prawda czy fikcja?
detale
raporty blue
prawda czy fikcja?
podobne
Po ponad dwuletniej nieobecności tutaj postanowiłam znów napisać raport. Przez ostatnie dwa lata moje nastawienie do substanicji psychodelicznych bardzo się zmieniło. Początkowa szczeniacka fascynacja przerodziła się w respekt, a ostatnie doświadczenie tylko utwierdziło mnie w szacunku do tych darów Natury.
A zatem...wyjechaliśmy sobie z chłopakiem na weekend za miasto i zatrzymaliśmy się w pewnym ośrodku wczasowym, położonym w środku lasu. Całkiem przyjemna miejscówa, choć trochę z tych przybytków komuny, gdzie "psy dupami szczekają". Wydarzenie miało miejsce stosunkowo niedawno, jesienią, więc na nadmiar wczasowiczów nie można było narzekać. Całą sobotę snuliśmy się z chłopakiem po terenie, mając poczucie, że jesteśmy jedynymi żywymi istotami w okolicy. Wspominaliśmy sobie przy okazji czasy, kiedy zdarzało nam się zajarać to i owo, i chyba tymi wspominkami narobiliśmy sobie smaka. Dzień leniwie zleciał a wieczorem w domku obok pojawiły się trzy dziewczyny. Ucieszona, że nie jesteśmy sami, wysłałam chłopaka po czteropak piwa, a sama dołączyłam do dziewczyn licząc na przyjemną posiadówę w miłym towarzystwie.
Co ciekawe mój chłopak od początku wieczoru miał jakieś złe przeczucia i nie okazywał entuzjazmu wobec naszych nowych koleżanek, czym potwornie mnie wkurzał. Posiedzieliśmy, wypiliśmy po piwku, potem nasze współtowarzyszki otworzyły czystą. Wieczór mijał a ja czułam się coraz bardziej wstawiona. W pewnym momencie jedna z dziewcząt wyciągnęła z torby malutką paczuszkę, w której dojrzałam nabitą lufkę. Spytała czy palimy? Mój chłopak odparł, że nie i próbował odwieść mnie od pomysłu próbowania substancji niewiadomego pochodzenia, ale ja, już lekko wstawiona, czułam, że potrzebuję więcej wrażeń. Powiedziałam, że chętnie zapalę. Przez bardzo długi czas żałowałam potem tej decyzji.
Dziewczyna, która zaproponowała palenie podała mi lufkę. Zaciągnęłam się i podałam ją chłopakowi. Dym nie zdążył jeszcze wypełnić całkowicie moich płuc a tu nagle BANG - uderzyło. Pierwszy raz spotkałam się sytuacją, w której nie było czasu na standardowe pytanie: "nie powinnam już coś poczuć?" Pierdolnięcie pojawiło się od razu i to tak mocne, że wcisnęło mnie w fotel. Pojawiła się ostatnia trzeźwa myśl: "oj, będzie się działo..."
Popatrzyłam na dziewczynę od lufki. Coś mówiła, ale jej głos brzmiał jak zza ściany a obraz się oddalał. Spojrzałam na chłopaka - też wziął jednego bucha i po spojrzeniu mu w oczy już wiedziałam, że czuje to samo co ja. "Wychodzimy" - zadecydował. Pożegnaliśmy się i wyszliśmy przed domek. Wtedy zaczęło się piekło...Nogi odmówiły mi posłuszeństwa i osunęłam się na ziemię. Zaczęłam tracić świadomość. Nagle ujrzałam jakby klatki z filmu, w którym byłam główną bohaterką. Z przerażeniem odkryłam, że to moje życie...widzę je poklatkowo od dnia obecnego w tył. Jednocześnie wydawało mi się, że to co oglądam, w ogóle nie jest prawdziwe. "To ja? To wszystko działo się naprawdę?" - to jedno pytanie notorycznie kołatało się w mojej głowie. Po chwili pomyślałam, że może to sen? Że może śni mi się czyjeś życie i zaraz się obudzę. Ale w takim razie kim jestem? A może nie istnieję? Może umarłam?
Nagle przebłysk świadomości - otworzyłam oczy i zobaczyłam nad sobą swojego chłopaka. Cucił mnie i prosił, żebym nie zasypiała. Mówił, że mnie kocha... Aha, czyli istniejemy. Jesteśmy razem. Co za ulga...
Nagle mnie zemdliło i zaczęłam wymiotować. Mój chłopak też czuł się źle, ale troskliwie się mną zajmował. A ja miałam odloty na przemian z powrotem świadomości. Gdy odlatywałam, zamykałam oczy i widziałam wirujące, kolorowe geometryczne kształty. Gdy świadomość wracała - wymiotowałam. I tak w kółko.
Nie mam pojęcia ile czasu minęło, kiedy nagle poczułam, że umieram. To było bardzo realne uczucie...Zaczęłam powtarzać: "Boże...to nie może się tak skończyć..." Mój chłopak przeraził się nie na żarty i zaproponował, że wezwie karetkę a ja zdołałam tylko wydusić "Kocham Cię. I przepraszam". I film znów mi się urwał.
Ocknęłam się dopiero jak przyjechała karetka. Wciąż jednak nie byłam w pełni sił umysłowych, ponieważ zamiast potulnie oddać się w ręce ratowników, uciekłam do naszego pokoju, każąc chłopakowi ich spławić. Zejście po tamtym wydarzeniu trwało chyba 2 dni. Czułam się fatalnie. Miałam doła i byłam całkowicie odrealniona. Na szczęście nie było to moje pierwsze psychodeliczne doświadczenie, bo przy tej intensywności zejścia chyba bym zwiarowała gdyby nie świadomość, że prędzej czy później to przejdzie.
Po całym wydarzeniu dużo o tym rozmawialiśmy z chłopakiem. Trochę żałuję, że go nie posłuchałam i zapaliłam, ale z drugiej strony trip miał dla mnie wymiar naprawdę mistyczny. Dzięki temu, co przeżyłam, udało mi się otworzyć na uczucia do niego (ważne jest to, że przed tym wyjazdem miałam wątpliwości, czy powinniśmy być razem. To, czego razem doświadczyliśmy zupełnie te wątpliwości rozwiało). Dużo też zastanawialiśmy się nad tym co właściwie paliliśmy. Biorąc pod uwagę przebieg fazy przychodzi mi na myśl szałwia wieszcza, ale czy to było to - nigdy się już nie dowiem.
W każdym razie całe to wydarzenie sprawiło, że bardzo spokorniałam a powyższy trip odebrałam trochę jak grożenie mi palcem przez Pana Bogam który mówi: "oj kochana, nie igraj z ogniem..."
- 14156 odsłon
Odpowiedzi
Więcej takich raportów przyda
Więcej takich raportów przyda mi się do mojej książki. To są efekty ustawy o... ehm... "przeciwdziałaniu narkomanii".
Takie czasy, że nawet już coś
Takie czasy, że nawet już coś co wygląda na trawę nie jest bezpieczne. Na szałwię mi to raczej nie wygląda. Stawiałbym na maczanę. Przy okazji - kilka rzeczy w detalach mi się nie zgadza. Pisałaś, że masz doświadczenie z psychodelikami a w doświadczeniu THC i koda. No i ta dawka 10g.