burzowy kwas (by trotula)
detale
raporty pokolenie
- Spotkanie z Krasnalem (by Daft)
- Mój pierwszy papierek (by Yephee)
- To tylko pół kasztana (by Kubek)
- 160 grzybków (by leyus)
- Czekając na oświecenie (by Gothsoul)
- Krew, grzyby, śmierć... (by Homer Huśtawka)
- W pokoju u M. (by Kuba)
- Pierwsze spotkanie z Pnączem Duchów - Ayahuasca (by heja)
- Pure Bliss (by Black Panther)
- Baba na rowerze (by aleXander)
burzowy kwas (by trotula)
podobne
Pamiętam mojego pierwszego kwasa - czarny kryształ, na którego namówił mnie J. Bardziej się bałam, niż chciałam rzeczywiście spróbować. Pamiętałam niektóre bad tripy grzybowe, poza tym mam paranoiczno-histeryczną osobowość i bardzo często sama sobie coś wkręcam ;-)
Pojechałam do J. Zjadłam ową magiczną czarną kropeczkę [J.też wziął] i czekam. Niebieskie światełko, muzyczka, dom, `strażnik`J. obok [na wypadek Panicznej Paranoi] - niby komfort, ale czułam się spięta. Nie znałam J. zbyt dobrze, byłam trochę zasznurowana.
Przez dłuższy czas nie działo się nic, słuchałam muzyki i odburkiwałam coś J., pytającemu mnie co 5 minut "No i jak? Weszło coś? Co czujesz?" Czułam się jak u psychoanalityka ;-) Powoli zaczęłam zapadać się w siebie i alienować.
Nagle poczułam zryw, rozsadzające mnie kawałki energii. Musiałam wyjść, J. otworzył drzwi, a ja wybiegłam na klatkę. Na schodach opętała mnie gorączka pościgu, jak w grze komputerowej, jakiejś platformówce :-) Biegałam tam i z powrotem, w górę i w dół, zaglądając do wnęk i zakamarków. Czułam narastający niepokój, gdzieś na dole słyszałam szczekanie żelaznych psów. J. próbował mnie jakoś uspokoić, a ja patrzyłam na niego, taka rozpalona i uciekająca, a w głowie miałam kawałek Pidżamy Porno `Nie możesz mnie zatrzymać, nie możesz mnie dogonić`.
W końcu J. jakoś mnie okiełznał :) i wróciliśmy na moment do domu. Wiedziałam, że kwas już działa. Znów pojawiła się propozycja wyjścia na dwór. Kiedy zakładałam buty, mój wzrok padł na takie drewniane kołki na ubrania w ścianie. Padał na nie cień w taki sposób, że wyglądały jak ostre, metalowe kolce, wystające z kłębowiska pająków. Skojarzenie z pająkami spodowało atak paniki "O boże, to bad trip, już się nie wydostanę" pomyślałam. Uciekłam do pokoju, żeby nie patrzeć na ten ohydny widok. Tam trochę się uspokoiłam. Cały czas miałam bardzo słaby kontakt z J., on starał się mi pomóc, przeprowadzić przez to doświadczenie, ale ja byłam zablokowana.
Wyszliśmy. Była ciepła, letnia noc, gdzieś w oddali zbierało się na burzę. Poszliśmy na wzgórze, z którego widać było całe miasto.
Burza narastała w powietrzu -było to idealnie zsynchronizowane z moją wewnętrzną gorączką, z podbijanym niepokojącym oczekiwaniem Czegoś. Pomyślałam, że to ja sprowadziłam burzę, że makrokosmos dostosował się do mojego mikrokosmosu, w którym już tańczył ognik LSD. Wtedy odczułam wielość istnień i wszechświata, taka szkatułka w szkatułce w szkatułce [nie wiem,jak to inaczej wytłumaczyć,ale chyba wiecie o co chodzi].
Dotarliśmy na sam szczyt. Trawy były wysokie i miały niesamowitą strukturę, machały do mnie i patrzyły jednym wielkim okiem. Ale nie były przyjazne, czułam to. Płynęły w nich różne kolory, mieniły się.
Popatrzyłam na odległe miasto, na te wszystkie światełka, połączoną, migocząca siatkę i poczułam się jak w wesołym miasteczku. Gdzieś u góry zbierała się duża, szara chmura, która wyglądała jak mgła albo dym z lokomotywy - i usłyszałam jadącą po niebie kolorową lokomotywę *czufczufczufczuf uuu!! uuu!* :-)
J. stał niedaleko i przeżywał swojego tripa. Chciałam coś powiedzieć, ale byłam obca i daleka, zapomniałam mówić.
Położyliśmy się na ziemi. Widziałam nas, leżących na samym czubku planety, jedynych żywych ludzi. Patrzyłam w niebo, i widziałam chmury zbierające się spiralnie nad nami. Wyglądały jak dżinny, które kłębią się w wirze, patrzą na nas i chcą nas wessać. Dałam się wessać w ten wir.
Powiedziałam do J., że jeżeli tak wygląda śmierć, takie zasysanie, to bardzo mi się to podoba. On przytaknął, i na ten jeden moment znikło gdzieś uczucie obcości - po prostu leżeliśmy sobie i dawaliśmy się wsysać.
No i najniesamowitsza rzecz - gdy tak leżałam, poczułam uderzenie na twarzy. Mocne, kłujące. Deszcz! Krople deszczu dosłownie biczowały mnie, wpadały do oczu, były wściekłe i bezlitosne. Nie chciałam i nie umiałam się bronić przed tym bólem, nie mogłam wstać ani zamknąć oczu. Pozwoliłam się bić, pozwoliłam się karać. Straszne, intensywne odczucie.
Nie wiem, ile to trwało. Powietrze było aż gęste od burzy i nasycone elektrycznością, moja własna elektryczność uwolniła się, skręciła w sznur i podłączyła do nieba.
Potem wszystko ucichło. Leżeliśmy w ciszy, ja byłam przerażona, a jednocześnie oczarowana. Przewróciłam się na brzuch, twarzą do ziemi. Trawa była kłująca, grudki ziemi na moich rękach wyglądały jak zakrzepła krew, gryzły mnie owady, chodziły po mnie mrówki, byłam obolała i rozjątrzona. I wtedy pojęłam całe cierpienie Ziemi, jej cykl rodzenia w bólu każdej najmniejszej trawki. Przytuliłam policzek do chłodnej ziemi i dzieliłam jej ból. Czułam jej wieczną, pękatą ciężąrność, zjadaną i kłutą, zjadającą i kłującą, czułam swój własny,pulsujący czerwono najgłębszy rdzeń cierpienia. Bolesne i piękne.
Po jakimś czasie odczuwanie ustało. Podniosłam się z ziemi, zmęczona i jakby postarzała, odezwałam się do J. Chciałam mu opowiedzieć o tym, co przeżyłam, ale byliśmy dwoma odrębnymi światami. Wracaliśmy do domu w milczeniu, szeroką ścieżką, odgarniając trawy. Miałam jakieś symboliczne skojarzenia z Tarotem, w tej chwili już tego nie pamiętam. Czułam, że ta droga jest po to, żeby nią szły dwie właśnie takie istoty, i że nigdy już się nie skończy, że będziemy tak szli i szli.
W końcu doszliśmy :-)
Położyliśmy się na podłodze i próbowaliśmy opowiedzieć wrażenia. Nie dało się.
Chyba przeleżeliśmy tak do rana. Rano przyjechał do nas w odwiedziny E., i trochę się zdziwił, widząc nas takich zroślinniałych i nieprzytomnych :-)
Nie lubię wracać pamięcią do tamtego `pierwszego razu` -kojarzy mi się z bólem, z samsarą, niekończącym się łańcuchem cierpienia. Nie mogę też powiedzieć, żeby mnie zmienił - jedynie uwrażliwił i wyciągnął na krótką chwilę coś, co we mnie siedziało. (ale szybko schowałam to z powrotem ;-))
Nie żałuję jednak, że nie był to czysto pozytywny trip, a wszystkim kwasującym (po raz pierwszy i nie tylko) życzę równie mocnych k
- 3658 odsłon