zaskakująca dexowa przygoda z szałwią
detale
raporty smieszne
zaskakująca dexowa przygoda z szałwią
podobne
Nie lubie siedzieć i pisać, męczy mnie to. Energii dodaje mi fakt, że to co stało się wczoraj było dla mnie najmocniejszym przeżyciem jakiego doznałem, chodz nie mam dużego doświadczenia.
Dwa dni temu, po marnej ekstrakcji benzydaminy do której dorzuciłem 10 acodinów nie miałem ciekawych efektów jednakże przetrwały one do dnia następnego przypominając mi o liczne posty które mówią o tym, że po przyjęciu dexa w dniu pierwszym na dzień następny wypada powtórzyć aplikacje dla efektów lepszych. Wahałem się trochę z decyzją bo zawsze przyjęcie większych ilości kończyło się poszerzeniem umiejętności spawalniczych które w moim przypadku są tragiczne w skutkach(koniec tripu i szarpanie żołądka, wręcz podrywanie go przełyku). Dopiero godzina 15 przełamała moją niechęć i zmusiła do wymyślenia innego sposobu podawania. Ugniotłem 26 tabletek przygotowanego wcześniej acodinu umiejscowiłem go w kapsułkach po innych tabletkach. Przed przyjęciem spożyłem aviomarin i ranigast a także dla poprawy humoru i koncentracji mały booster w postaci tabletki(270mg kofeiny, 100mg guarany, 100 yerba mate, coś tam jeszcze).
Około godziny 18, zacząłem czuć pierwsze efekty. Obyło się bez sowitego zwykle pawia który zwykle czekał na mnie w tym momencie. Dopadła mnie chęć dorzucenia większej ilości acodinu lecz jakoś wypadło mi to z głowy. Przez pierwsze 30 minut oglądałem oev’y na ścianach na zmianę z lecącym w tle filmem. Następnie, czekając dla dalsze efekty, słuchałem utworu, do którego link wysłał mi kolega (Infected Mushroom – Heavyweight). Minęło 30 minut bez halucynacji i zadałem sobie pytanie „to już koniec?” a nastepnie „po chuj ja to brałem”. Krótko potem dotarło do mnie, że po szufladzie błąka się ekstrakt 20x salvi divinarum. Wziąłem go niepewnie do ręki przypominając sobie wszystkie filmiki w sieci na których ludzie zrywali się z miejsca i wybierali w szałwiową podróż fizycznie. Mieszkam na trzecim piętrze więc bałem się nieco stracić kontrole nad ciałem. Tak! Zabarykadowałem okno wszystkim co wpadło mi pod rękę, w porywie acodinowago strachu… No cóż.
Bongo przygotowane, zapalniczka żarowa już czeka. Przejrzałem jeszcze tylko forum w poszukiwaniu postów na temat mieszania obu środków. To mnie trochę powstrzymało. Przeczytałem, że Pan Dexter mocno wzmacnia działanie Pani S. więc wahałem się przez dobrą godzinę przed spróbowaniem. W końcu położyłem się w łóżku, bongo odstawiłem na szafkę którą mam za głową. Podczas odstawiania zdałem sobie sprawę jak banalnie wygląda moja blokada przeciwlotnicza na oknie i zrobiłem jej zdjęcie. Zgasiłem monitor, w tle zostawiłem jednak cicho grającą muzykę. Cały czas towarzyszą mi lekkie acodinowe halucynacje. Zakrywam się kołdrą do pasa i chwytam bongo w rękę. Po lekkiej niepewności odpalam i zaciągam się bardzo delikatnie od razu wypuszczając dym. Czekam krótką chwile i zaciągam się ponownie tym razem pewniej i trzymam w go płucach dając salvorinowi czas na wchłoniecie. W międzyczasie odkładam bongo na szafke.
Nigdy wcześniej nie przeżywałem prawdziwych podróży z szałwią wieszczą. Zacząłem odliczać od 15 w dół i przestałem przy 5 wypuszczając powoli dym z płuc. Pokój zaczęło zalewać coś, czego opisanie nie przyjdzie mi łatwo a idealnie dobrane słowa nie oddadzą uczucia które mi towarzyszyło gdy się temu przyglądałem. Całe pomieszczenie zmieniło się w jakby żółte pudełko na prezent(?). Zajściu towarzyszył mistyczny dźwięk, jakieś głosy w obcym całkowicie języku który próbowałem podświadomie naśladować. Zwróciłem uwagę ze to, że zaciskam zęby i w ogóle strasznie się spiąłem. Poczułem lekki strach. Myślałem, że to już koniec, cały trip to ja w środku tego miejsca, że wszystko zacznie zwalniać i zniknie tak szybko jak się pojawiło (co już wtedy byłoby nowym dla mnie doświadczeniem). W pewnym momencie z samego rogu pomieszczenia w którym się znajdowałem zaczęły wysuwać się jedna z drugiej średniej wielkości żółte tafle o odcieniu ciemniejszym niż reszta pudełka. Przemieszczało się szybko po suficie i formowało na jego środku. Była to kobieta, utworzona z bardzo wielu okrągłych płyt małej wielkości. Wyglądała trochę jak figura z żółtych ruchomych klocków lego.* Okrążyła mnie a potem zbliżyła się zwisając przy tym z sufitu. Rozłożyła ręce i poczułem z jej strony lekką pogardę dla mnie. Wskazała na kilka części mojego ciała które są chore(?). Zacząłem odczuwać strach który właściwie trzymał mnie od momentu gdy mój pokój zmienił się w pudełko. Wziąłem się w garść i zdecydowałem się nie opierać temu, czego jestem świadkiem. Wtedy efekty zaczęły ustępować a ja powoli zacząłem wracać do swojego pokoju. W lekkim szoku wstałem z łóżka i usiadłem przy komputerze żeby utrwalić na nim to, co mógłbym zapomnieć. Podgłośniłem muzykę żeby się rozluźnić. Siedziałem chwilę zamyślony i do mojej głowy przyszedł pomysł by ponowić podróż. Coś podpowiadało mi jednak, żeby zrezygnować z przeżyć na dziś. Eh, ciekawość to pierwszy stopień do miejsca, do którego miałem się zaraz wybrać.
Zakrywając wszystkie lampki od komputera i wyłączając dźwięk stworzyłem hermetyczną ciemność i cisze. Po chwili znalazłem się na łóżku przykryty kołdrą z bongiem w ręku. Gdy spojrzałem na sufit mojego pokoju, zauważyłem, że przez jego środek paradują figury origami w 3d. Idąc od kąta pokoju, na ukos, chowały się za szafę. Od czasu do czasu któraś z nich oderwała się od kolumny. Wijąc się wokół mojego żyrandolu przyglądała się mi jakby chciała zapytać czy jestem pewien tego co chce zrobić. Nie byłem. Ani trochę. Niedosyt wziął górę a ja pierwszego bucha. Od razu kichnąłem i wypuściłem dym z płuc. Szybko, nim zaczęło uderzać, powtórzyłem czynność. Tym razem wypełniłem dymem prawie całe płuca. Odłożyłem zapalniczkę resztę miejsca w płucach wypełniło powietrze którego mi brakowało i czekałem.
Kobieta, już nie ta sama, o wiele starsza o wiele straszniejsza. Przypominająca cygankę. Obrócona do mnie plecami wypowiadała dwa długie słowa których nikt na ziemi, oprócz mnie, nie potrafiłby powtórzyć. Zamieniła wszystko w ścierki(?). Wszystko stało się pluszowe i niech was nie zwiedzę łagodność tego słowa. Trzymała w ręku pluszowy pantofel który zaczął się pruć. Powstały z niego dwie czarne dziury które zaczęły pochłaniać pomieszczenie. Zacisnąłem pluszowe palce na pluszowej kołdrze, zacisnąłem pluszowe zęby. Powiedziała „zrywam wszystkooo”. Ja „zrywasz wszystko”(prześmiewczo). Ona „zabieram wszystkooo”. Ja „zabierasz wszystko”(prześmiewczo). Ona „ty też umrzeszzz”. Ja „o kurwa”(odruchowo zacisnąłem pośladki). W tym momencie zachowałem zimną na krew i ukryłem strach. Wyśmiałem ją i nie porwało mnie z całą resztą pomieszczenia. Jestem teraz w pustej przestrzeni. Jak długo? Mam w sobie dużą dozę zdrowego rozsądku ale czas się zatrzymał więc znów zapukał stary przyjaciel. Coś się zaczęło pojawiać. Twarze w czterech wymiarach**, tylko tak mogę je opisać. Pierwsza chyba męska, reszta pojawiła się po chwili. Mówią do mnie w nieznanych językach. Powiedziałem do nich „zabierzcie moją mordę”(haha?). Wszystko zamieniło się w różowy kolor i zaczęło zjeżdżać mi po twarzy zabierając ją ze sobą, jednocześnie odsłaniając mój pokój. Wróciłem? Nie. Jeszcze nie. Zapomniałem ten moment i nie zapisałem go potem. Co to było? Jakieś silne uczucie z dzieciństwa, potem chaos i chwilowe urwanie pamięci.
Jestem u siebie w pokoju i siedzę przy komputerze pisząc to co zapamiętałem z głową mocno odchyloną do tyłu jakby coś mnie ciągnęło. Monitor widzę kątem oka i w tej pozycji wyglądam jak debil. Piszę dalej mając nadzieje, że się później z tego rozczytam. Mam dosyć na dziś, ustawiam automatyczne wyłączenie komputera na 20 minut, odpalam mój ulubiony film do tripwania(Fight Club). Rano wszystko wydaje się pastelowe. Źrenice wielkości monety i lekkość w chodzeniu to norma. Nic się nie zmieniło ale wszystko jest inne. Zjadłem śniadanie i wziąłem się za pisanie TR.
*i **-Bardzo podobną figurę znalazłem z google image wpisując hasło „lego‑sculpture‑nathan‑sawaya” Dzięki(bogu?) za atrtyste który trafił w sedno :)
- 13672 odsłony