śmierć ego i podróż do innego świata po bezydaminie
detale
Najdłuższą i najistotniejszą część tripa spędziłem w lesie. Wziąłem ze sobą tylko papierosy, wodę, coś do jedzenia i koc. Spotkałem (jak mi się wydawało) parę osób.
MDMA (3 razy)
Ecstasy (ok. 10 razy)
LSD (3 razy)
raporty reifu
śmierć ego i podróż do innego świata po bezydaminie
podobne
Halucynacje są dla mnie czymś naprawdę intrygującym. To z jednej strony duże pole do popisu wspaniałego organu jakim jest mózg, a z drugiej duża zagadka. Pod wątpliwość podchodzi czym jest świat i wszystko wokoło, gdy ich doświadczamy. Możnaby powiedzieć, że dla ludzi świat jest reakcją chemiczną w ich mózgach. Takie rozumowanie towarzyszyło mi przy podejmowaniu decyzji o zakupie opakowania tantum rosa po uprzednim przeszperaniu hypera i neurogroove.
Bardzo chciałem doświadczyć halucynacji. Wcześniej przydarzało mi się to już na kwasie lecz faza w przypadku LSD była bardzo nieprzyjemna. W głowie miałem szum, nie potrafiłem logicznie myśleć a świat wokoło falował, bez większych urojeń. Zniechęcony "Hoffmanem" postanowiłem spróbować tańszej i łatwiej dostępnej substancji. Przypadkiem trafiłem na wątek o benzo na HR i postanowiłem spróbować. A właśnie parę dni temu była ku temu świetna okazja.
Z racji, że jestem studentem: aktualnie przeżywam najdłuższe "ferie" w życiu. Mieszkam około 7 km od najbliższego miasta, na wsi otoczonej zewsząd lasami i polanami. O wyjeździe do mieściny nie było mowy z wiadomych względów. Jednak samotna przechadzka do lasu z dośc sporym podkładem była, jak uważałem, świetnym pomysłem.
Kupiłem więc całe opakowanie rosy, wieczorem oddzielilem bezydaminę z czterech saszetek od soli i byłem gotowy by jutro z rana wyruszyć w podróż którą zapamiętam do końca życia.
Biały proszek łyknąłem o godzinie 10:58. Postanowiłem prawie całego tripa spędzić na dworze w obawie przed nadmiernym strachem. Byłem świadomy, że to końska dawka. Zwłaszcza dla osoby która nie miała z tym syfem styczności nigdy wcześniej. Mimo wszystko chęć przeżywania przygód wzięła górę nad zdrowym rozsądkiem. Łyknąłem słony proszek którym od razu się zakrztusiłem i popiłem szybko napojem. Mało brakowało a z miejsa bym wszystko wyrzygał. No ale mogłem się tego przecież spodziewać. na samo wyjscie wziąłem tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Koc, papierosy, wodę i trochę jedzenia. Wyszedłem z domu w kierunku wschodzącej, sosnowej polany na skraju lasu. Tam usiadłem, włączyłem muzykę na słuchawkach i zacząłem pisac z kumplem żeby zabić czas na załadownie. Wtajemniczyłem go co jest dzisiaj u mnie grane i potem miałem z nim kontakt właściwie do końca tripa.
Godzina 11:29
"rzeczywistość robi się niebezpiecznie ciekawa..".
Tak pożegnałem się z Hubertem bo poczułem, że coś się zaczyna dziać. Kolory jakby się wyostrzyły, muzyka w słuchawkach trochę ucichła i poczułem potrzebę zmiany otoczenia. Wszedłem wgłąb lasu, bardzo zaciekawiony. Najwyraźniej trochę się przeliczyłem. Jedna dziwna rzecz której doświadczyłem to spotkanie biegacza który zniknął gdy sie odwróciłem za plecy. Teraz jednak mi się wydaje, że wybiegł inną ścieżką. Prawdziwa jazda powoli się zaczynała.
Godzina 11:52
Stałem się czujny jak nigdy dotąd. Czułem ogromny strach i byłem wyczulony na najmniejszy ruch w zasięgu moich gałek ocznych. Stanąłem na środku lasu, zacisnąłem zęby i rozejrzałem się wokoło. W uszach słyszałem szum drzew niesamowicie wręcz intensywny. Zupełnie tak jakby zaraz gałęzie z koron drzew miały się złamac i spadać na ziemię. Pośród tego szumu słyszałem paplanie setek ludzi. Poczułem sie jak na wielkim targowisku mimo, że był w środku lasu. W zasięgu wzroku widziałem czarne plamy o nieokreślonym kształcie. Trochę jak ślady spalonych opon na asfalcie, zawsze w kąciku mojego oka. Wydawało mi się, że to wściekłe psy. Odruchowo reagowałem na to "zagrożenie" które odebrał mój mózg. Odskakiwałem od tych istot i zacząłem szybciej iść przed siebie. Po krótkim spacerze przystanąłem i spotkałem pierwszego człowieka.
Był to mężczyzna w czarnej bluzie z kapturem i spodniach pod kolor. Stał na wzniesieniu ok. 100 m przede mną. W parę sekund odwrócił do mnie swoją głowę, skinął mi palcem po czym odwrócił się na pięcie i poszedł w dal. Byłem przekonany, że widziałem właśnie mordercę.
Ciekawostka, dzięki widomościom na messengerze wiem dokładnie w jakim czasie to wszyzstko sie stało. Stałem sie czujny, usłyszałem szum, widziałem psy i spotkałem tajemniczą osobę w zaledwie JEDNĄ minutę. Wtedy to była dla mnie wieczonść, zapewne przez strach.
Poszedłem ścieżką tamtego człowieka.
Godzina 11:57
Szedłem ścieżką i postanowiłem włożyć słuchawki. Puściłem dobrze mi znaną piosenkę zespołu Rush. Jednak coś nie grało.. Znajomy kawałek przyśpieszał i zwalniał w zależności od mojej woli. Ponadto gdy skupiałem sie na jakims instrumencie mogłem go delikatnie przestrajać. Ta ciekawa umiejętność pozostała mi przez parę godzin. Mimo jej ogromnego potencjału, prawie w ogóle się nią nie cieszyłem. Traktowałem ją troche po macoszemu. Żałuję, że nie mogłem jej bardziej docenić.
Tak sobie szedłem przez najbliższe minuty w strachu pomieszanym z fascynacją, delikatną domieszką euforii i dziecięcą ciekawością. Byłem tak zaafiszowany tym co sie wokoło dzieje, że nie mogłem uwierzyć i chodziłem z otwartymi delikatnie ustami. Zacząłem wychodzić z ciemnego lasu, w stronę słonecznej polany przy brzozowym zagajniku. Wtedy doświadczyłem czegoś mistycznego.
Godzina 12:08
Jasne snopy światła padające na ziemię i drzewa wokoło odebrały mi i tak juz ograniczoną mowę. Zacząłem sie przyglądać idealnie oświetlonej brzozie na skraju zagajnika. Przez pierwsze 10 sekund widok delikatnie drgał, po czym się ustabilizował. Potem z tego widoku zniknęły podmuchy wiatru. Widziałem stopklatkę która w miare upływającego czasu stawała sie powoli obrazem. Pomagicznych ok. 30 sekundach widziałem już tylko ideę drzewa. Poczułem, że własnie obcuję z przyrodą w całej swej chwale i doświadczyłem tego czego jeszcze nikt z ludzi nie doświadczył. Umarłem, mój mózg tego nie wytrzymał.
W głowie: wielki szum.
W uszach: pustka.
Widziałem świat wokoło jak wiruje i dynamicznie się zmienia. Nie byłem w stanie nawet wyrazić intencji żeby jakoś to skomentowac czy cokolwiek pomyśleć. Musiałem godzić się na to co własnie się dzieje.
Jedyne odczucie które mi wtedy towarzyszyło to konieczność przemieszczania się. Ktoś zaprowadził moje nogi na ścieżkę i zaczął nimi streować jak marionetkami. Szedłem tak przez pareset metrów.. czułem się jakbym był świadomością która dopiero budzi sie do życia. Nie miała styczności z żadnymi bodźcami w zupełnie obcym dla niej świecie. Jest czytą kartą.. ja jestem czystą kartą. Ten głos wydobywał się z mojej głowy.
Po paru chwilach mogłem w końcu karkołomnie się komunikować. Chociażby z samym sobą. Poczułem niespotykaną jedność i błogostan. Próżno mi jest szukać czegoś tak niesamowitego w innych używkach które do tej pory brałem. Postanowiłem położyć się na polanie nieopodal i rozkoszować się nowym, wspaniałym światem.
Godzina 12:18
Rozłożyłem koc, wyjąłem wszystkie potrzebne rzeczy i rozłożyłem się w bardzo komfortowej pozycji. W zasięgu wzroku miałem sporo ciekawych rzeczy. Naprzeciw mnie za polaną o długości ok. 300 m był sosnowy zagajnik. Po prawo od niego stały bardzo szybko pracujące dwie elektrownie wiatrowe. Całość okrążały pola uprawne które od czasu do czasu falowały mi przed oczami.
Niebo było cudowne. Intensywnie błękitne z ogromnymi, białymi jak śnieg chmurami. Jedna z nich szczególnie zwróciła moją uwagę. Poruszała się na niewielki dystans w górę i w dół a w jej środku widziałem zakłócenia. Zupełnie takie same jak "śnieżenie" na straych telewizorach. Inne chmury wyglądały normalnie. Zobaczyłem też piorun który bezdźwięcznie zsunął się spod jednej z ciemniejszych chmur.
Było dość zimno więc miałem na sobie bluzę, katanę bez rękawów i kurtkę ze śliskiego materiału na wierzchu. Sięgając po wodę przesunąłem mocno ręką po rekawie kurtki. Usłyszałem metaliczny dźwięk. Potem z ciekawością stwierdziłem, że każdy dźwięk który teraz wywołuję przez pocieranie dłonią zyskuje metaliczny pogłos, niezależnie od powierzchni.
Godzina 12:50
Lekko znudzony oglądaniem natury sięgnąłem po telefon. Wszedłem na messengera by trochę popisać z Hubertem. W menu wyboru klawiatury, zaciekawiony odkryłem zestaw emotek od facebooka wydany z okazji koronawirusa. W ogóle mnie to wtedy nie zdziwiło. Po prostu wszedłem w tę klawiaturę i zobaczyłem jak dziesiątki ludzików w fioletowo zielonych kolorach tańczy na moim ekranie. Kolory przelewały się z góru do dołu emotek, minki ustawiały się w szeregi a pod koniec przedstawienia wszystkie symbole zmieniły się w jedna i tą samą twarz. Nie wiem niestety czyja to była twarz, symbole były bardzo nieduże. Poza minkami, gdy byłem tylko na ekranie z klawiaturą "koronawirusową", przez cały ekran przemykały niebiesko czerwone wirusy...
...jak się później okazało wszystko to była halucynacja. Co ciekawe, inne klawiatury widoczne były normalnie. Jedynym urojeniem było postrzeganie przeze mnie symboli interpunktycyjncyh jako "wirusowych" emotek. Gdy się o tym dowiedziałem wieczorem, długo nie mogłem w to uwierzyć.
Pisanie stawało się powoli niemożliwe. Nie trafiałem w klawisze mimo pisania jednego zdania przez parę minut. Bardzo chciałem sie komunikowac ale poczułem się jak 3 - latek ze smartphonem. Mimo to przez ponad godzinę starałem sie pisać.
Godzina ok. 14:00
Usłyszałem jak za moimi plecami przejedża motocrossowiec, drogą którą nigdyś szedłem. zaciekawiło mnie to i postanowiłem wyjść kierowcy z boku drogi gdy już się do mnie zbliży. Szybko spakowałem plecak, wziąłem wszystko i wyszedłem. Widziałem już drogę. Zauważyłem, że kierowca stoi pod drzewem a jego maszyna leży na ziemii. Przestraszyłem sie w obawie, że może coś w moim kierunku planować. Chciałem się ulotnić lecz on zauważył mnie i krzyknął:
"No chodź!! Pomożesz."
Od razu, szybkim krokiem zerwałem sie w jego kierunku. Miałem do niego spory kawałek więc szybko przemyślałem co właściwie mogło mu się stać. Zapewne skończyła mu się benzyna lub spadł łancuch. Nic trudnego, dam radę.
Doszedłem do wzgórza na którym stał. Ze zdumieniem odkryłem, że już go tam nie ma. Po jego maszynie też ani widu, a jedyne ślady na ziemii pochodzą od samochodów i traktorów. Całe to spotkanie było wielką słuchową i wzrokową halucynacją. Uważałem to doświadczenie za coś niesamowitego.
Godzina 14:10
Znowu położyłem się na kocu. No i zaczęło się robić nieciekawie. Klątwa pająków mnie dopadła i białe stworzenia zaczęły obchodzić moją nogę. Odruchowo, z panicznym strachem i drgawkami zrzuciłem intruza ze spodni. Nie wiem czy to była halucynacja. Insekty na moich kończynach towarzyszyły mi właściwie bez przerwy aż do wieczora. Nic niestety nie mogłem z tym zrobić, a szkoda. Bo to w dużej mierze popsuło magię idealnego jak dotąd tripa. Ciągle kurczowo wypatrywałem potencjalnych okazji do wkroczenia insektów na moje ciało i moje ciało stosowało masę odruchów.
dalsze półtorej godziny pominę, bo właściwie spędziłem je na paleniu papierosów, odganianiu pająków i leżeniu na skraju lasu. Nic szczególnie cieakawego.
Godzina 15:40
Głód dawał o sobie znać. Mimo tego, że nie byłem w stanie przełknąć nic z moich zapasów złożonych z orzechów i ciatek, w brzuchu burczało mi coraz mocniej. Jadłem co prawda śnaidanie ale to było zdecydowanie za mało. Musiałem wrócić do domu by zjeść, a właściwie wepchać w siebie jakiś obiad. Posłuchałem jeszcze paru piosenek i wyszedłem w drogę powrotną. Wracałem przez polanę. Na horyzoncie rysował się ciemny w środku zagajnik z szeroką przerwą na droge pośrodku. Wpatrzyłem się w tą przerwę i.. oczom nie wierzę.
Z tyłu lasu, w poklatkowej animacji wyszedł ludzik w białym garniturze i melonie. Był narysowany w stylu starych kreskówek z Myszką Mickey lecz nie skojarzyłem tej postaci. Byc może była całkowicie losowa. Ludzik od razu zaczął mi machac ręką na przywitanie. Widziałem go dość dobrze bo dzieliło nas ok. 300 m. Odmachałem mu bez zastanowienia ciagle sie w niego wpatrując. On nie znikał. Zaczął skakać od prawej do lewej strony, potem zatańczył na środku ścieżki i oddlił się wgłąb lasu zupełnie jak spotkany kiedyś przeze mnie morderca.
Godzina 16:40
W końcu doszedłem do domu. Pobawiłem sie chwilę z psem, pomarzyłem za kierownicą mojego samochodu i wszedłem do domu. W mieszakniu byli moi rodzice którzy nie wiedzieli oczywiście o przygodzie z cipaczem. Postanowiłem zaryzykować i nie unikać rozmowy. Ciężkie wyzwanie. Mój głos był zupełnie inny. Miał inną barwę i miałem problemy z dobrem niektórych słów. Od razu to zauważyli lecz udało mi się wybrnąć tłumacząc zmiany dobry samopoczuciem i świetnym nastrojem który udzielił mi się w lesie. Zaczęliśmy rozmawiac coraz wiecej. Rozmowa kleiła się jak nigdy dotąd. Przegadaliśmy nawet bardzo intymne sprawy o których w zyciu bym nie zagadał na trzeźwo. Dziś, na drugie dzień naprawdę świetnie sie z tym czuję.
Dosłownie wcisnąłem na chama skromny obiad i poszedłem do swojego pokoju. Miałem te sławne błyskawice. Obojętnie jak bym nie skręcił gałką oczną, zawsze przemykały mi te zielone pioruny na skraju widzenia. Mogłem je również wywołać machając rękami przed oczami. Z początku było to całkiem zabawne. Potem jednak zacząłem rozmyślac, że prawdopodbnie zniszczyłem sobie siatkówkę oka i zostanie mi tak na zawsze. Brak sensownych badań naukowych nad szkodliwością benzo tylko wzmagał schizę.
Cały czas wydawało mi sie, że coś mnie obchodzi. Dostawałem już paranoi. Byłem bezsilny wobec swoich odruchów które były absurdalnie silne. Dosłownie miotałem sie po połowie pokoju w odpowiedzi na delikatne łaskotanie na udzie. Zacząłem sie zamartwiac, że mam problem ze swoim Autonomicznym Układem Nerwowym. Nie znajdowałem odpowiedzi na swoje pytania i byłem świadom, że teraz nie będę w stanie się wiele dowiedzieć o zdrowiu.
Tak sobie siedziałem dłuższą chwilę i zdałem sobie sprawę, że o niczym sensownym już dzis nie może być mowy. Nie miałem energii by grać na gitarze, motywacji by z kims pisać ani chęci wyjścia na dwór. Postanowiłem zamulić się serialami i pójść spać. Po godzinie 1 w nocy liczyłem, że będę mógł zasnąć. To było 14 godzin po wzięciu benzy. jak myślałem, więcej niz potrzeba by spokojnie zasnąć. Mysliłem się jednak grubo.
Nie przespałem całej nocy, czemu sie w sumie nie dziwię. Brzydziłem się sobą, że będę przyjmował tak dużą ilość tej substancji i brzydzę nadal bo to zwyczajna głupota. Miałem spore szczęście, że ten trip nie skończył sie tragicznie.
Nad ranem miałem mroczki przed oczami i świat pozostał jaskrawo kolorowy. Wstałem z łóżka o dziewiątej, usiadłem i spojrzałem przez okno. Rozmarzyłem się. Jak cudownie piekny jest teraz ten świat. Chwilo, trwaj wiecznie. Poszedłem wziać prysznic, potem przeszedłem do swojego pokoju. Jednak w połowie drogi się zatrzymałem. Nagle poczułem niesamowicie intensywne emocje. Tak mocne jak nigdy dotąd. Dokładnie był to smutek, żal za straconym czasem za młodu i zmarnowanymi licznymi szansami. Na ten moment te wszystkie zmartiwenia przybrały na sile stukrotnie. Z miejsca zacząłem płakać i nie mogłem tego płaczu opanować. Nie zdarzyło mi się płakać od wczesnego dziecinstwa. Godziłem się na te wszystkie emocje z myślą, że nie mogę się poddać tym emocją. Jednak ich nie rozumiałem. Wypłaczę się, dobrze mi to zrobi i zyskam spokój. Tak też było, zużylem dwie chusteczki i sięgnąłem po gitarę.
Zacząłem grac smutną piosenkę Michaela Seyera jak z automatu. Nie zdawałem sobie sprawy, że jestem przemęczony, głodny i po nieprzespanej nocy. W tamtej chwili czas stanął w miejscu.
Podsumawanie..
To na pewno był najlepszy trip w moim życiu. Doświadczyłem stanów mistycznych. Ciężko mi jest nawet je tutaj ubrać w słowa. Poczułem, że ludzie nie są tylko organizmami zrobionymi z mięsa które gnije i zjadają je w końcu robaki. Od wczoraj jestem przekonany, że na pewno istnieje zycie po śmierci. Będę na bieżąco o tym rozmyślał.
Halucynacje które opisałem były ciekawe a niektóre niewiarygodne. Dokładnie tego oczekiwałem po tym tripie. Będę je pamiętał przez lata.
Samopoczucia podczas mojej wycieczki było bardzo mieszane. Popadałem ze skrajności w skrajność. Było mi albo niewymownie dobrze albo nie panowałem nad swoim ciałem w panice. Najbardziej podobała mi się oczywiście chwila którą określiłem jako śmierć ego, lecz samo podróżowanie po lesie było bardzo ciekawe. Żałuję, że tak dużo czasu przeleżałem na polanie. Powienienm eksplorować w poszukiwaniu ciekawszych halunów. Jenak to co miałem było i tak wspaniałe.
Nie wiem czy wezmę jeszcze kiedykowliek ten proszek. Obawiam się uszkodzenia sobie permanentnie wzroku przez tą substancę. Szkoda, że nie nad nią zobionych wielu badań naukowych. Wtedy Rosa mogłaby byc moim nr 1.
- 5152 odsłony