nadmiaru emocji, pierwszy raz, dziwne uczucie jak sobie pomyśle że ktoś też mógłby być w lesie.
widok kojarzył mi się z filmem zabriskie point no i mistyczny klimat był na równym poziomie, więc możecie sobie wyobrazić, nie wiem co w sumie napisać o samych drzewach które były dookoła, bałem się ich co prawda bo były nagie i bez liści, pokryte śniegiem, sama ta myśl że są martwe była w tym stanie bardzo odważna no bo bad trip wisiał na włosku, ale gdzie nie gdzie poprawiały mi humor malutkie pęki czekające na światło, nie myślałem za dużo o tym czemu wyglądają akurat tak a nie inaczej bo to już pytanie dla schizofreników, czułem po prostu kosmiczną więź z nimi, hitler się teraz przewierca do australii ale czułem po prostu równość z każdym możliwym żywym bytem.
idąc dalej widziałem sąsiednią górę, drzewa z niej wyciągały jaknajmocniej ramiona w stronę słońca, by jak najbardziej tylko rozkwitnąć, przeszła przeze mnie myśl jaką to drzewa muszą czuć gigantyczną przyjemność czując światło skoro z tak małego ziarna rosną w ogromne wyciągnięte ręce, oczywistym było dla mnie że życie człowieka jest takie same z tej metaforycznej strony albo nawet nie tylko, w sumie wszystko jest jedną sztuką w której nie ma śmierci ale tylko kwitnienie, wszystko jest jednym i chcę być piękniejszym niż chwilę temu, z naukowego punktu widzenia to komedia, smutny żart dla zajętego wzorami jajogłowca z zaburzeniami erekcji.
wszedłem już głęboko w las, nie obchodzi mnie to czy się zgubię, idę i czuję coraz większe przytłoczenie otoczeniem, czułem cały czas ogromny respekt przed tym miejscem, a to tylko jakieś porośnięte wybrzuszenie pokraczne w ziemi, nadmiar bieli mi się udzielił, czułem się jak na gigantycznej pustyni z innej planety, błądząc po metaforycznym lesie znalazłem kurhan, nawet dwa na które natrafiłem przypadkiem, nie podobały mi się w tym stanie, zrobiły za duże wrażenie przez co dokonałem taktycznego odwrotu napotykając sarny, nagle wszystko było jakieś takie paćkowate od poziomu mistyczności, sarny były z całą pewnością wystarczającym bodźcem bo cały obraz zrobił płaski, bez głębi, jak uciekły to ja chwilę potem też bo było jeszcze wiele innych cudnych widoków, resztę tamtego dnia spędziłem siedząc przy ognisku słuchając the myrrors.
następnego dnia uznałem że zapalenie lufki będzie zbyt skromne skoro mam wolny dzień to skręce giga blanta z samej trawki kiedy to po spaleniu zadzwonił szef z zapytaniem gdzież to ja jestem jak nie w pracy
kolejnym razem wybrałem się na wycieczkę rowerową w górki, więc co 5km była lufkostacja, oczywiście nagle już nawet nie jechałem wygodną jak latynoskie uda asfaltową drogą ale nagle znalazłem się na łysym polu, cholera sobie pomyślałem i wystraszony obróciłem się nagle w prawo bo przecież widziałem przez ułamek sekundy szaleńczo rozpędzony w moją stronę samochód, było krzywo przez chwilę, mckenna, rogan czy inny dzielny psychonauta przerzucili by się w tym momencie na piko do końca oszczenego życia ale na szczęście miałem przyjazny zjazd z górki i bardzo długi co było cholernie przyjemne, zwłaszcza że słuchałem sobie pink floydów i oczywiście byłem zjarany jak ostatni skurwysyn, jadąc dalej poprzec urocze górskie wioski niczym z hobbita dodałem do prawdziwych górach, tych które widzę bardzo daleko z okna mojego domu i zawsze je oglądam usychając z tęsknoty jak jestem gigantycznie upalony, jak już dotarłem bawiłem się nieziemsko dobrze, poza tym że piwo w plecaku mi się wylało i byłem cały mokry, zjarany i ledwo już w sumie jechałem na tym rowerze, rzuciłem zjarańcomobil i rzuciłem się w góre, idąć słuchałem a forest od the cure, aż wkońcu dotarłem na szczyt i słuchałem w tym momencie drudkh - skies at our feet nabijając kolejną lufę - jakże to romantyczne, prawda ćpaki?
było przeuroczo i mistycznie głównie przez to że się ujarałem do skraju możliwości i leciał the myrrors, poziom odklejenia osiągnął poziom tramal+viagra=warszawa centrum, czyli czas na jeszcze jedną aż wkońcu drzewa zaczeły przypominać mi gigantyczne dłonie znowu, jakieś bez sensowne biomasy chcące się tylko troszkę wygrzać na słońcu, uznałem że to dla mnie za dużo i prawie sturlałem się na dół góry, zbiegłem równie odpowiedzialnie jak już nie powiem co z szacunku dla tej strony albo dlatego że obecnie też jestem zjarany i nie mogę wymyślić porównania bo zostało tylko indicowe gówno którym gardzę tak bardzo że wyjarałem trójkę palenia w dzień.
wracając czułem takie zjaranie że każdy pseudokwasożłop z tej strony podciął by sobie żyły, wysmarował się krwią nago i zaczął robić seksualne dźwięki, jadąc obraz mi się całkowicie cofał, dziwne wrażenie że stałem w miejscu mimo iż pedałowałem (he he hi ho) ile sił w nogach to widziałem że chyba jednak jadę do tyłu, kolory się podbiły, może nie tyle co kolory ale jakby granice między barwami stały się wyraźniejsze- jakże żałosne moje próby ukazania działania psychodelii..
oczywistym faktem stało się to iż nie miałem zielonego pojęcia gdzie jestem, kim jestem, co robię, pojechałem do miasta przez "skróty" czyli prawie przez pierdolone miasto pierdolonego chleba, przez co wracałem się 8km, jadąc dopaliłem lufkę dla kurażu, dalej jadąc prawie serce stanęło mi przez fiutogrzmota piłującego biednego golfa, hofmann mógłby teraz aż przyklasnąć bo zobaczyłem nagle całą panoramę swojego miasta z górki co nadało bardzo mistycznego charakteru rodem z psychodelicznej grafiki czy innego instagramowego gówna w stylu nbomeme, jak już wróciłem i wytrzeźwiałem okazało się że koło ociera o ramę (wycentrowało się?) kierownica skręca ale już bez koła a siodełko kręci się jak jebana baletnica, ale nie zepsuło mi to nastroju na dalsze zjarane podróże!
innym razem dopaliłem zioło na dxm, to tak zwana męczyciuchcia i lepiej nie dyskutuj z tym kurwisynem bo cię zmiecię z planszy.
- 7093 odsłony