schizofrenia? czy hipochondria?
detale
Marihuana- pewnie około 300 x
DXM- jakieś 50 x
LSD- 2 x
Salvia Divinorum- 3 x
Kompozycje z natury- jakieś 200 x
Podtlenek azotu- około 20 x
LSA- 1 raz (i kilka mikrodawek)
raporty 2137
- Pajac
- Uważaj, jak rzygasz
- Szałwia Wieszcza (Salvia Divinorum) - jakie to uczucie?
- Koks, czyli dopamina donosowo
- Świat to marmolada moich myśli i odczuć.
- Schizofrenia? Czy hipochondria?
- Być albo nie być?
- Już koniec ze strachem. Jest sympatycznie!
- Potężny uścisk kostuchy
- "Byliśmy w chlewie... były świnki... dużo świnek..."
schizofrenia? czy hipochondria?
podobne
Od zawsze czułem, że jestem jakiś inny. W pozytywnym, ale i negatywnym tego słowa znaczeniu- moja inność oznaczała bowiem ogromną wyobraźnię, dociekliwość, kreatywność, ponadprzeciętną inteligencję i empatię, ale z drugiej strony- lękliwość, nadpobudliwość, wycofanie społeczne i poootężny nieogar.
Jednym z moich najwcześniejszych wspomnień jest waterboarding, heh. Nie to, że stara mnie torturowała czy coś xD Śniło mi się to, bardzo często, po prostu, z bardzo dużą ilością szczegółów i bardzo dokładnym uczuciem dławienia się wodą. Dziwne.
Miałem też powtarzające się sny, w których tak jakby nie było mnie nawet, tylko byłem jakimś pomieszczeniem, które się kurczyło, a przedmioty w nim rosły i wszystko było finalnie zgniatane, czułem także spowalniający czas, a na przykład gdy w tym pomieszczeniu był człowiek i zgniatałem (w sensie to pomieszczenie mu zgniatało) głowę, czułem jego złość.
Bałem się być gdziekolwiek sam. W pokoju moim i siostry były duchy, hehe. Dlatego nie było mowy o tym, żebym poszedł tam sam wieczorem, a nawet za dnia nie mogłem tam być zbyt długo, chyba że z kimś.
Bałem się iść do sklepu oddalonego o jakieś 200 m od domu, bo miałem schizę, że jak wrócę, to rodziny już nie będzie bo uciekną ode mnie. Bałem się, że pójdę do piekła xD Bałem się, idąc na operację, że już się nie obudzę. Bałem się kurwa wielu rzeczy, choćby przekręcania kurka z wodą (jak były te stare krany) na fulla, bo miałem sny, że za mocno przekręcam, kurek odpada i leje się w chooy wody, a ja nie mogę nic z tym zrobić. Bałem się, że jak wyjdę ze szkoły, nikogo nie będzie, żeby mnie odebrać (mama albo dziadek, czasem tata kolegi- odbierali mnie autem) i co wtedy zrobię? XD Do domu ze szkoły mam 2 km, bez problemu mógłbym przejść tę drogę, ale bałem się bycia samemu.
W pierwszy dzień gimnazjum, tuż po apelu na rozpoczęcie, dostałem w pizdę od jednego takiego starszego chłopaczka. Nie powiem, dobrze mi szło, ale był lepszy po prostu. Potem przez całe jebane gimnazjum się bałem chodzić do szkoły, bo myślałem, że znowu mi najebie. Nawet jak on skończył gimnazjum, bałem się, że najebie mi ktoś inny xD raz taki jeden pizduś coś do mnie przysapał i mu nawet nie odpowiedziałem, a był niższy i chudzy, boooże, jak myślę o tym, jaką pizdą byłem, mam ochotę nasrać sobie do mordy xD Czasem wyobrażam sobie, jakby to było, gdybym wtedy zachował się jak należy i wypierdolił mu takiego soczystego overhanda w łeb, aż by trafił do szpitala. Może coś by mi się ponaprawiało w głowie i przestałbym być pizdą, a tak- nadal trochę jestem, choć na szczęście już w dużo mniejszym stopniu.
Moment krytyczny w moich lękach pamiętam do dziś- lato, siedzę na ławce w kościele (na zewnątrz) i jakoś tak dziwnie się czuję. Rozglądam się po ludziach na boki i widzę tego jebanego dałna, który mi skuł mordę pierwszego dnia gimnazjum. Też akurat na mnie patrzył, szyderczo się uśmiechnął.
Nagle czuję, że zaczynam się cały pocić. Słabo mi. Wszyscy na mnie patrzą i się śmieją?!? Rozglądam się na boki, drapię się po nosie. Coś jest nie tak. Poczułem jakby świat zwolnił i stał się taki przytłaczający. Od tej pory, tak mi się wydaje, miałem fobię społeczną.
Bałem się iść przez korytarz w szkole, bo wszyscy się oczywiście na mnie gapili, jakby kurwa nie mieli nic lepszego do roboty. Trzy razy mi się zdarzyło, że obca dziewczyna coś do mnie zagadała- raz uciekłem xD, raz coś tam wydukałem, nie wiem co, a trzeci raz powiedziałem "CO?!" z miną jakbym chciał jej wyjebać gonga, to powiedziała, że już nie ważne. A nie, był też czwarty raz- na boisku był jak graliśmy w piłkę, wtedy nawet się spisałem i pociągnąłem z dwa zdania, ale potem jak ktoś biegł na moją bramkę (byłem bramkarzem, a ona na obronie) to zdarłem na nią mordę "DOBRA LEĆ DO NIEGO KURWA BO GOLA NAM WPIERDOLI!" XD Autyzm: 100
Ogólnie to kiedyś się zastanawiałem, czy nie mam przypadkiem lekkiego autyzmu. Ale raczej nie xD Oby.
Gimnazjum to była tragedia. W technikum już coraz lepiej i lepiej, choć też się w chuuuj stresowałem i fobia społeczna czasami dawała o sobie znać. Zapomniałem dodać, że po wpierdolu w gimnazjum ostro się wziąłem za siłownię i miałem już jako taką pewność siebie w tym technikum. Jak na wfie byliśmy na siłowni, moja pewność siebie wzrastała o 300 kurwa procent, bo w wieku 18 lat jebnąłem pierwsze 100 kg na klatę i jak robiliśmy trening klaty, zakładałem na gryf dwa razy więcej talerzy niż reszta chłopaczków, a moje ego miało orgazm.
W wieku 17 lat zacząłem sobie zdalnie zarabiać na pisaniu artykułów- to także dodało mi dużo pewności siebie. Od 17 do 21 roku życia napisałem jakieś 150 artykułow i ponad 300 wierszy lub rapsów, do tego dużo się udzielałem tutaj, na neurogroove i napisałem jakieś 40 trip raportów, większość z poprzedniego konta żelazny_aksamit, choć jak teraz je czytam, mam ochotę wsadzić chuja w imadło, wstyd mi. W każdym razie znalazłem swoją niszę i było nią... stukanie w klawisze :D Czułem się w tym dobry, czułem się ogólnie człowiekiem, który zmierza do sukcesu, moja pewność siebie była już zajebiście duża, w pewnym momencie czułem się Adnonisem wręcz. Jeszcze zostałem weganinem i wtedy to już w ogóle kurwa przerost ego nad treścią. I oczywiście zaczęła się moja przygoda z psychodelikami.
Czy miała wpływ na to, gdzie i kim jestem dziś? Zaje kurwa biście duży wpływ.
Pierwsza była gałka muszkatołowa- jakbym przez 3 godziny tonął w swoich wspomnieniach, dosłownie. Mózg wyświetlał mi rzeczy, o których dawno już zapomniałem. Jedno wielkie woow. Wstaję z tego transu, dalej czuję jakbym śnił. Wooow. Chcę to robić w życiu xD
Druga była poczciwa Pani Marihuana. Uczucie rozpływania się na jakieś 2-3 sekundy w jakimś innym świecie, potem powrót do naszego na kilka sekund. Znowu rozpływanie, znowu powrót. I tak przez większość tripa. Jedno z najlepszych, najciekawszych, najkurwa dziwniejszych uczuć, jakiego doświadczyłem. Po marihuanie, dodajmy. Zacząłem wtedy podejrzewać, że jestem ciut inny niż inni, skoro tak srogo mnie zmiotło zielsko, po którym koleżka miał krótką i słabą fazkę, a drugi (palący pierwszy raz w życiu bakę)- średnią.
Potem kilka tripów z marihuaną- wszystkie odjechane, dziwne, kosmiczne. Raz na przykład ciągnąc się za włosy czułem, jakbym miał orgazm głowy. Smak czekolady rozchodził mi się po całej szczęce. Ubieranie kurtki było tak przyjemne, jakby mnie ktoś przytulał. Raz po zielsku miałem kuuuurewsko skomplikowane CEVy, ale tak totalnie. Orgazmy po zielsku to w ogóle był totalny kosmos, totalny.
Momentami czułem oczywiście strach na fazach, ale mijał szybciutko.
Trzecim narko był DXM. Uhhh, tu zaczęło być pootężnie.
Pierwszy trip- absolutne zmielenie. Nie wiem, gdzie jestem. Co? Nie wiem, gdzie jestem! Co się stało? Świat klatkuje. Czas się zatrzymuje i rusza. Kurwaaaaaaaa... co?! Znowu tu jestem? Jak ja tu... kurwaaaa. Znowu.... się przeniosłem? Gdzie? Jak? Po co? To jest kurwa... niemożliwe. To jest zbyt... dziwne. Świat się zepsuł... ajjjj.... klatkowanie.... zmielenie.
Drugi trip- dużo mniejsza dawka- czillowanie z kumplem przy zajebistej muzyce, piękne rozkminy, życie jest cudowne. Kurwa, ja chcę tak żyć. Ja pierdolę.
Trzeci- absolutnie kurwa doniosłe rozkminy, z którymi do tej pory się zgadzam- na przykład że świat to absolutny paradoks i synteza przeciwieństw, albo że "Love is the answer", jebana miłość to cel naszego życia i najpiękniejsze, co istnieje. Poczucie kompletnej, cudownej, niezmąconej niczym miłości do wszystkiego. Zrozumienie.
Później kilka (dziesiąt) mniej lub bardziej dziwnych tripów, ale niepokojące jest to, że są coraz bardziej... niepokojące. Coraz mniej tych przyjemnych, coraz więcej schiz.
W międzyczasie- kwas. Oj, jakie to było piękne. Po prostu piękniusie, świat był taki kolorowy i cieplutki, zwijałem się na piachu z zaciśniętymi pięściami z rozkoszy. Drugi kwas- śmiałem się jak nigdy przedtem i nigdy później w życiu.
Szałwia- okurwa.exe co to w ogóle kurwa ma być? Co to kurwa za pojebane, chore, absolutnie niemożliwe rzeczy się stały? Wtopiłem się (dosłownie, czując to w stu kurwa procentach realnie) w przedmioty i przemdioty wtapiały się we mnie. Czułem też jakieś dziwne linie energii, to było ostrooooo pojebane, ale chciałbym zajarać jeszcze raz, bo przynajmniej po szałwii przez rok, może dłużej, nie bałem się praktycznie śmierci.
Potem zacząłem brać więcej i więcej deksa, a fazy były po prostu... dziwne. Jakbym miał zepsuty mózg czy coś, ale brałem to dalej, bo bywały na tych fazach naprawdę błyskotliwe momenty, ciekawe pomysły i rozkminy, czy tam po prostu śmieszne uczucia, choć niestety dominował po prostu lęk.
Zacząłem też jarać mix ziołowy, w sumie to chyba z 80 g tego wyjarałem xD Uczucia po nim były dziwne, na przykład nagle słyszałem muzykę we wszystkim, co robię, albo myślałem o jakichś dziwnych słowach w stylu "ceporułbyśmian" czy "zampyzman" , albo czułem jakbym czuł dosłownie każdy ruch w swoim ciele, albo na przykład czułem, jak się zapadam w jakąś czerń. A muzyka po tym była tak kurwa przekozacko brzmiąca, że nawet deks na tym polu wymiękał. Raz w ogóle połączyłam deksa na zejściu z tym mixem, ja pierdolę. Jakbym nagle się skurczył o 50 cm i obserwował świat z punktu widzenia karła, a wszystko nagle stało się WAŻNE. Dotknąłem półki i czuję, że jest taka kurde... ISTOTNA w moim życiu.
No i potem stopniowo fazy na deksie zaczęły być nieprzyjemne do tego stopnia, że w ogóle przestałem ćpać. Miałem schizy, że umieram, albo że jestem w nie swoim świecie, albo że ktoś o mnie rozmawia, albo myślałem głosem kumpla w swojej głowie, albo wydawało mi się, że wszędzie są znaki specjalnie dla mnie i za jestem wybrańcem wszechświata i mam coś tam zrobić. Koniec kurwa z tym.
Miałem sporo przerwy od sajko, pomijając marihuanę, ale po niej też już mam bardzo krzywe fazy, np. Że umieram, albo jakieś drgawki mam, albo mi w chuj zimno, albo coś tam.
Ostatnio wziąłem LSA (tripraport jest w przygotowaniu) i nie było zbyt przyjemnie. Tydzień później wziąłem 1 nasionko, bo chciałem się w microdosing bawić xD Jedyne, co mi było, to oczy jak 5 zł i w chuj przyspieszone tętno, a na drugi dzień ból głowy. Odczekałem 3 tygodnie, wziąłem pół nasionka- tym razem pięknie, bez efektów ale jakoś tak czułem się lepiej i produktywność mi wzrosła, a moja dziewczyna tego dnia miała najlepszy masaż życia i mówiła, że po tej mikrodawce najwyraźniej mam w chuj wyczulony zmysł dotyku, bo nigdy tak jej nie masowałem precyzyjnie i stonowanie.
4 dni później znowu wziąłem LSA, większe pół tamtego nasionka, co ostatnio.
Po godzinie- rzyganie jak chuj, oczy jak 5 zł, szybko bijące serce, duży strach, wręcz kolosalny. Taki ogólny niepokój.
I teraz- jestem tu gdzie jestem. Niby od dziecka miałem lęki, a dzięki psychodelikom (niektórym) częściowo udało mi się je wyleczyć... tylko, że wróciły.
Wkręcałem sobie jakieś choroby. Miałem już raka wątroby, udar, niewydolność nerek, zapalenie wyrostka, tętniaka mózgu, zapalenie wyrostka sutkowego, stwardnienie rozsiane, wrzody żołądka, skręt kiszek i kurwa zatrucie cyjankiem. I nie wiem, czy nie wkręcam sobie właśnie schizofrenii albo depresji, chuj w to.
Gdy jadę samochodem, rozkminiam dość często co by było, jakbym miał wypadek. Gdy lecę samolotem- to już masakra jest. Gdy palę zioło, po jednym buchu jest w miarę ok, po dwóch schizy i ataki paniki.
Czasem czuję się zajebiście, czasem do dupy w chuj. Mam mnóstwo pomysłów na swoje życie, ale jak sie biorę za jeden, zostawiam go, bo zaczynam drugi, a jak pracuję nad drugim, wpada mi trzeci. Nie potrafię się skoncentrować. W chuj rzeczy mnie wkurwia. Ciągle się czymś martwię. Wielu rzeczy się obawiam, nie potrafię czasem uspokoić swoich myśli, jednego dnia mam pewność siebie jak młody Bóg, drugiego czuję się chujowy i nic nie warty. Raz uważam, że życie jest piękne, raz że nie ma sensu.
Wiem, że niby powinienem iść z tym do psychologa, ale, no właśnie...w chuj mi się nie chce. Właściwie to większości rzeczy mi się nie chce, cud, że w ogóle chodzę na siłownię i piszę czasem artykuły, cud, że jeszcze mam dziewczynę, bo najchętniej to bym siedział w domu i pisał se jebany artykuł albo oglądał film albo coś czytał. Nie czuję się szczęśliwy, choć powinienem, bo mam życie, o jakim miliony marzą. A już na pewno nie czuję się tak szczęśliwy jak dawniej.
Próbowałem sobie pomóc psychodelikami właśnie, bo stwierdziłem, że mój problem może być wynikiem niskiego poziomu serotoniny, ale dxm znowu dał mi dość niepokojącą fazę, a lsa chujnię totalną. Innych nawet nie chcę zamawiać, bo się boję przypału. Mikrodawka także nie za bardzo działa. Dziurawiec też raczej nie.
A może to efekt destrukcji receptorów GABA? W sumie to po alko czuję się zajebiście w chuj, ale jak każdy chyba.
Jak brałem psychodeliki na początku, nie piłem alko w ogóle. Później zacząłem pić- wprawdzie nie za często, ale za to dużo, jak już piłem. W miarę upływu lat piję więcej i więcej, a mój stan na tę chwilę mogę określić jako dość chujowy, bo nie jestem już tą osobą, co dawniej- gdzieś uleciał mój optymizm, moja wiara w życie, moje wielkie jak dupa pawiana ego, moja chęć niesienia pomocy ludziom i wiara w ich dobro, moja energia, mój humor... kurwa. Nie mam już tego prawie wcale.
Nie jestem już wege, więc to raczej nie kwestia poziomu witaminy b12. Witaminę D badałem i mam w normie. Większość wyników badań ok, tylko żelazo za wysokie.
Nie wiem już, czy mogę wrócić do tego stanu sprzed lat, ale jak ktoś mi w tym pomoże, to stawiam salvię albo kwasa, serio xD bo już kurwa wątpię, że cokolwiek da się zrobić, choć trochę się łudzę, że się da.
Ktoś wie, co mogę kurwa zrobić?
Próbowałem ashwaghandy, GABA, mulungu, melisy, melatoniny, omega-3, żeń-szenia, tyrozyny, tryptofanu, probiotyków, różeńca górskiego, dziurawca, l-teaniny, noopeptu, korzenia snów, maca, tribulusa, DAA, waleriany, ZMA, kurkuminy, imbiru...
Działją albo słabo, albo niezauważalnie (albo wcale). Wyjebałem sporo hajsu na leczenie swojego mózgu, a dalej nie mogę go wyleczyć. Może ktoś miał podobnie, serio pytam, choć wiem, że forum dla ćpunków to nie poradnia xD Ale jestem już w małej kropce. Jak nie znajdzie się rozwiązanie, idę do psychiatry po SSRI, bo to chyba ostatnia rzecz, której nie próbowałem na swoje lęki. Benzo nawet nie chcę, pierdolę. Ktoś coś? Za dobrą i skuteczną radę naprawdę ładnie się odwdzięczę, a jeśli będzie to bezpieczna rada, na bank ją wypróbuję.
Ogólnie to nie wydaje mi się, że mam schizofrenię, ale kto kurwa wie? Dziwny jakiś jestem, no po prostu kurwa nie podoba mi się to, jak funkcjonuje mój mózg, choć winy za to raczej nie ponosi ćpanie DXMa czy jaranie zioła, bo od dziecka byłem kurwa dziwny, poza tym jesscze nie jest tak źle, ale wolę, żeby gorzej już nie było, bo dobrze też nie jest. Mam jednak nadzieję, że będzie dobrze.
- 18262 reads
Comments
Eloszka
Stawiam na hipochondrię. Od X lat mam właściwie te same dolegliwości. No, może oprócz ataków paniki i całkowitego nicmisięniechceizmu xD
Co mi najbardziej pomaga to posiadanie celów w życiu i pies. Mikrodawkowaniem też sporo zdziałałem.
Koks, alko i ketony na 100% tylko pogorszą sytuację.
Stan szczęścia nie jest permanentny, jak to rapował pewien martwy chłopak "życie nasze składa się z krótkich momentów, cudownych chwil czy przykrych incydentów". Pamiętaj, że gdy zaczynałeś ćpać byłeś nastolatkiem pod wpływem burzy hormonów. Nigdy nie będzie tak jak było, czasu już nie cofniesz. Teraz czas na kolejne kroki, prowadzące w dorosłość. Też może być wporzo :P
Jak co to e-mail znasz.
Siema Gryby
Napisałem do Ciebie email zaraz po tym, jak wstawiłeś ten komentarz. Może przeoczyłeś, a może mi się adres mailowy popierdolił, poszukaj w skrzynce i daj znać ;)
Miłość ma tyle form, a tak trudno je rozwinąć.
Umierała stokroć, wciąż nie może zginąć.
medytacja
Spróbuj może stosować jakieś techniki relaksacyjne, medytacje i eksperymentuj z aktywnościami w ciągu dnia zarówno fizycznymi jak i psychicznymi. Radzę nie pakować się w SSRI, bo niektórzy po tym chodzą jak roboty, rozpierdala łeb i potrafi uzależnić, że bez nich to już wogóle będzie festyn pojebania. Życzę zdrówka, bo raporty uwielbiam, peace!
agent mosadu
Siemson
Staram się właśnie wprowadzić medytację do swego życia, ale raczej słabo mi idzie :D Ogólnie od tamtej pory bardzo dużo się poprawiło, nie wiem po czym i nie wiem dlaczego, ale jarałem zioło na potęgę i używałem innych substancji, więc abstynencji od sajko (i innych) nie miałem.
Jedyne, co mi przychodzi na myśl to jelita, bo wiadomo, że bakterie jelitowe produkują nawet 95% serotoniny. A stosuję probiotyk, po którym nie mam rewelacji jelitowych, więc chyba trafiłem. Wcześniej po innych probiotykach miałem mega gazy xD
No i może redukcja wagi, bo ze 100 kg w szczytowym momencie zszedłem do 90 w chwili obecnej i o niebo lepiej mi się funkcjonuje na co dzień. Deficyt kaloryczny podobno wzmaga produkcję BDNF, więc teoretycznie- odchudzanie może leczyć depresję i inne choroby psychiczne.
Dziękuję za rady i postaram się przynajmniej za tę medytację zabrać na ostro. Trzym się!
Miłość ma tyle form, a tak trudno je rozwinąć.
Umierała stokroć, wciąż nie może zginąć.
Mam tak samo jak Ty
Zdecydowałem się założyć konto, bo opisałeś moje życie od deski do deski. Różnimy się oczywiście szczegółami, ale na podobny wzór wszystko. Cztery, albo pięć lat temu, po kwasie i marihuanie wjebała się taka panika, lęki, hiperwentylacja, że wylądowałem w szpitalu. Po wyjściu z placówki już widziałem, że coś nie gra. Humor był, ale coś było nie tak w głowie. Jakby się przestawiła dźwignia. No i się zaczęło. Depresja, lęki itp lala. Po 9 msc męczarni w końcu poszedłem do specjalisty. Nerwica lękowa. Leki pomogły, ale nie do końca. Jak zapale dwa Buszki to jest znowu jakaś dzicz i lęki, nabawiłem się kilku fobii takich jak lek wysokości, lek przed prędkością, latanie somolotu to misja w chuj. O dziwo po alkoholu i jakimś prochu jest zajebiście zaś po MDMA zasypiam i tracę kontakt. Gdy mam kaca to jest nerwica znowu. Dysocjuje mnie jakby chwilami tak dziwnie. Depresja też wjechała, ale to jakoś rok temu. Jedyne co działa na mnie dobrze, to małe dawki suszonych grzybów 1.5g Golden Teacher. Faza jest chyba taka jak być powinna i nie ma lęków, ponadto czuję się przez jakiś czas znacznie lepiej i dużo bardziej zmotywowany. A i tak żeby uzupełnić, to leki na nerwice brałem tylko przez miesiąc "citronil", "citrozen" czy jakoś tak i hydroksyzynę. Nie wiem czy jestem na tyle kompetentny, ale postaram się pomóc jeśli masz jakieś pytania
Siemka
Cześć, miło, że założyłeś specjalnie konto, żeby mi skomentować. U mnie już jest duużo lepiej, poza tym nie chcę Cię jakoś obarczać swoimi problemami, ale dzięki za chęć pomocy.
Ja na kacu też mam dużo lęków, właśnie tego stanu doświadczam xD Po buchu już jest dużo przyjamniej, być może to kwestia schudnięcia, bo gdzieś słyszałem, że metabolity THC są bardzo długo składowane w tkance tłuszczowej. I teraz mam zupełnie inne fazy, mega lekkie. Myślałem, że zioło po prostu lekkie, ale jak dałem do koleżankom zajarać, to powiedziały, że mocne jak chuj. A mnie nie kosi, więc miodzio.
I ostatnio szałwię paliłem i po niej to już w ogóle wyyyykurwiście mi podniosło chęć do życia, tak permanentnie w sensie. Fajna sprawa, choć tripy kuuurewsko straszne, ale można popalać liście i efekt terapeutyczny też będzie. Salvia to agonista receptora kappa, a stymulacja tego receptora powoduje zwiększenie ilości receptorów dopaminy, stąd salvia może kurewsko pomagać w chorobach psychicznych.
Mam nadzieję, że u Ciebie również jest lepiej. Daj znać. Zdrówka i trzymaj się!
Miłość ma tyle form, a tak trudno je rozwinąć.
Umierała stokroć, wciąż nie może zginąć.
Chujnia dorosłości
Też tak miałem że w pewnym momencie życia gdzieś zgubiłem to szczęście i radość która mi kiedyś towarzyszyła tak po prostu. Drążyłem przez lata próbując odnaleźć, odzyskać ten stan, aż w pewnym momencie przyszło otrzeźwienie że tak po prostu smakuje dorosłość i tego już nie da się zmienić. Ma to swoje zalety, bo zmusza człowieka by iść dalej i osiągać kolejne szczyty, ale nie ma też sobie co zbyt dużo po tym obiecywać. Będą krótsze lub dłuższe chwilę radości, ale takiego niewymuszonego samoistnego szczęścia już nigdy. Niestety dorosły człowiek, mimo że może i potrafi więcej, jest tak naprawdę cieniem samego siebie sprzed lat. Normalny człowiek chyba potrafi to jakoś zaakceptować i żyć dalej normalnie, mnie niestety w młodości wiele ominęło i zanim zdążyłem się nią prawdziwie nacieszyć było już dawno po wszystkim, dlatego do dziś gdzieś siedzi we mnie taka złość i bezradność z tego powodu, która raz na jakiś dłuższy czas potrafi nawet doprowadzić do łez. Dlatego powtarzam wszystkim młodym, jak ten stary dziad, żeby korzystali z każdej chwili zycia, bo przyjdzie moment gdy skończy się burza hormonów, zmieni się psychika i to wszystko przeminie, potem będą musieli ostro walczyć by poczuć chociaż promil tej radości która dziś wypełnia im każdy dzień. U mnie to "przejście w dorosłość" miało miejsce stopniowo aczkolwiek konsekwentnie między 20 a 23 życia mniej więcej. Zaczęło się gdy poszedłem na studia, gdzie zwłaszcza towarzysko był to zdecydowanie krok wstecz wobec liceum, a skończyło gdy przyszedł czas wyprowadzki i znalazłem się w zupełnie nowym otoczeniu, co widocznie pomogło przyspieszyć i dokończyć zmiany w psychice. Pamiętam jak przed 20 jechalem w jakiś nowe miejsce to byłem podjarany jak dzieciak, jarała mnie każda pierdoła typu ładny widok, bujna roślinność, stawik gdzie mogłem popływać. Odczuwałem na poziomie emocjonalnym cały otaczający świat. A te parę lat później takie rzeczy przestały na mnie robić jakiekolwiek wrażenie, po prostu były i nie wzbudzały już absolutnie żadnych emocji. Taka chujnia dorosłości.