wszystko jest wszystkim
detale
raporty tymekdymek
- Koszmarna historia z tramadolem – jak osiągnąłem totalne dno
- WSTYD ŻYCIA: zniszczyłem ziomkowi mieszkanie i paradowałem nago
- Najdalej i najgrubiej, czyli keta z koksem, MDMA i browarami.
- Wszystko jest wszystkim
- Padaczka, urwany film i kara za głupotę
- Zdekszony jak za dawnych lat
- Tramadol, kodeina i nadmiar NLPZ
- 2-CB i marihuana – przyjemne rozczarowanie
- Nie umiałem się zaciągać...
- Mózg wywrócony na lewą stronę i ugnieciony jak ciasto
wszystko jest wszystkim
podobne
Wszystko jest wszystkim, czyli psychoza nad psychozami
Tak, to kolejny raport częściowo o DXM, jednak inny niż wszystkie. Jeśli ktoś kojarzy moje jazdy z kosmitami, naprawianiem linii czasowych i byciem innymi ludźmi to gwarantuję, że tu będzie jeszcze grubiej, niż w tych wszystkich przygodach razem wziętych. Opowieść jest dość długa i żeby zrozumieć czemu znalazłem się na tym dziwnym stanie przeplatającym Sigma Plateau, 3 z 4 Plateau, stupor, konfuzję, akinezję i chuj wie co jeszcze, muszę najpierw przedstawić pokrótce co zmieszałem przez poprzednie 20 godzin.
Całość zaczyna się jeszcze sporo, sporo przed jazdą właściwą, przed tymi czterema godzinami psychozy, bowiem było tu sporo re-dosingu i zabawy w DJ-a (miksowania XD). Tak więc zaczynamy jakoś o godzinie 17:00 dnia poprzedniego, na 20 godzin przed właściwym tripem.
Poprzedniego (jeszcze) dnia uszkodziłem sobie żołądek, biorąc ogromne ilości NLPZ na pusty żołądek (na kaca), bo dorzucałem skacowany 3 x 400 mg ibuprofenu oraz 2 x 25 mg deksketoprofenu. Z tego powodu, chcąc wówczas przyjąć kodeinę, zdecydowałem się na ekstrakcję z trzech paczek Nurofen Plus, aby nie krzywdzić bebechów paracetamolem ani sulfogwajakolem. Równo o 17:00 zacząłem robić ekstrakt, który o 17:30 wypiłem.
Około godziny 19:00 nic już nie czułem, bo kodeina trzyma mnie maksymalnie pół godziny. Znalazłem wówczas stare 15 tabletek Acodinu, czyli 225 mg DXM. Postanowiłem dokupić paczuchę i zjeść 150 + 300 mg w dorzutce. Po zjedzeniu 150 i odczekaniu 90 minut, przypomniałem sobie, że kodeina uprzednio spożyta namieszała na pewno w enzymach i klepnie mnie chyba za mocno, więc ostatecznie spożyłem jako dorzutkę 180 mg (łącznie 330), a resztę wyrzuciłem. Potem spotkałem się z ziomkiem i rzeczywiście te 330 klepnęło tak, jak docelowo miało klepnąć 450. Wypiłem dwa piwka i wróciłem do domu około północy, gdzie wypiłem dwa kolejne i siedziałem przy komputerze do około 5:00.
Rano czując już z tego deksiwa i piwa niewiele, dokupiłem 300 mg i się trochę po nich odkleiłem na dwie godziny. Z pełnią mocy zadziałały dopiero koło 9:00, gdy poszedłem do małego drewniaka po piwo. Tam wziąłem z lodówki dwie butelki i podczas brania trzeciej poczułem jak z opóźnieniem rozpoczął się peak. JEB! Jedno z piw potłukło się i w tym momencie rozpoczęła się pojebana misja.
W mojej głowie z efektami typowego III Plateau, które opisywałem już w poprzednich trip-raportach (kosmici, itd.) nie byłem wówczas w malutkim sklepie, gdzie jest tylko jedna alejka z ladą po całej długości sklepu, tak wąskim, że ciężko przejść obok kogoś nie depcząc ustawionych na ziemi warzyw w skrzynkach. O nie, w mojej pokurwionej, zdekszonej głowie, ja byłem wówczas w ogromnym hipermarkecie, gdzie przecież nie muszę za takie piwo płacić, ani go sprzątać XD Wydawało mi się, że musi to zrobić pracownica (która była sama na zmianie, obsługiwała i dokładała, bo tam zawsze jest tylko jedna osoba… Całe szczęście, że w tym durnym łbie odpalił mi się jakże dobroduszny, pomocny człowiek i zdecydowałem w myślach, że to posprzątam i zapłacę, tak, jakby to był niespotykany, chwalebny czyn.
Sprzątałem mocno upośledzony, w głowie będąc wciąż w ogromnym markecie na przemian z fruwaniem po innym wymiarze. Sprzątnąłem to ślamazarnie i nie mam pojęcia jakim cudem widząc mnie i moje zachowanie nie bała się – było widać, iż nie jestem pijany, a potwornie naćpany i odklejony… W pewnym momencie weszła na zaplecze, które było po prostu jednym pokojem, z którego widziała cały sklep. Według mojego łba ona poszła wówczas jakimiś alejkami gdzieś daleko na drugi koniec marketu… Wpadło mi do głowy, żeby wyjść, więc odwróciłem się i złapałem za klamkę i od razu usłyszałem „a dokąd to pan się wybiera?” – wróciłem i coś zacząłem się tłumaczyć ledwo dukając sylaby. Ostatecznie wziąłem jeszcze dwa piwa, zapłaciłem za nie i za to potłuczone i wyszedłem. W chłodniejszej temparaturze trochę dotarło do mnie co się właśnie stało.
Prawdopodobnie dalej mi wjeżdżało coraz mocniej zdekszenie, bo pamiętam, że droga trwająca jakieś 7-8 minut w moim subiektywnym odczuciu trwała godzinę, podczas której przemyślałem dziesiątki spraw. Teleportowało mnie jak kiedyś, tzn. np. mijałem pewien sklep, szedłem sobie dalej zamyślony kilka minut, a nagle po lewej widzę znowu ten sam sklep i okazuje się, że dalej go mijam… Wróciłem do domu i wypiłem tamte dwa piwa, jakoś do 10:30 odpoczywając.
Tutaj powoli zaczęło mi wkręcać się, podobnie jak kiedyś, gdy spożyłem na raty 810 mg, że Acodin to taki „nieszkodliwy, bezpieczny narkotyk, który prawie nie ućpiewa” itd. (patrz raport: „Mózg wywrócony na lewą stronę i ugnieciony jak ciasto”). Byłem przecież już 33 godziny na nogach bez snu, przez ten czas spożyłem 450 mg kodeiny (możliwe, że więcej i nie pamiętam), osiem lub więcej piw, trzy lub cztery tabletki dimenhydrynatu po 50 mg, a do tego 630 mg dekstrometorfanu na raty. Jak wiadomo z poprzednich TR, nie mam za mocnej głowy i po 600 mg spożytych na raz miewałem po prostu IV Plateau a.k.a śpiączka przeplatane może łącznie kilkoma minutami wspomnień „tripa”. To przecież sporo, a ja chciałem iść po więcej Acodinu…
Dokupiłem i zjadłem paczkę zapijając sokiem z czarnej porzeczki i nie wiem w sumie czy aspekt iMAO mógł tutaj coś bardzo zmienić w poziomie monoamin w mózgu, jednak jakiś wpływ miał na pewno. Dotarłem do domu jakoś o 11:50, rozkładając się na tapczan z laptopem i będąc przekonanym, że „przeżyję po prostu dwie lub trzy godziny lekkiego tripa i do piętnastej będę już trzeźwy”. Co za głupota – nigdy w życiu nie zjadłem przecież 930 mg, a prawie sto miligram mniej wiadomo czym się dla mnie skończyło…
.
Jakoś o 12:10 się zaczęło... Żadne serotoninergiki, nawet DMT, nigdy nie wywołały u mnie tak potężnego przeżycia. Nawet mieszanie DXM z DMT lub DXM z łysiczkami kubańskimi... Nie da się opisać słowami takich przeżyć, więc po prostu spróbuję przekazać z tego cokolwiek...
Przede wszystkim miałem nie tylko widzenie w 360 stopniach, ale jednocześnie na kilku "ekranach". Coś jak oczami widzi się ekran główny, a wyobraźnią widzieć można coś innego. No to wyobraźcie sobie wyobraźnię absolutną, która ma tyle samo detali co normalne postrzeganie, jest równie widoczna, słyszalna i wyczuwalna pozostałymi zmysłami.
No to teraz wyobraźcie sobie, że macie na raz 10 takich wyobraźni...
Każdy z tych światów był niezależną kopią tego jednego, w którym wszystko się zaczęło. W każdym z nich toczyła się trochę inna narracja, inaczej zrobiłem pewne rzeczy, aż w końcu prowadziło to do całkiem innych historii. Niezwykle interesujące dla mnie jest to, że mózg nie powinien być w stanie prowadzić tylu niezależnych wątków myślowych jednocześnie. Powinny iść na przemian, świadomość nie mogłaby się skupić na więcej niż jednym lub może dwóch jednocześnie. Więc to było coś jakby mieć... 11 świadomości..?
W pewnym momencie różne świadomości zaczęły łapać kontakt, poznawać się, rozmawiać i kłócić. Chore. Niestety w miarę rozmów zacząłem zdawać sobie sprawę z konsekwencji tego stanu rzeczy.
Po pierwsze uznałem, że te 10 świadomości w 10 alternatywnych światach jest nie do odróżnienia od "prawdziwego" pod żadnym kątem, to jego również nie można z żadnego powodu uznać za prawdziwy. To był mały problem.
Duży problem był taki, że w kilku z tych światów, materia okazała się z jednolitej masy i zrozumiałem, że rzeczy są tylko chwilowym przejawem istnienia. Mogłem nią kierować i tworzyć rzeczy, a także wszystko samo już trochę się ruszało, jakby powoli się topiło i zmieniało kształt jednocześnie.
To trochę jak buddyjska Pustka oraz Siunjata, a także trochę jak nasza fizyka, bowiem wszystko dookoła przecież składa się fundamentalnie z kwarków i elektronów. Pod kątem filozoficznym i naukowym rozumiem w miarę tę właściwość Wszechświata (a właściwie na tyle, na ile jako ludzkość to mogliśmy pojąć), jednak wówczas to był główny motyw przewodni tripa i powód do strachu.
Skoro wszystko jest i tak jednym i tym samym, to co warte są starania? Co warte są nagrody za te starania?! Wszystko było bez sensu. Kolejną godzinę spędziłem mocno splątany, kiedy próbowałem cokolwiek zrobić. Kiedy się nie ruszałem, czułem się w pełni trzeźwy, we wszystkich światach. Strasznie dziwne!
Pławiłem się około kolejne pół godziny w skrajnym nihilizmie, jednocześnie siedząc w 11 rzeczywistościach i przeżywając chore akcje. W jednym z tych światów wyszedłem z domu i uznałem, że czas ma płynąć szybciej. Dorobiłem się własnego mieszkania i wyjechałem za granicę. W jednym z tych światów widziałem przyszłość, która potem nadeszła – bez mojej ingerencji, w postaci nowo poznanych osób, te same zwroty akcji i użyte słowa, co w "wizji".
Koniec końców w momencie najgrubszego peaku, kiedy to miałem chwilowe mikrośpiączki, do pokoju wszedł współlokator. Nigdy nie brał DXM ani nic poza alkoholem, ale był wtedy mega dziwny. Oczywiście deksiwo sporo mi zniekształciło jego obraz, jednak po całej fazie sam przyznał, że nigdy się tak dziwnie nie czuł. Sporo osób na forum opowiadało o dziwnych rzeczach po deksie czy gasnących latarniach, tutaj doświadczyłem tego w pizdu.
Co było wkrętą to było, jednak na pewno mogę wyodrębnić zjawiska, które nią nie były. Cztery różne osoby zachowywały się dziwnie, mówiły że nigdy tak dziwnie się nie czuły itd. Zadzwonił do mnie (przy świadkach, gdy już czułem się mniej zdekszony i wyszliśmy ze współlokatorem) dwukrotnie koordynator zza granicy i jak sam przyznawał na wstępie, "nie wie po co dzwoni do mnie" oraz "yyyyy, eeeeee, ten, no właśnie" itd. Nie wyjaśnił później tego. Gdy sam go pytałem, powiedział, że dziwnie się czuł, jakby mu zaszkodziły jakieś leki i nadal utrzymywał, że nie wiedział, po co dzwonił.
Na mieście było mnóstwo dziwnych sytuacji, kiedy miałem już afterglow. Zdekszenie czułem łącznie około doby, a kolejną post-efekty. Dużo nie opowiedziałem, bo nikt by i tak nie uwierzył.
Trzy dni później wyjechałem do NL, gdzie z zabawek została mi już tylko trawka narkotyczna, trufle i kratom.
- 5564 odsłony
Odpowiedzi
Wow, to wszystko co opisałeś.
Wow, to wszystko co opisałeś... jest po prostu niesamowite. Od dawna wiem, że rzeczywistość nie jest tym czym się wydaje, że czas jest nielinearny, wszystko jest połączone, a potencjał naszego umysłu jest nieograniczony. A ten raport jest jednym z dowodów na to. Gdybym to przeczytał 3 lata temu pewnie miałbym teraz należyte ciary na całym ciele. Buddyzm moim zdaniem jest wybrakowany, generalnie wszystko czego w nim uczą jest prawdopodobnie prawdą ale jest według mnie pozbawiony esencji. Medytuj, rozum ludzi, dbaj o karmę, nie zadawaj niepotrzebnych pytań komplikujących twoją drogę, kochaj świat nawet gdy nie kocha ciebie, poznaj prawdziwą naturę umysłu, doznaj oświecenia i zniknij. A przecież tu chodzi o coś więcej, nie po to powstaliśmy żeby zniknąć. Oświecenie to tylko kolejny poziom w tej nieskończonej grze. Cały czas mamy kontakt ze źródłem wszelkiego istnienia, lecz tego nie widzimy, a jakimś cudem psychodeliki i dysocjanty nas do niego bezpośrednio podłączają, ale trochę od strony odbytu. Ego doznaje szoku informacyjnego i świruje, nie wie co się odjebało, popada w rozpacz, nihilizm lub szaleństwo. I dlatego trzeba medytować, żeby ujarzmić ego. Ja nie chwytam się więcej za DMT czy duże dawki DXM póki nie będę gotowy, nie zajdę dużo dalej w tej drodze na trzeźwo - choć pewnie gdy już zajdę, uznam że nie jest mi to potrzebne, bo tak już bywa z tą drogą;) Co do widzenia wielowymiarowego - a raczej różnych wersji niemal identycznej rzeczywistości - widziałem kiedyś filmik o eksperymencie myślowym, wyobrażeniu sobie wyższych wymiarów. Czwarty wymiar to czas. A teoretyczny piąty wymiar zawierałby wszystkie osie czasu, wszystkie decyzje i ich rozgałęzienia. Co ciekawe widziałem ten filmik około 5 lat temu, a około 2 lata temu oglądałem video o kobiecie, która podobno podczas specjalnej sesji medytacyjnej (wypadło mi z głowy jak się to nazywa, coś w stylu medium) rozmawiała z istotą z wyższego wymiaru (bodajże 6) i ta istota dokładnie przedstawiła jej 5 wymiar w ten sam sposób, że istoty zamieszkujące 5 wymiar widzą wszystkie osie czasu jednego wszechświata. Czyżby duże dawki DXM powodowały wgląd z 5 wymiaru? Jak to możliwe? Nie wiem, ale pojebanie fascynujące. Na pewno, z tego co widzę zmieniają fale w mózgu (trzeba kiedyś podpiąć do jakiejś maszyny osobę na takim tripie). I mózg ten wysyła fale telepatyczne w jakimś obszarze, lub do osób połączonych z tobą wspólną karmą/rolą we wszechświecie powodując dysocjację lub delikatne podłączenie do źródła, niezrozumiałe przez zagubione ego i wywołujące jedynie niezręczne uczucie "dziwności". Niesamowite.