ewolucja dała dupy - człowiek powinien miec trzecią nogę
detale
raporty ctrl.alt.delete
ewolucja dała dupy - człowiek powinien miec trzecią nogę
podobne
Wiek: 19
Substancja: ok 1,7g LSA w postaci roztworu (po ekstrakcji) + iMAO
Substancja pomocnicza: THC (2 buchy co godzinę, na problemy żołądkowe)
Doświadczenie: LSA (5 raz), Grzyby enteogenne, LSD, DXM, THC, Salvia Divinorum, Calea Zacatechichi, Ecstasy
Set&Setting: Samotna podróż w lesie oddalonym parenaście km od mojego miasta. Nastrój tego dnia dopisywał niesamowicie. To mój pierwszy całkowicie samotny trip, byłem podniecony do granic możliwości.
Godzina 9:00
Budzik od razu wyrwał mnie ze snu. Szybko poderwałem się na nogi i rozpocząłem poranne czynności ze zdwojoną prędkościa. Wypiłem napar z ruty stepowej po czym spakowałem plecak, doczepiłem do niego karimatę, wziąłem mój kindybał (kij, który kiedyś na grzybach znalazłem w okolicznym lasku) i opuściłem lokum mieszkalne.
Godzina 10:00
Nastąpiła lekka obsuwa czasowa, bo metro nawaliło i nie mogłem się dostać na Wilanów, skąd miałem autobus do Konstancina. Jednak zawiłą drogą, korzystając z komunikacji naziemnej dostałem się na miejsce.
Godzina 11:00
W poczekaniu na autobus złapałem sobie 2 buchy na rozluźnienie, no i oczywiście przeciwwymiotnie. Wreszcie ruszyłem. Zadzwoniłem do Ani, koleżanki z klasy, która ma oprowadzić mnie po mieście i opuścić przy wejściu do lasu, aby umówić się w konkretnym miejscu. Wychyliłem więc buteleczkę z moją magiczną miksturą i zająłem się podziwianiem okolicy.
Po około pól godziny jazdy wysiadłem. Czułem już pierwsze efekty działania LSA (poprawa nastroju, lekkie zachwiania równowagi, ciekawy odbiór muzyki). Spotkałem się z Anną, porozmawialiśmy sobie w drodzę do lasu, po czym rozeszliśmy się. Chociaż mój set był i tak najlepszy, tak to spotkanie sprawiło, że wyskoczył poza wszelkie skale. Byłem już w 100% pewien, że czeka mnie dziś podróż mojego życia.
Godzina 12:00
Szedłem sobie główną ścieżką, gdy nagle zaczęło się rozkręcać coraz bardziej. Pojawiła się euforia, w dodatku śmiałem się sam do siebie. Zadzwoniłem na moment do mojego przyjaciela, podzielić się z nim wrażeniami. Po moim ciele szły przyjemne dreszcze, załączyło mi sie fraktalowe widzenie. Zamknąłem oczy - CEVy tez byly - piękne, kolorowe wizje. Postanowiłem odbić w głąb lasu. Tak więc szedłem w śniegu po kolana, podziwiając majestat przyrody. Gałęzie drzew, delikatnie pokryte śniegiem niczym białym łańcuchem nakładały się na siebie, tworząc swojego rodzaju systemy, wszystko było idealnie dopasowane do siebie. OEVy miałem, bardziej na zasadzie postrzegania objektów w nieco inny sposób. Wszystko było nieruchome, za to dokładne i szczegółowe.
Godzina 13:00
Bomba. Odczuwałem niesamowitą euforię. Postanowiłem właczyć mp4. Muzyka aż mnie rzucała, była po prostu boska. Gubiłem się w tym, co robiłem (chcialem wyjąć z plecaka kanapkę, lecz zamiast tego zdjąłem z siebie plecak i rękawiczki, itd...). Uderzyła we mnie nawałnica myśli - bardzo abstrakcyjnych, poukładanych, w dodatku połączonych ze sobą zasadą przyczynowo-skutkową. Po kolei jedna wynikała z drugiej, każda subtelna i nadwyraz oczywista. Z minuty na minutę nasilały się do tego stopnia, że wreszcie porwały mnie całkowicie. W jednej chwili, zamknąwszy się w sobie przestałem zwracać uwagę na wszystko dookoła. Szedłem na oślep, pogrążony w myśleniu, po całkowicie nieznanym terenie nie martwiąc się, gdzie zakończę spacer (byłem przygotowany na taką ewentualność, mialem przy sobie 30zl na dojazd do Warszawy, gdybym sie zgubił). Maszerowałem podparty kijem, kopiąc jakiś kamień i myśląc. Wszystko, co wtedy siedziało mi w głowie było na tyle osobiste i intymne, że niestety nie mogę się tym z wami podzielić. Całą drogę modulowałem mój tok myślowy, kształtując jego charakter adekwatnie do muzyki, która własnie leciała w sluchawkach. Na zmianę był spokojny (przy reggae, czy wolniejszym trip-hopie), za chwilę z kolei szalony, wręcz opętany (metal, goa trance), lecz ciągle niezmącony. Bardzo podobało mi się to, że mogłem skończyć jedno rozważanie, aby za chwilę podjąć drugie. Przy LSD często męczyło mnie to, iż myśli jest tak dużo i są one tak wściekłe, że niejednokrotnie ciężko się w nich odnależć. Na osobistych przemyśleniach, spacerując i sluchając muzyki przebiegły około 2h mojej wyprawy.
Godzina 15:00
Nagle wyszedłem z drugiej strony lasu, a moim oczom ukazał się niesamowity widok - po horyzont malowała się łąka, a gdzieś w oddali widziałem malutkie jak paznokieć samochody, na równie malutkiej drodze. Wyłączyłem muzykę, wsparłem się kindybałem i podziwiałem tą perspektywę. Poczułem się wtedy jak wędrowiec z pierwszego zdarzenia i byłem z siebie dumny, jak nigdy dotąd. Wziąłem do ręki kamień, który kopałem przez całą trasę. Postanowiłem mu się dokładnie przyjżeć. Zafascynowało mnie jego piękno, chciałem, żeby był ze mną do końca dzisiejszego dnia. Nazwałem go moim "sponiewieranym towarzyszem" i odbiłem w lewo, kopiąc go dalej. Kolejną ciekawą, a zarazem istotną sprawą był fakt, że umiałem nadać słowa wszystkiemu, co się działo. We wcześniejszych podróżach zawsze były jakieś trudne do zrozumienia, czy opisania elementy. Zachwycał mnie tok moich rozmyslań, co skłaniało mnie do wtapiania się w wytwory mego umysłu jak najgłębiej.
Znalazłem się na dość dziwnej trasie, strasznie powykrzywianej i niewygodnej, co wcale nie stanowiło przeszkody. Wręcz przeciwnie - dodawało psychodelicznego "smaczku". Postanowiłem pogadać trochę sam ze sobą, bo dawno do nikogo gęby nie otwierałem. Tak więc zarządziłem postój na posiłek i papierosa, zadając sobie przy tym różne dosyć nietypowe pytania i odpowiadając na nie. Przeszedłem się kawałek, nie podpierając sie kijem. Było to na tyle dziwne, że doszedłem do równie dziwnego wniosku, który głośno wypowiedziałem - "Hmm... Ewolucja dała dupy, człowiek powinien mieć jeszcze jedną nogę" i chociaż wiem, że tak byłoby fajniej, nie trwałem zbyt długo w tym przekonaniu.
Kilka chwil później chciałem sobie dla żartów przykozaczyć, za co spotkał mnie wpierdol za zniewagę; powiedziałem sobie "jeżeli to jest 4 plateau, to w dupie mam takie 4 plateau". Po wypowiedzeniu tej sentencji ogarnął mnie chaos. Poczułem się jak półmózg, nie mogłem pozbierać w całość tego co działo się w głowie, nie wiedziałem, co robić. Rozgłądałem się dookoła w niewiadomym celu, nie podobał mi sięten stan, zacząłem z lekka panikować. Po chwili jednak przysiadłem na karimacie i ułożyłem sobie ten mętlik w głowie. Jakoś dałem rade. 5 minut później w spokoju oraz zamyśleniu ruszyłem dalej.
Godzina 17:30
Jak to mówi pewne powiedzenie "wszystko co dobre, szybko się kończy". Tak było także w tym przypadku. Wszystko słabło i cichło coraz bardziej, słoneczko też powoli chowało sie za chmurami. Niestety kolejny raz nie zostałem szczęsciarzem, któremu zawiesiła się psychodeliczna faza , No coż, Bóg dał, Bóg wziął . Martwiło mnie jednak, że im bardziej trzeźwiałem, tym ciężej było mi zrozumieć sporo rzeczy, które jeszcze chwilę wcześniej były dla mnie tak oczywiste i klarowne. Mam jednak nadzieje, że najważniejsze pozostało we mnie, w obszarach nieświadomości...
- 13984 odsłony