w głąb nicości
detale
raporty berkanan
w głąb nicości
podobne
Cały dzień spędzony na paleniu am-2201 zwieńczyliśmy koło 00:37 biorąc pod język bliżej nieokreśloną ilość 4-ho-meta (około 60-70mg), w związku z tym że waga zaczęła wariować (raz pokazywała to, raz tamto) postanowiliśmy zaufać własnym instynktom nie-zachowawczym. Po około 30 minutach połknęłem pluwocinę i poczułem ten ohydny pozostający smak, który wrzerał się w dziąsła przez mocne rozprowadzanie mahometa w ryju. Ohyd, nie dało się go zlikwidować ni to sokiem winogronowym, ni to kakałem (ot bogactwo), niczym. W końcu, jedna część pokoju wyglądała jakby z plasteliny, posiadając podwójną trójwymiarową warstwę. Paleta barw była niesamowicie piękna, a wszystko tak jaskrawe i przekoloryzowanie piękne, żem się poczuł jakbym był węwnątrz planu jakiegoś sitcomu, świat przemienił się w makietę z plastyku.
W końcu, ku mojej bezbłędnej ocenie sytuacji i "wszechogaru", który w końcu znikł zauważyłem znaczące zaburzenia percepcji, tak to drzwi pokoju znajdowały się wielce daleko i były przeolbrzymie, przy czym cały pokój taki zdawał się być, iście wysoki. Dodatkowo zadziwiające było spoglądanie jakby przez soczewkę przedmiotów znajdujących się z bliska, które jak na ironię były wybitnie małe, nie mniej jednak znajdowała się między nimi niesomowita połać przestrzeni. Mimo, iż np. na stole znajdował się burdel. Z czasem oglądałem sobie cevy, które przybrały formę wszechdziwnego filmu opartym na kosmosie, podróży przez tunel własnego organizmu (jakkolwiek by to brzmiało), jednak wyrwał mnie z tego stanu N. Pooglądaliśmy kolorowe obrazki na monitorze, których barwa i zmiany zachodzące w ich strukturze napawały nas śmiechem z domu wariatów. Potem zauważyliśmy pogłębiająca się przestrzeń pomiędzy wszystkim, co było równie dziwne.
Z czasem jednak powróciłem do świata spod powiek, czy raczej mi się tak wydawało. W tym momencie przestałem istnieć ja, jako ja. Ja jako osobowość, człowiek, część rzeczywistości i wszystko rozpłynęło się tak, że nie było już nic ponad nieokreśloną jaźń, będącą już tylko obserwatorem nie-rzeczywistości. Z czasem jednak oczy się otworzyły, a i stan jak i wizja pozostała. Tak też podróżowałem po bliżej nieokreślonym nie-kosmosie (czymś zbliżonym do kosmosu, jednak była to przestrzeń nie-rzeczywistości w której pojmowałem swą jaźnią rzeczywistość jako zbiór części pierwszych/nie-atomów, składającej się w sposób mi do niczego nie podobny. Całość wydawała być się tak logiczna i nielogiczna zarazem, ponad wszelakie słownictwo i rozumienie). W międzyczasie też oglądając też żywot bytów, które były właśnie tymi "atomami". Lecz mimo, iż byli tak rozbici w przestrzeni, dla mnie składali się w perfekcyjną całość. Tak też przeżyłem w tym świecie dodatkowy żywot, choć nie w rozumieniu życia jako takiego, to coś nieokreślonego. Nie czułem już własnego ciała, nie czułem niczego w formie fizyczne, zniknąłem. Świadomość, czy cokolwiek co z niej pozostało wyparowało ze mnie całkowicie. Przestałem być człowiekiem, czy czymkolwiek rozumianym w ludzkim pojęciu, przestałem "być".
Podróżując tak w nieznane (przy otwartych oczach) w pewnym momencie siedząc na kanapie wszystko zanikło i pojawił się mój pokój, jednak był on inny i myślałem że istnieje tylko on, a to jest coś w rodzaju "matrix'a". Mimo, iż był on cały czas nie lada zniekształcony, odnajdywałem go, choć nie wiedziałem i tak gdzie jestem. Z momentu ujrzywszy ten obraz podskoczyłem i krzyknąłem, po czym zacząłem się smiać, przez co N. musiał mnie uciszać. Zastanawiałem się skąd się tu wziąłem i kim jestem, co to jest być - nie rozumiałem tej formy pojmowania, bowiem wydawała mi się całkowicie obca. Moje całe dotychczasowe życie wydało się być tylko snem, a N. będący uboku mnie był całkowicie inną jaźnią, której jednak nie poznawałem. W ogóle nic nie poznawałem, ale jakimś cudem wiedziałem co do czego służy, tak to zapaliłem papierosa i kolejne bongo z am-2201, po którym powróciłem to spoglądania w rzeczywistość z nierzeczywistości likwidując swoje ja całkowicie. Pogubiłem się w tym wszystkim, choć zdawało mi się to być naturalne (to słowo jednak nie istniało, jak też nie istniało nic w tym wszechogarniający paradoksie, jakby znajdując się w puszcze Pandory, czy w jakimś labiryncie, z którego nie ma drogi ucieczki - co więcej, nie ma żadnej drogi i żadnego labiryntu, NIE MA NIC).
Błąkałem się w tej pustce (będącej wypełnioną wszechnieczymś), choć po pewnym czasie wróciłem - ponownie było to wstrząsające i natychmiastowe, wybijające mnie z tego co było dotychczas. Potrzebowałem nie lada czasu, nie lada wysiłku aby przypomnieć sobie kim jestem. Jednak i to kim jestem wydawało mi się obce. W końcu przypomniało mi się, że jestem pod wpływem 4-ho-met'a, jednak i to było dla mnie jakieś obce i nienaturalne, że jak to - ja się naćpałem? Jakbym się cofnął w czasie...
Wróciłem jakby oczyszczony z brudu, nie wiedziałem nic, będąc czysty jak niemowlę pozbawione jeszcze tym czym się staje czy jest. Mój umysł był czysty od wszystkiego, nie potrafiłem przypomnieć sobie żadnego narkotyku i jego działania, no przecież ja nigdy niczego nie zażyłem... chyba? Byłem jakby sprzed kilku lat, lub jak za kilka lat. Jakby zupełnie inny człowiek, o innej świadomości i innej osobowości. Całkowicie inny!
Z czasem "przebudzałem" się coraz częściej i coraz częściej wydawało mi się wszystko coraz bardziej absurdalne i podlegające wszelakiej wątpliwości i negacji rzeczywistości. Co jest, a czego nie ma, czy ja "jestem"?
Pod koniec działania zmógł mnie ból brzucha, tak mocno że uniemożliwiał jakiekolwiek uspokojenie się, a chcąc już zasnąć (bo trzeźwiałem z niebywałą prędkością, będąc jednak wciąż inną osobą i będąc bardzo wstrząśnięty całym tym wydarzeniem), zażyłem 1mg alprazolamu, który jednak na nic się stał, bo bóle i konwulsje przypawały mnie o uczucie niepokoju, latając w kółko z jednego łóżka do drugiego (bowiem dwa wolne były), zastanawiając się czy kiedyś powrócę do rzeczywistości i czym ona jest, bo przecież nie pamiętałem.
Po jakimś czasie jednak zasnąłem, obudziłem się i ciągle jestem pod wrażeniem tego co się dzisiaj stało. Przeżyłem kilka żywotów i nie-żywotów, zniknąłem, powróciłem, zgubiłem się w otchłani.
Podsumowanie
Doświadczenie dość mocne i ciężkie, nie był to typowy trip na który przeciętnie chce się wybrać. Nie mniej jednak nazywając je bad-tripem w ogólny znaczeniu tego słowa, było to coś innego, ponad dobra czy złą podróż. Po prostu nie istniało już nic, tak jak świadomość, tak i emocje zanikły zupełnie co skutkowało tym, iż obyło się bez uczucia strachu czy innych nieprzyjemnych dolegliwości.
Appendix:
Cała podróż zajęła mi około czterech godziny, działając wyjątkowo nie równomiernie i falowo. Mnie udało się jakoś zasnąć ok. 5:30, a mojemu kompanowi około siódmej nad ranem. Po wszystkim obudziłem się około 15:30, szybko wybywając z łóżka będąc natomiast wyjątkowo potyrany i zdezorientowany, ponadto wymęczony jak po wyjątkowo długiej podróży czy jakimś wojskowym treningu.
(Moment który ciężko umiejscowić w czasie):
W pewnym momencie "przebłysków" pokrętnej świadomości zasłabłem i poległem patrząc, a tu N. mnie uspokaja, jakby coś strasznego się stało - z tym, że tak naprawdę sam się pocieszał mając badtripa. Mówił też coś, żeśmy dawkowanie zjebali mocno, co sam potwierdziłem. Patrząc na niego w pewnym momencie znowu zasłabłem, w tle leciał film o heroinie "Wolność jest darem Boga", a N. o heroinie coś nawinął, a gdy na niego spojrzałem bongo przemieniło się w sreberko i pomyślałem "o kurwa, to heroina". Byłem przekonany, że tak działa heroina i, że byłem po prostu tak kurewsko zaćpany że miałem jakąś zapaść czy coś... Choć i to nie było nieprzyjemne, nie zdawało się być bad-tripem.
- 15086 odsłon
Odpowiedzi
Genialne doświadczenie ;)
Bardzo lubię czytać (a czasem i przeżywać :D) o takich ostrych psycho-jazdach, które naginają granicę zwaną "możliwe" i ukazują coś, co się filozofom nie śniło. Im dziwniejsze i mocniej odchodzące od normalności tripy, tym bardziej mnie pochłaniają. Good job.
https://youtu.be/0_h4wFXMazk