śmierć ego moim nowym kolegą - poznaj siebie
detale
+2 spliffy ok. 0,5g marihuany każdy
+grzyby psylocybinowe pół roku, średnia dawka 4-5g
+lsd kilka razy 200-250ug w tym mixy z grzybami
Reszta:
+3cmc - różnie, max 2x w tygodniu
+benzodiazepiny wszelakie - doraźnie, na sen
+z opio to tramal 1 raz w życiu
+w wieku 17-21 dużo amfetminy oraz MDMA, potem zmienione na okazyjne 3cmc. 4cmc i 4mmc
+alkoholik w latach 2019-2023, obecnie po odwyku nie pije ponad półtora roku
+synth kana parę razy
+kokaina raz
śmierć ego moim nowym kolegą - poznaj siebie
podobne
No witam :D na wstępie zaznaczę, że trip miał miejsce po 4 dniach od zażywania mixu 250ug LSD + 2g grzybów, w dniu zażycia najarany od rana (standardzik). Mam ostatnio złe relacje z mamą, kłótnia zryła mi psychę, dziewczyna była u mnie na weekend (dalej wymieniana jako D) - nie chcąc być wrakiem człowieka postanowiłem poszukać ukojenia psychicznego w grzybach.
Start: 20:00, 04.01.25
Zjadłem 3,5g, lekko nabrały wilgoci więc były trochę gumowe. Mój wielki błąd, nie domknąłem pojemnika, brawo. Stan psychiczny - smutny, coś w tym kierunku. Postanowiłem, że na tym tripie będę niczym Raoul Duke z "Las Vegas Parano" sporządzał notatki moich myśli i opisu doświadczenia. Zaczynam kręcić jointa i...
...jest już około 20:15
Po skręceniu wychodzę przed dom razem z D go spalić. Palę sam, jej jedyne narkotyki w życiu to alkohol i nikotyna. Nie ma problemu z moim można by tak rzec "eksperymentalnym podejściem". Piszę jakieś bzdury w tym zeszycie mimo, że jeszcze nic w ogóle nie czuję.
T+50 minut
Jesteśmy w domu, ostatnia notatka jaka znalazła się w ten wieczór w zeszycie brzmi "+50 minut mokre ręce" - pot wewnątrz dłoni zawsze jest dla mnie sygnałem, że grzybowy trip się zaczyna. Mija chwila, podchodzę do lustra i coś mi nie gra - źrenice kompletnie normalne.
T+1h
A więc dojadam se 1,5, żeby dobić do 5g. Myślę, że tolerancja krzyżowa z LSD działa i to ostro. Trzeba więc dojeść więcej, póki receptory pracują.
T+1h30m
Jedyne efekty jakie widzę wizualnie to lekko zmienione drzwi w moim pokoju. Źrenice też ledwo co powiększone. Jem ostatniego grzyba o wadze około 1,8g, kłade się do łóżka.
T+2h - 3h
Nie zwracałem wtedy w ogóle uwagi na czas, może już nie istniał. Wizuale słabiutkie, tak max na poziomie 3 z 5. Nagle nachodzi mnie fala smutku i zaczynam płakać. Wiem dlaczego. D się pyta o co chodzi, ja wstydzę się powiedzieć. Wstydzę się płakać. Wstydzę się tego wszystkiego. Nie wiem ile trwa ten płacz. Leżymy przytuleni.
W końcu po dłuższej chwili zbieram się na odwagę i mówię o co chodzi. Kiedyś jak byłem czynnym alkoholikiem to miałem zawieźć babcię na pogrzeb wuja. Wiem, że bardzo go kochała i był to ostatni członek jej rodziny. Ja niestety wolałem się najebać, niż babcię tam zawieźć. Ciekawe... W ogóle nie myślałem o tym na co dzień, praktycznie nigdy, nawet jeśli - nie pamiętam. Czuję się za to strasznym skurwysynem. Wiem, że już nic więcej z tym nie zrobię - mogę jedynie babcię przeprosić i okazać prawdziwą skruchę.
T+3h
Po tym wyrzucie emocjonalnym stwierdzam, że idę na kolejnego spliffa. Ulżyło mi w chuj po tym płaczu, lekko na sercu, na pewno wiecie o co chodzi ;) Widzę po podłogach i ścianach, że już grzyby kończą swoje działanie. Po spliffie wracam do domu i się znów kładę.
T+3h45m - 5h
Leżę, patrze na zegar, na mój pokój i nie dowierzam. Już widziałem raz tak ciężkie haluny - jak mi ego umarło. Wskazówki na zegarze znów ruszają się raz w lewo, raz w prawo. Cały wiruje. Podnoszę się z łóżka po czym wywiązuje się mniej więcej taki dialog:
Ja: Nie wierzę!
D: Co?
Ja: Po takim czasie kurwa?
D: Ale co?
Ja: Właśnie przeżywam kolejną śmierć ego.
Drugie takie doświadczenie już bez żadnego bad tripa (chyba?). Myśli o tym, że będę znów popierdolcem do końca życia i to się nie skończy zostają szybko żegnane przez zdrowy rozsądek, który przypomina, że ostatnim razem było podobnie a nic mi nie jest. Zaczynam odczuwać swego rodzaju radość, że znowu mnie to spotkało. Zadziwiony jestem jednak szczerze czasem po którym się to stało. D jest poinstruowana co robić - nie przeszkadza mi, nie zaburza rytmu.
Jedyne co wówczas dziwnego czułem/myślałem, to znów brak pewności co do rzeczywistości. Leżałem z D i znów nie wierzyłem, że to się dzieje. Znowu pojawiają się myśli, że to projekcja w mojej głowie a ja leże odcięty, ale walcze z tymi myślami - dość skutecznie.
Na około 5h po starcie trip się praktycznie całkowicie wygasił w krótkim czasie.
Wnioski z tego tripa mam takie - grzyby (i nie tylko) to świetne narzędzia dla osób jak ja - które nie umieją się wyrażać, mają z tym problem. Ja w życiu bym nie pomyślał, że sprawa tego pogrzebu siedzi mi aż tak głęboko w głowie. Po tripie już nad problemami z matką się w ogóle nie zastanawiałem. Zaznałem spokoju psychicznego. Doszedłem też do wniosku, że odstępy między LSD solo a grzybami solo muszą być większe, gdyż trip może być dziwny, nieprzewidywalny - uważam, że ten właśnie taki był.
- 149 odsłon