śmierć kliniczna(?)
detale
raporty xpl0173r
śmierć kliniczna(?)
podobne
40 minut od wzięcia zaczyna się swędzenie głowy - znak, iż faza jest coraz bliżej. W tym momencie kumpel podaje mi nabite bongo - na moje (nie)szczęście aco chwyta dokładnie w momencie, gdy dym znajduje się w płucach. Faza bardzo intensywna, powiedziałbym porównywalna z 600-675 mg dxm w szczytowym momencie. Bratu zaczęła się parę minut później, od tego momentu było jakby inaczej niż zwykle...
Mija kolejne 40 minut, jako że tego dnia było spotkanie klasowe, kumpel(ten nie biorący) wpada na pomysł by tam się udać - tak też czynimy, po kolejnych 10 minutach (1:30h od wzięcia) upakowani w samochodzie ruszamy. W tym momencie zaczyna się przeżycie, które na stałe zmieniło moje spojrzenie na świat;)
W ciągu 2-3 minut zaczynają się intensywne halucynacje, lekkie "trzęsienie się", poczucie odrębności od ciała. Samopoczucie jest dobre, choć towarzyszy mu dezorientacja; jestem raz w środku samochodu, raz za nim, lub nad nim, nie mogę "połączyć" się z własnym ciałem, a jeśli udaje mi się to, to jedynie na kilka sekund. Zapadłem w dziwny stan. Nagle znalazłem się w tunelu, ciemnym, choć posiadającym kształt. Zobaczyłem przed sobą światło; nie było to jednak żadne ze znanych mi, ziemskich świateł; nie mogłem określić odległości, świeciło jasnym blaskiem, którego nie można porównać z żadnym istniejącym na ziemi. Było piękne, napawało spokojem; było mi w tym momencie już wszystko jedno, co się ze mną dzieje. Pomyślałem, że przypomina to opisy osób, które przeżyły śmierć kliniczną, nie zaszkodzi więc sprawdzić, co znajduje się za światłem. Zacząłem zmierzać w jego kierunku, w pewnym momencie po prostu przez nie przeleciałem, i znalazłem się w pomieszczeniu. Pomieszczenie to początkowo wydało mi się sześcianem, którego wszystkie ściany świeciły tym samym, pięknym blaskiem, na dole znajdywała się mgła, również świecąca, gęsta, przechodząca w jednolitą biel. Nagle ściany pomieszczenia oddaliły się o nieskończoność(dziwnie to brzmi, ale tak to właśnie wyglądało), miejsca, w których ściany się załamywały, uwypukliły się; mimo odczuwalnego wzrostu odległości, blask dalej był tak samo intensywny - w życiu nie widziałem tak spokojnego, ciepłego i po prostu pięknego światła.
Zapytałem głosu "czy to tu?". Usłyszałem odpowiedź "tak, to tutaj". W tym momencie zrozumiałem bardzo dużo. Zrozumiałem, że to, co postrzegam jako mgła, jest świadomością, całą świadomością wszechświata. Że ja jestem tylko kroplą w tej całej świadomości, a jednak jestem z nią powiązany - każdy jest, w każdym momencie, chociaż nie zawsze zdaje sobie z tego sprawę. Że to właśnie ta mgła, świadomość, jest tym, co zwykło się określać Bogiem lub absolutem. Dziwnie to zabrzmi z ust agnostyka-apostaty, ale zrozumiałem Chrystusa; koncepcję nieba i piekła. Istnieje tylko strach - strach ludzi, którzy w momencie, gdy przyjdzie ich czas spróbują uciec z tunelu, odrzucą go; oddzielą się od strumienia świadomości i zanikną w niebycie; oraz miłość, to ciepło, które emanuje ze światła, zrozumienie, spokój; przeciwieństwo strachu, choć nie odwaga - przynajmniej nie w potocznym rozumieniu. Zrozumiałem, skąd pomysł, że ktoś mógłby "odrzucić Boga stając z nim twarzą w twarz". Zrozumiałem mistyków, oraz to, jak bardzo religie oddaliły się od ich rzeczywistego przekazu. Było to takie uczucie, jakby w jednym momencie awansować o kilka poziomów doświadczenia.
Całe doświadczenie trawało ok 12-15 minut, choć dłużyło się do kilku godzin. Nagle zacząłem wracać do auta, udało mi się zobaczyć rzeczywistość - jakąś obcą, niedoskonałą, szarą i ponurą - było już ciemno, i jedyne światła jakie widziałem były światłami mijanych samochodów. Moja świadomość dalej znajdywała się gdzieś poza ciałem, mogłem przenikać "fazę" brata i kumpla(siedzieli cały czas w samochodzie, brat w/g relacji znajdował się w "platońskim świecie idei" i również przez owe 15 minut nie było z nim kontaktu) - taka mała dygresja: po aco "zaraźliwość" i "przenikalność" fazy jest u mnie(i nie tylko) rzeczą normalną(nawet do poziomu percepcji pozazmysłowej, fascynujące:) ) i zostało potwierdzone eksperymentalnie(kazałem osobie trzeźwej pochylić się nad zdxmowaną, efektem była faza jasno odróżnialna od trzeźwości).
W dalszej części tripa, mianowicie po dotarciu na spotkanie klasowe, faza była już wyraźnie słabsza, na tyle mało istotna, że nie zapadła mi szczególnie w pamięci. Natomiast to, co działo się w aucie, na stałe zmieniło moje postrzeganie świata. Śmiało mogę powiedzieć, że było to jedno z najważniejszych, jeśli nie najważniejsze zdarzenie w moim życiu. Nie wiem, jak do tego doszło, zdarzało mi się już zażywać większe ilości, i nigdy nic co przeżyłem po dxm nie było tak wyraźne i intensywne jak wtedy. Mam też nadzieję, że mój raport nie zachęci nikogo do mieszania dxm z alkoholem - to połączenie pratkycznie zawsze źle się kończy(hafty, "utkwienie fazy gdzieś z tyłu głowy", ogólnie mało przyjemne doświadczenia).
Pokój wszystkim Wam, którzy to czytacie;)
- 14222 odsłony