życiówka
detale
Dwa hausty dymu z Salvi (ekstrakt x10)
raporty jabułko
życiówka
podobne
Mix rodem z fantastyki naukowej, tak ortograficznie... wróć- kosmicznie- naświetlający mózg cholerną psychodelą- i głupia odwaga, by go spróbować. Głupia, a może ciekawska- nieważne. Istotne jest to, że się zgodził(om) (Jestem bezpłciowe- fajny manewr zastosowany do zaniechania płci w którymś poprzednim raporcie- podchwytuję!)). Było to niczym wyjście samodzielnie w nocy z koszulką z napisem "Wierzę w Siebie" na bloki- te patologiczne dresiarnie ludzi noszących "Wierzę w kościół"- czyn heroiczny. Bo wiecie- oponent'y mają pałki i i liczą na udane napierdalanko. Ale... Odważył(om) się, licząc na samodzielność psychiki- w dodatku sam(o). Bez towarzyszy.
Także tyle wstępu- kwaśne chwile się już załadowały ++++KWAŚNY_DOBRY_TRIP+++++ na dobre, więc ściągam z cybucha płucem dwa wyśmienite łyki szałwiowego dymu. Ekstrakt 10teczka płonie żarowym ogniem zniszczenia. A salvinorin A się utleni-A.
I wtedy siadam, w doskonałym momencie, odłożywszy sprzęt. Wbijam wzrok w podłogę i moje stopy się tak powolutku oddalają, a głowę wypełnia niesamowite )))CIŚNIENIE((( , które przeradza się w nacisk kłujący >>><<< i cały czas narasta, a ja zaczynam się panicznie bać- jeśli to nie przestanie tak robić, to będzie koszmar. Głowę wypełnia dźwięk ambientu, który został wcześniej puszczony, choć nie wspomniany. I on narasta z TYM czymś w środku mnie, narasta w tym samym tempie. A moje stopy- dalej drgają, choć wcześniej zdawały się "tylko" falować i się oddalać. Dalej jest nowe, a nagle- długie. Na ślepo niemal, bo w fizycznym zatraceniu, opieram się rękoma o łóżko i w pierwszej chwili jakby go nie ma. Potem jednak coś czuję, a to narastające coś hamuje. Opadam jak wykręcająca się śruba (bo takie mam złudzenie) na łóżko. Widzę potwornie telepiące się ściany mojego pokoju i telepię się z nimi strasznie szybko. Potem to zwalnia i jestem monitorem- źle skalibrowanym- bo pola czerni gibają się z boku na bok- a co najlepsze- moje ciało z nimi. Jestem jakby ciągiem złud kolejno zmysłowych--------------------_-------------------_ I coś tam trwa, a nie mam pewności, czy tak właściwie nie jest tylko wspomnieniem mnie. Patrzę szybko na bok, bo wydawało mi się, że przez moją nieuwagę spalił się dom i nie żyję. I tego nie wiem. Ale zawieszenie między śmiercią a fazą mija i rozumiem, że wciąż to ten świat. Dotykam się, drapię, a jest to mistycznie przyjemne uczucie. Ogarnia mnie złuda, iż nie mam kręgosłupa. A muzyka, która płynie.... płynie..... płynie.... płynie gdzieś ze mnie, jest jak wszechogarniający głos samego... KOoONTINUUM RZECZYWISTOŚCI. Nie, żartuję- jak głos mojego wewnętrznego Boga. Nuty walecznie utrzymują mnie w równowadze i pozwalają opanować to wszystko, co zbyt szybko i zbyt namacalnie się dzieje. Zamykam oczy- pojawiają się idealnie odwzorowane najgorsze widoki z horrorów, gdzie dane mi było widzieć potwornie oszpecony ryj świnio-człowieka błyszczący się od galaretowatej skóry i ociekający obleśną limfą. Albo jakieś bardzo nieludzkie twarze wpatrzone we mnie, idące ulicą i obracające się jak wiatraki. Otwieram oczy, bo to gorsze niż sufit na klatkach przewijanych po sobie jak w zamulonym kinie. Oglądam ten sufit, a tam żywe niebieskie neurony! Oplatają pole widzenia! Zamykam oczy jeszcze raz, tym razem się po prostu rozpływam, zaczynam czuć kontrolę nad nieopisanie wielką przestrzenią. I tak oto zostaję rozległym polem różowo-granatowej materii otoczonej zieloną czaszką- dziwnie przypomina wszechświat. Ograniczam się do czegoś, jakiegoś miejsca? Nie. Wydaje mi się, że jestem fluidem. I klatkuję "w dół" niczym spadający kamień. Myśli? Nie. Były tylko kamienno-czasowo-odmienne-kropeczki-istnienia. Potem się zmieniały oczywiście i raz na przykład było telepatycznie-sennym-DEJA-VU, innym razem czuciem_się_schodami i takie tam dalej głupoty.
Jawa jest tak nierealna, że sen to przy tym logiczna gra dla dzieci. Czuję się jak prąd boży albo jak beat wszechświata. A ambientowe ukojenie raz po raz wschodzi nad czaszką. Jaszczurzy wzrok demonów ujawnia mi się jako pożądanie. I każdy w nas ma w sobie trochę gada. Czuję, jakby był obok nas bliźniaczy wszechświat, może duchowy, choć to przecież "niemożliwe". Czuję się, jakby wszystko było poza mną, a jednocześnie jakbym ja był(o) tego częścią- a niby taka niemożliwość. I najlepsze, że wiem, że przeżywam to pierwszy raz, no i wiem, że przeżywam to już któryś. Impossible power. Reeeespect. Oooooo duuuudddddeeee. Czuję się jak amerykański ćpun, który właśnie z sobą kończy. Wyobrażam sobie, a może przeżywam, jak to by było rodzić się na nowo i na nowo. I za każdym razem coś odkrywać... nieszara wizja, bo przecież w mojej głowie jest pędząca tęcza. Potem myślę, jaka byłaby balanga, gdyby każdy ćpun świata wszedł mi do głowy. Szalone. Czuję się jak otwierana konserwa tak trochę i to dziwnie manifestuje się na moim ciele. Chcę się uwolnić od tej schizofrenicznej myśli, więc te oczy... aaaaa.... zamknięte? Ok.... No otwarte. Odpływam, jakby nie było tego świata. Raz po raz tracę poczucie granicy między mną a światem- tak, fizycznie też. Po co komu ciało? A no tak, przydałoby mi się gdzieś zakotwiczyć. Umiejscawiam siebie, a przynajmniej próbuję, gdzieś w tym całym czasie, który kiedyś był pojmowalny. Teraz z trudem przypominam sobie lekcję matematyki. Na szczęście nie muszę krzyczeć, bo natrętne myśli zadziwiająco szybko się zmieniają i są dokładne, ale zbyt małe, by ujawnić się w postaci srogiego bad-tripa. Najgorsze są uczucia na ciele jak na przykład czucie się przechylonym pod kątem 50 stopni na bok, 33 stopnie od dołu i 40 stopni do tyłu. I już szczerze nie pamiętam, czy to się robiło w rytm muzyki, czy rytm mojego serca. Wszystko jednak było harmonijne i nie istniało nic, co mogłoby zakłócić idealność. Świat zaczął mi się jawić jako MÓJ PLAN. I co jak co, ale ta chwila wymagała niezłej porcji tuszu. Jestem miękką kulką na powierzchniach wielorakich. Wchodzę jakby do własnego umysłu. I wiedząc, iż na trzeźwo realia to 95% a myśl 5%, czuję, że teraz te liczby się dosłownie odwróciły. Wszystko jest bardziej nierealne, niż mogło być. Niemożliwe? Kto niby wyznaczył granice, skoro nie istnieje żaden tyran narzucający nam je z góry? Uffff. Jak dobrze.
Czuję się resetowan(e). Pływam między myślami, tak realnymi, jak dotknięcie anioła, o tym, co mogło być, co będzie, co jest, co było, co trwa, co trwać będzie... Zawieszenie w czasie, czy po prostu nie potrafię go już załapać? Kolekcja procesów we mnie przytłacza barwą, kształtem i dźwiękiem. Cały istnienia sens zawarty w pięciu zmysłach- i już wiesz, że ktoś musiał wycisnąć ten sok z pomarańczy. A co jeśli sami budujemy dom, w którym się rodzimy? Ja bżdęgolę, ale jazda! Jest tak intensywny, że o trzy atomy przed bad-tripem z powodu swojej siły. Czekajcie... chyba siedzę i teraz wszystko drga z moim ciałem z kamiennym oddźwiękiem dotyku, uczuciem zdwojonego ciążenia, bycia przez coś obłażonym i pogłosem wychodzącym z wnętrza głowy. A przy tym komiczne, przeklęte obrazy żarłocznych pęknięć na płótnie soczewki. Nadarzyła się okazja, by dotknąć swojej ręki, a ona jest jakby z drewka, a potem taka wiotka. Tylko która? Aaaa... czy to ma znaczenie? A co w ogóle je ma? Czym jest "znaczenie"? Poda ktoś definicję? Zaczynam dziwnie utożsamiać się z kanapką zwaną TaknienietaK, choć nie do końca wiem, co to ma być. Wyobrażam sobie, jak zakładam skarpetki i dostaję za to nagrodę Nobla. Ma to sens. Potem przypominam sobie, że wiatraczek coś do mnie mówił. A nie, to muzyka leciała. Dotykam jakoś telefonu- epicentrum brzmienia- no i czuję, jakby ekran miał zrobiony z mchu. Czas w głowie stawał się doskonale ułożoną kostką, a obecna chwila tylko strzępkiem nieskończonego procesu kumulacji, wzrostu lub dążeń. Ostrożnie szukam danych- swojego miejsca i swojego "ja", ale jak na razie czuję (widzę też, w postaci wszelakich wizji) urywki. Moc mnie przepełnia, ciało jest skrajnie gorące, ale chyba nawet nie wiem, czy się pocę. Czas ostyga, huragan zdarzeń też. Raz jest wybrzuszenie fali, raz wkręsłość- zarówno jeśli chodzi o moje ciało, jak i o wszelkie kształty odczuwalnego otoczenia. Pudełeczko ze świadomością jest już syte, a ja... Czuję, że powoli wracam.
Robi się już wygodniej w ciele, a postrzeganie głębi coraz spójniejsze. Został już właściwie tylko lekko podrasowany kwas, co igra na kolorach. Potem coraz lżej, lżej, lżej... kwaśne after... i tyle. I tak oto się rozegrał ów potężny lot. Hej!
- 11007 odsłon
Odpowiedzi
Witaj Ja.
Witaj. Jestem Tobą z którejś tam czasoprzestrzeni. Nie każdy to gad. Są elfy, niziołki, diabły i anioły. Wielu nas tu jest. Dusza ma stara jest bardzo, a Twoja? (Łatwiej oszacować położenie w bezczasie). Wiem, trochę hieroglificznie piszę, ale lubię kosmicki. Ale, że sam na taką podróż się wybrał(liśmy) hehe. Przeczytaj mój TR: Poza Wszechświat. Znajdziesz tam siebie;-)
To tylko sen samoświadomości.