odwiedziny szóstego wymiaru
detale
2 naboje gazu rozweselającego
Setting: pokój oświetlony na czerwono, później żółto, panorama miasta za oknem, obok mnie mój sitter (nazwijmy go K), przed nami telewizor.
odwiedziny szóstego wymiaru
podobne
T+0:00 - start
Zaczynamy zabawę. Ustawiam sobie w miarę czerwone-delikatnie pomarańczowe oświetlenie. Przez jakieś 20 min nie widzę żadnych wielkich efektów, tłumaczę K liczby zespolone. Przeradza się to w rysowanie funkcji logarytmicznych, zauważanie ciekawych zależności między życiem a liczbą e, ale to nadal bardziej takie świadome myślenie. Po 40 min czuję już delikatne zagubienie, zaczyna robić się nieciekawie.
T+1:00 - początki
Czuję się jakby coś dociskało mi klatkę piersiową, dosłownie jakby ktoś na niej siedział, uczucie bardzo nieprzyjemne. Z drugiej jednak strony od strony pleców mam wrażenie jakbym nie istniał, jakby mojego ciała tam nie było. Jest ono lekkie, jakby zbudowane z gąbki, może jakiejś piany. To mieszane uczucie powoduje, że czuję się bardzo niekomfortowo.
Dodatkowo, zaczynam widzieć, że czuję się wyprany z emocji. Jakbym był pusty w środku, moja dusza gdzieś uleciała. Śmieję się, uśmiecham się, ale nie odczuwam żadnej radości z tego. Czuję się delikatnie zagubiony i wewnętrznie smutny, że nie potrafię się cieszyć, chociaż moje ciało wydaje się być bardzo radosne. Mam wrażenie, ze moja dusza i ciało są dwoma odrębnymi bytami, ale nadal znajdują się w jednym organizmie.
Czerwone oświetlenie wydaje mi się być puste, jakby pozbawione jakiegokolwiek wyrazu, bez duszy i przekazu. Wyłączam je. Rysuję też wtedy obrazki w paincie, widzę w nich podobieństwa do twarzy, chociaż patrząc na nie teraz niewiele widzę z nich przypomina choć trochę twarz. Kolory jakich używam zdają się rozpływać po pokoju z niesamowitą siłą. Wokół niektórych z obrazków mogę dostrzec jakieś kolorowe aury, ale niedługo później znikają. To jedyne OEVy w tym tripie.
Później na ekranie telewizora zauważam piosenkę z albumu Jarmark (nie pamiętam już jaką), włączam ją – tło jest żółte. Ten żółty kolor jest bezpieczny, napawa mnie szczęściem, czuję się dobrze w jego obecności. Tuta widzę ogromne podobieństwo do mojego pierwszego doświadczenia z psylocybiną, gdzie też właśnie kolor żółty zdominował mój trip.
T+1:30 - szybkie wspomienia
Czas fake-trzeźwości, uczucie mam takie jakby już wszystko zeszło, chociaż nadal jestem trochę wyprany emocjonalnie. Wiem, że niedługo zacznie się ostra jazda, ale liczę, że będzie pozytywna.
Kiedy K jest w toalecie postanawiam skorzystać z jego ekiepa – to było coś! Mieszanina koloru żółtego i jego liquidu spowodowała, ze poczułem się jak na wakacjach 2019. Doznałem wtedy szczęścia, czułem się cudownie, określiłbym to jako ciepło, które rozpalało się w moim ciele na widok wspomnień. Póxniej poszedłem do toalety i po porwrocie zacząłem pić sok...
T+2:00 - początek ostrej jazdy
I zaczynamy jazdę bez trzymanki. Punktem zapalnym – sok bananowy. Specjalnie na tę wycieczkę zakupiłem dwa rodzaje tego soku – żółty i zielony. Ten pierwszy delikatnie sączyłem na początku tripa, ale dopiero teraz kolejny raz go spróbowałem – WOW! Czułem się jakbym był cały wypełniony smakiem banana. Jak gdyby sok bananowy docierał do każdego kącika mojego ciała. Spróbowałem też wtedy zielonej odmiany soku – była zdecydowanie gorsza, nie dawała tyle radości ze smaku, przepływała przeze mnie jak woda. Wróciłem do picia mojego soku, słuchając muzyki na żółtym tle. Czemu żółty był tak ważny? Jak przesuwałem stronę yt tak, że nie było widać żółtego, a jedynie czerń komentarzy (mam ciemny motyw), czułem wewnętrzny niepokój, jakby zaraz miało stać się coś złego. Jak powracał żółty, powracało też szczęście i poczucie bezpieczeństwa.
T+2:30 - gaz po raz pierwszy i wizja perfekcji
Czas wydaje się już dość arbitralnym pojęciem, więc chronologia wydarzeń mogła być inna.
Wydaje mi się, że tutaj po raz pierwszy spróbowałem gazu. Bardzo bałem się wziąć go do płuc. Lubię trzymać go w sobie długo, aż dochodzi do znieczulenia dziąseł, a będąc pod wpływem grzybów, nie wiedziałem czy dam radę sam świadomie zrobić wydech. Poza tym bałem się, że w wizjach jakie mógłbym tam doświadczyć zobaczę coś strasznego. Do tego momentu nie miałem w ogóle żadnych CEVów ani OEVów, więc nie wiedziałem czego mogę się spodziewać. Z resztą po gazie miałem jedyne CEVy podczas całego tripa, OEVy się nie pojawiły.
Decyduję się na wzięcie gazu po dłuższym namyśle – biorę odrobinę do płuc – mam wrażenie, że zamiast powietrza do mych płuc wlatuje piasek. Bardzo ciekawe doznanie. Po chwili biorę pozostałą część naboju, zamykam oczy… Widzę wspaniałe obrazy, wszystko jest perfekcyjne, gładkie, ale jednocześnie jakby pluszowe. Robię wydech… (podobno zrobiłem go po 3 sekundach już).
Komentuję sytuację słowami „ale chujowe” po czym prawie doprowadzam się do płaczu, bo rozumiem, ze zniszczyłem właśnie całe piękno tych obrazów – obraziłem perfekcję. Tutaj szybko zauważam podobieństwa do pierwszego tripa, gdzie też po zobaczeniu perfekcji byłem załamany sobą i zacząłem przepraszać za moje czyny.
Po rozprawieniu się ze swoim błędem uznaję, że pójdę stanąć w oknie, chcę zaczerpnąć świeżego powietrza. Biorę wdech… powietrze pachnie… chlorem? Zaraz… muszę to sprawdzić… biorę kolejny wdech… teraz pachnie chmielem, jakby dobra IPA wisiała w powietrzu… Stoję dalej w oknie, zapachów pojawia się coraz więcej. Wyobrażam sobie takie „smell wheel”, coś jak „colour wheel”, ale zamiast zmieniać kolory to zmieniają się zapachy i smaki powietrza.
Wracam na kanapę…
T+3:00 - portal do szóstego wymiaru
Już pewniejszy siebie postanawiam znowu spróbować gazu, tym razem namawiany przez K, abym trzymał go jak najdłużej w płucach.
Wdech… powracam do krainy perfekcyjnyjności i gładkości… zauważam, ze mogę manipulować kolorami poprzez ruch rąk przed sobą, zaczynam bawić się w zmiany kolorów, ale wydaje mi się, ze za moimi dłońmi lecą kolejne… jakby moje dłonie, ale w pewnym opóźnieniu. Ze zdumienia kładę dłonie na głowie, za nimi lecą kolejne dłonie, oczywiście w opóźnieniu, za nimi kolejne i kolejne…
Nagle czerń. Czas się zatrzymał. Jestem w Przestrzeni. Wydaje się ona bardzo pusta, nic tu nie żyje, bo w tym wymiarze czas nie płynie. Rozglądam się. Widzę wielką konstrukcję, która rozciąga się na cały wszechświat. Są to stalowe trójkąty, które dalej tworzą wielkie heksagonalne kształty. Wszystko wydaje się solidnie połączone, zaczynam eksplorować strukturę. Mimo, ze Przestrzeń była martwa, to nie czułem się tam niebezpiecznie, w zasadzie czułem się chroniony, jakby coś nade mną czuwało. Jakaś Obecność była tam ze mną. Po ekwiwalencie ziemskich 100 lat zdałem sobie sprawę, ze w tym wymiarze nie mogę być cieleśnie – w końcu jest martwy. Muszę powrócić do mojego ciała na ziemi. Zdaję sobie sprawę, ze jeśli spędziłem w Przestrzeni tyle czasu, to najprawdopodobniej moje prawdziwe ciało jest już dawno martwe. Postanawiam spróbować wziąć wdech – biorę chyba najbardziej gwałtowny wdech w życiu, zdaje mi się, jakbym obudził się po śmierci.
Nie wiem kiedy zrobiłem wydech gazu, żeby zrobić ten wdech. Chwilę trwa moje hiperwentylacja, ale jest mi spieszno, żeby powiadomić K o moim doznaniu. Niestety, poza poinformowaniem go o tym, że byłem w szóstym wymiarze nie jestem w stanie opisać tego jak jest on dziwnym i jednocześnie pięknym miejscem. Rezygnuję z opisywania tego co widziałem, bo wiem, ze w takim stanie nie dam rady tego zrobić. Zajmuję się dalszą częścią wycieczki…
T+3:30 - zmiana tematyki
W tle nadal leci album Jarmark, bo żółty to kolor bezpieczeństwa. Nawiązuje się konwersacja:
K: co to leci
J: no 1990s utopia
K: a ile to leci?
J: no z 20 min
K: *patrzy jak na psychicznego* 1.5h...
J: ja uwielbiam tę piosenkę
Uznaję wtedy, że pewnie i tak już jestem bardzo męczący i postanawiam spełnić jego życzenie – chciał, abym obejrzał timelapse obserwacji burz. Ciągle byłem temu przeciwny, bo nie dość, ze nie było to żółte, to jeszcze bałem się samego wyglądu tego timelapse (dzień wcześniej oglądaliśmy i już na trzeźwo nie czułem się komfortowo oglądając ten film). Włączyliśmy… 15 sekund jakiegoś intra, czuję się już niepewnie, 9s oglądania chmur i wyłączam film, bo czuję się tragicznie. Nie jestem w stanie obejrzeć filmu, napawa mnie niepokojem, dosłownie jakby świat miał się zniszczyć po obejrzeniu całości.
Zamiast tego włączamy filmiki z rakietami, to nasza wspólna zajawka, więc jestem zadowolony, że nie jestem egoistą, który od 1.5h chce słuchać jednej i tej samej piosenki, ale też że w końcu daję trochę wolności dla mojego tripsittera.
T+4:00 - koniec
Czuję się jakbym miał zaraz zasnąć. Jestem wykończony. Czuję, że faza schodzi, ale po dwóch ostatnich razach wiem, ze potrzebuję jakiegoś znaku, żeby w pełni czuć się trzeźwym. Próbuję zasnąć, ale nie daję rady. K zdążył zasnąć, bo ja w końcu skończyłem ciągle klepać językiem. Uznaję, ze pójdę zapalić papierosa – przynosi to skutek w postaci czucia się trzeźwym. W końcu skończyła się ta jazda bez trzymanki, ale pozostaje we mnie takie uczucie delikatnego wyprania z emocji, nie wiem czy odbieram tego tripa pozytywnie czy negatywnie.
Kontaktuję się z e znajomym, opowiadam mu o mojej przygodzie w wielkim skrócie, bo wiem, że całość będzie długa i zawiła…
T+po tripie
Nie wiem dlaczego podczas całego tripa nie miałem w zasadzie żadnych CEVów ani OEVów. Wszystko rzuciło mi się na umysł i emocje. Pierwszy raz miałem takiego typu doznanie. Wydaje się dziwne, że po grzybie nie miałem prawie żadnych halucynacji (nie wliczam tutaj dokładania gazu, bo jednak było to po jakichś 2.5h).
Tak czy siak w retrospekcji uważam, że było to pozytywne przeżycie, pełne emocji, uniesień i nauk. Nie wszystko da się opisać, tym bardziej, ale postarałem się opisać najważniejsze momenty.
Jeśli ktoś tutaj dotarł w czytaniu – dziękuję, ze poświęciłeś czas na przeczytanie tego.
- 5763 odsłony