wojna, piekło, koniec - czyli uważaj, co kładziesz na dziąsło nicponiu.
detale
wojna, piekło, koniec - czyli uważaj, co kładziesz na dziąsło nicponiu.
podobne
To był koniec 2017 roku. Plany na tego skurwiałego sylwestra rysowały się już pół roku wcześniej - miało być legitne elesde, szampan i blanty podczas podziwiania fajerwerków i przebywania w grupie najlepszych z najlepszych. Osoba, która organizowała cały materiał to jebany kłamca i bajkopisarz, zamiast cudownego, bezpiecznego kwacha, zaserwował nam pierdolone nBomby. W bibie brało udział tylko 5 osób wraz ze mną - dwie dupy i trzech typów lubiących przypierdolić w melanż.
Czas start!
Około godziny 15 wjebałem się do wanny po ostatniej szychcie w tym roku. Bakłem jointa leżąc jajami do góry w gorącej wodzie. Nastrój w takich warunkach poprawił mi się, co dodatkowo podbijała myśl o nadchodzącym rozpierdolu sylwestrowym - niestety gdzieś tam z tyłu głowy odczuwałem lęk przed psychodelikiem, który mieliśmy zażyć. Pomagała mi jedynie myśl, że to ponoć normalne, prawdziwe LSD. Materiał ten załatwiał rzekomo dobry ziomeczek Majki - jednej z dziewczyn, które brały udział w sylwku.
Około godziny 18:00 opierdoliłem jakiś prowiant, żeby nie ćpać na pusty bebech i wypiłem mocnego browara, wyszedłem z przytulnego i znajomego mieszkania w stronę mieszkania Karpika - mojego serdecznego dobrego przyjaciela u którego mieliśmy trochę posiedzieć przed wyruszeniem na docelową miejscówkę. Po drodze zgarnąłem Majke i Muche - to druga dziołcha, moja bliska przyjaciółka - i udaliśmy się po jakieś alko do naszego ulubionego monopola. Kupiliśmy ZA dużo browarów, jakieś pachnidło burbonowe o mocy 40% oraz dwa wina musujące.
W mieszkaniu Karpika zjawiliśmy się około 19:15 i na miejscu już był Niko - ostatni delikwent - wpierdalacz psychodelików i nałogowy jaracz trawy. Chłopaki już wlewali w siebie browary, a Nikodem zachęcał mnie do sprawdzenia materiału w postaci konopnych kwiatostanów który udało mu się pomotać - faktycznie trawka dobrze jebała po główce i zapach również znakomity.
- Patrzcie co mam kurwa! - wyjebała nagle Majeczka podniesionym głosem. Niko aż wstał na równe nogi jak zobaczył, że nasza Maja wyciąga z torby tekturowy, kolorowy blotter z grafiką jakichś geometrycznych wzorów, a w samym centrum widniało wielkie oko, które wewnątrz źrenicy miało pentagram. Blotter był już gotowy do podzielenia na mniejsze kwadraciki. Pierwsze pytanie jakie padło, to pytanie z mojej strony czy to na pewno LSD. Majka stwierdziła, że jednak nie, bo ciężko było zamotać i to jakaś pochodna lizergamidów.
Ok. Kurwa mać - jebać pochodne.
Od razu zdecydowałem, że to pierdole i skoro to nie jest LSD, to olewam sprawę i będę sobie popijał, jarał i poklikam jakieś 4mmc. Niestety nie było kontaktu z gościem od czwóreczki zapewne z powodu późnej godziny i wybył na melo. Odpuściłem więc i zająłem się kręceniem bata i piciem browara. Karp powiedział, że jak skończe to można wyruszać na ogródek bo robi się późno i zaraz przyjdą na chatę jego starzy ze znajomymi z jakiejś kolacji w restauracji aby napierdolić się na chacie mając świadomość, że ich syn i jego znajomi idą odurzać się na ich działkę do samego rana. Skręciłem pacana, spakowaliśmy wszystko, każdy po piwku do rączki na drogę i lecim. Szliśmy sobie a mój nastrój z kolejnymi buchami packa i łykami browara znacząco się poprawił.
Na działkę dotarliśmy około 20:40. Odpaliliśmy elektryczną farelkę żeby zagrzać altane i rozsiadliśmy się w środku. Niko już nie mógł wytrzymać i zainicjował wpierdalanie blotterów. Ja i Mucha średnio byliśmy nastawieni, ale Karpik, Maja i Nikuś nie zastanawiali się i wpierdolili po kartoniku do paszczy. Cała trójka jednogłośnie stwierdziła, że rzecz jest gorzka i powoduje drętwienie miejsca w którym się znajduje.
Siedziałem tak i patrzyłem na tę trójkę z Muchą i nie wytrzymaliśmy
- Maja dawaj po kartoniku, chuj w to czy kwas czy inne gówno, jest sylwester -
już minute później karton paraliżował nam japy.
Nie będę tutaj rozpisywał żadnych czasów tego narastającego popierdolenia, skupię się na samej kwintesencji psychozy i ogólnej sytuacji w której się znaleźliśmy.
Gdzieś mniej więcej około 22:00 coś zaczyna się z nami dziać. Kartony jednogłośnie połknęliśmy jakieś 10 minut wcześniej. Dziewczyny wychodzą się odlać i zaczerpnąć chłodnego powietrza, a my z chłopakami siedzimy przy browarach, w tle leci jakiś mroczny witch house. Karp gada do Nikodema, żeby zmienił muze bo jest troche przerażająca, on na to, że zaraz się skończy ten utwór i będzie git. Ok. BĘDZIE GIT.
BĘDZIE GIT, BĘDZIE GIT. BĘDZIE GIT.
Tak jakbym wpadł w pętle tej jebanej myśli, tracąc kontakt z rzeczywistością i mimowolnie zamykam oczy czując, że coś jest na rzeczy. Po chwili otwieram oczy i dociera do mnie, że pomieszczenie w którym siedzimy zaczyna się kurczyć, oznajmiam to chłopakom. Nikuś się uśmiecha, natomiast Karp nerwowo potakuje
- Nooo, stary... Mam tak samo, dziwnie w chuj - słysząc, że ziomek podziela moje zdanie odrywam plecy od oparcia kanapy i zaczynam czuć delikatne drgawki, rozglądam się do okoła i uświadamiam sobie, że rzeczy w okół mnie oddychają, a gdy spoglądam na nie kątem oka morfują się i zwiększają swój rozmiar na taki przytłaczająco olbrzymi.
Cała ta dzika percepcja wywołuje u mnie mdłości.
Nagle wraca Maja i mówi, że Mucha chciała zostać na ławce na zewnątrz. Odruchowo wstaję i wychodzę, a za mną cała reszta. Mucha siedzi na ławce z przerażoną miną, cała rozedrgana i oznajmia nam, że zaraz wyskoczy jej serce... O kurwa, to był trigger całej chujni. Zaczyna się dziwaczna panika, przeplatana groteskowymi hasłami Niko, który próbuje opanować sytuację zamieniając to w żart i mówiąc, że to normalne. Ja natomiast wiem, że z minuty na minutę jest coraz gorzej.
Kompletnie tracę orientację co się dzieje. Ciemność w okół nas staje się koszmarna - z altanki dobiega witch housowy, mroczny i intensywny remix Tatu, zarysy drzew wyglądają jak ludzie w ciemnościach, którzy czekają aż się odwrócimy, aby podejść bliżej, a Maja i Mucha coraz bardziej zatracają się w nadchodzącym, nieodwracalnym koszmarze. Siedzą razem na ławce, obok altany i nakręcają się nawzajem, Karpik uspokaja kobiety, a Niko... Gdzie jest Niko?
Siadam na trawie i zakrywam twarz rękoma, moja głowa generuje najczarniejsze myśli, jakich nawet sobie nie mogłem wcześniej wyobrazić. Widzę ogrom fraktali i wzorów geometrycznych za zamkniętymi oczami i co jakiś czas tak jakbym wpadał w coraz to gęstszą pajęczynę tychże, lecąc do przodu z niewyobrażalną prędkością, a przy każdym takim "locie" czuję pierdolnięcie w tył głowy - jakby ktoś ściskał i luzował mi imadłem potylicę.
- Jest, kurwa, grubo ludzie - mówię pod nosem. Słyszę płacz i panikę Muchy, a w akompaniamencie tych dźwięków, mój naćpany łeb generuje jakiś chory film o wiedzmiach i rytułale.
Co to było kurwa?! Słyszymy odgłosy jakby kogoś zarzynali, raz po raz - BREEEEEEE, RAAAAAA, GRHAAAAAA...
- Co do kurwy ludzie? - rzucam pytanie, podnosząc głowę i licząc na to, że ktoś jest w stanie to wyjaśnić
- To tylko Nikodem, rzyga gdzieś nieopodal - wyjaśnia Karp drżącym głosem.
Nagle Mucha zrywa się na równe nogi.
To co działo się dalej, opiszę jak najlepiej potrafię przez pryzmat tego, że sam byłem przepotężnie porobiony i zaliczałem największego bad tripa w życiu.
Typiara zaczyna wypierdalać w stronę płotu jak by była mistrzynią sprintu drąc japę w niebogłosy, niczym demon. Maja siedzi kompletnie zamurowana, blada i patrzy na mnie przerażonym wzrokiem. Wstaję i staram się ich namówić, że trzeba za nią iść, natychmiast. Wtedy wraca Niko i dobija gwóźdź do trumny
- Ludzie, jest źle; napierdala mnie głowa i serce wali mi jak bym miał zaraz zejść - słowa Nikodema sprawiają, że zaczynam się rozpadać w tej koszmarnej psychodeli, ewidentnie poczułem jakbym sie zapadał w sobie, jakbym już nigdy nie miał wrócić. Wszyscy obecni przżywają największy koszmar w swoim życiu. Mimo całej chujni staram się przemeścić w kierunku, w którym wypierdoliła Mucha. Co chwilę kompletnie zapominam co właściwie robię, wszędzie widzę wiedźmy, demony i jedyne słowo jakie przychodzi mi do czapy to RYTUAŁ. Zaczynam to głośno powtarzać idąc przez ciemną, dość sporą działkę aż w końcu docieram do płotu. Resztki zdrowego rozsądku podpowiadają mi, że Mucha przepadła, że nie ma jej... Rozglądam się, widzę z daleka trójkę pozostałych znajomych w pobliżu ławki - wyglądają ewidentnie jak ugrupowanie, jak sekta, docierają do mnie ich krzyki, coś o Musze, mimowolnie słyszę, dialogi o rytułale, o końcu świata. Mimo lęku, zbliżam sę coraz bardziej do ławki. Kiedy jestem już na tyle blisko, żeby móc się z nimi komunikować, uświadamiam sobie, że za chuj nie potrafię poskładać zdania do kupy, które brzmiało by logicznie. Układam w głowie setki fraz w ciągu kilku sekund i wypowiadam urywki każdej z nich co brzmiało mniej więcej tak
- Kurwa, Mucha nie ma jej, rytuał jest źle, chyba musimy kończyć, świat się rozpada, gdzie jest Mucha?
Kompletne upośledzenie pamięci krótkotrwałej i logicznego myslenia. Moi znajomi nie potrafią również normalnie się wysłowić, każdy z nich powtarza jakąś pętlę, albo strasznie pierdoli. Kładę się na trawie i chce po prostu zniknąć, przestać istnieć, byleby cała ta sytuacja okazała się ułudą. Znowu słyszę rzyganie, lecz mój mózg interpretuje to jako kolejną ofiarę rytuału. Czekam na swoją kolej, przygotowuję się do mrocznego, wiedźmińskiego obrzędu.
Odpływam, unoszę się gdzieś między tym koszmarem a nieskończonością. Dostaję odpowiedzi na wszelkie pytania, po czym zapominam po chwili zarówno i pytanie i odpowiedź. Myślę o Muszce, o tym, że już jej nigdy nie zobaczę. Myślę o znajomych i staram sobie przypomnieć co się dzieje i gdzie jestem
- A no tak, jestem w środku lasu, czekam na swoją kolej - więc tak leżę. Słysze przerażające dźwięki bełtów i płaczu, oraz panikę Majki, która już nie krzyczy nic co brzmiało by jak nasz język, są to po prostu wrzaski i płacz, i takie połamane "BŁGHAAAMMM" oraz niesamowite trzaski, których nie byłem w stanie wyjśnić (przedwczesne petardy z oddali).
O kurwa, to jednak prawda. Coś musiało się wcześniej stać, o czym nikt nie pamięta.
Leżę tak chyba całą wieczność podróżując między wymiarem mrocznych rytuałów, a nieskończonej, fraktalnej czeluści, gdzie uzyskuję setki informacji na sekundę i doświadczam utraty tych informacji w tym samym momencie, co jest równie koszmarne jak ta alternatywna rzeczywistość wiedźm i obrzędów.
Aż tu nagle coś się zaczyna dziać. Rzeczywistość rytuałów i czarnownic morfuje się w piekielną czeluść, automatycznie otwieram oczy i całe otoczenie zalewa się czerwonym i sino niebieskim kolorem, hałas jest tak potworny i kurwa, czuję zapach siarki w powietrzu. Widzę diabła, który spogląda na mnie z góry i powtarza jakiś dialekt pod nosem (to był Nikodem, który jako jedyny był w stanie się poruszać swobodnie po parceli). Hałas nie ustaje, ledwo się podnoszę i na czworakach próbuję spierdalać w kierunku najjaśniejszego miejsca, które mogę dostrzec. W głowie mam taki rozpierdol, że nie jestem w stanie przypomnieć sobie kim jestem, a tym bardziej gdzie. Docieram do schodów prowadzących do wnętrza altanki. W środku widzę dwie osoby - jedna leży na ziemi i wyje, a druga na kanapie gada pod nosem jakieś brednie sama do siebie.
Rozglądam się - widzę piekło, błyski, trzaski i prawdziwy koszmar, a z ciemności dostrzegam diabła, który idzie w moim kierunku - tego samego, który stał nademną chwilę wcześniej. Ze strachu zamykam oczy, odpływam i prawdopodobnie tracę przytomność na dłuższy czas.
WOJNA, PIEKŁO, KONIEC. Oczywiście, miało to miejsce prawdopodobnie około godziny 00:00 i były to zwyczajne fajerwerki i wrzaski ludzi dochodzące gdzieś z oddali.
Otwieram oczy po chuj wie jakim czasie, głowa napierdala mnie tak, jakby banda kiboli kopała mnie po niej przez godzinę. Rozglądam się, rozpoznaję otoczenie, jest już nieco jaśniej, ustały hałasy, w okół rozpierdol. Rostrzaskana wielka doniczka, na pustych grządkach leżą jakieś szmaty, cały prowiant wykurwiony na trawnik wraz z browarami, Niko śpi na ławce w samych gaciach. Wstaję, otoczenie nadal dryfuje, pulsuje i serwuje mi zalew fraktali.
Nagle przypominam sobie, że Mucha wybiegła z działki. Myśl ta powoduje, że bardziej trzeźwieje. Wchodzę do altanki i widzę Majkę i Karpia, którzy już też zaczynają lekko kontaktować. Próbuję im uświadomić, że nie ma Muchy, że mamy przejebane, że pewnie pobiegła na miasto i już siedzi na posterunku. Pod wpływem tej informacji Karp wstaje i zaczynamy ocucać Niko, który po prostu sobie, kurwa, spał z wykrzywioną miną i w drgawkach z zimna. Majka natomiast nie chce z nami na początku gadać i chyba w głębi duszy próbuje się z tym wszystkim pogodzić.
Szukamy więc Muchy - najpierw w okolicach ogrodzenia, później po całej powierzchni parceli. Nie ma jej. Kibel. Dosłownie, sprawdzamy kibel i jest! Mucha siedzi oparta o ścianę, podnosi głowę, patrzy na nas z pojebanych uśmiechem na buzi i wyrzuca z siebie
- CO TO KURWA BYŁO PANOWIE?
W momencie, kiedy okazało się, że wszyscy żyją i są na działce, automatycznie zrobiło się cieplej na duchu. Mimo popierdolenia i tony dziwnych odczuć i emocji postanowiliśmy usiąść w środku altany i przedyskutować to co się odjebało.
Okazało się, że każdy przeżywał bardzo podobną rzecz - mroczne rytuały, wedźmy i piekło, oprócz Nikodema, który próbował nas ogarniać na początku i najprawdopodobniej wkecił sobie, że jest jakimś jebanym przewodnikiem po koszmarze, po czym pojebało go i zdemolował kilka rzeczy w narkomańskim amoku - np. browary i prowiant na trawniku, miały nam pomóc dojść do siebie (?), a ta doniczka ponoć służyła jako dzban na wodę, żeby nas ocucić. Oczywiście go też dopadła utrata świadomości, a jako, że jego ciuchy były kompletnie zalane wodą, to z nich wyskoczył i porozrzucał je po grządkach. Cała reszta jego tripa, to utrata świadomości, a nastepnie przytomności - tak jak pozostałych osób. Kiedy zebraliśmy się wewnątrz okazało się, że jest już po 4:00. Każdy był w szoku, nie potrafił opisać jak ogromne pojebanie i koszmar nas dojebał. Kiedy byliśmy coraz bliżej trzeźwości, uznaliśmy, że mimo stachu i pokurwienia, było to fascynujące i tak popierdolone, że nigdy tego nie zapomnimy. Około godziny 6:00, po powierzchownym ogarnięciu działki, wypiciu po dwa pożegnalne piwka i spaleniu kilku bong, które uspokoiły myśli, udaliśmy się do swoich domów.
Jeszcze tego samego dnia wieczorem, dowiedzieliśmy się, że zomek, który motał dla nas ten materiał przeżywał podobny koszmar ze swoim znajomym i zdradził nam nazwę substancji - 25i-NBOMe.
Oczywiście koleś poniósł konsekwencje w postaci szybkich płaskich ciosów kilka dni później od Majki prosto w mordę przy swoich znajomych.
Trip ten zostawił znamię na naszych psychikach - dochodziliśmy do siebie tydzień, dopiero po takim czasie spotkaliśmy się w tym samym gronie. Jeśli kiedykolwiek przyjdzie Ci do głowy spróbować tego ścierwa i wydaje Ci się, że masz mocną głowę, a substancja przypomina w działaniu kwacha, to... Pierdolnij się w łeb. To jest zwykły, pojebany, odcinający Cię od rzeczywistości koszmar. Może faktycznie zjedliśmy niepotrzebnie po całym kartoniku tego badziewia, może niepotrzebnie piliśmy browarki bądź jaraliśmy trawę przed tripem, może. Ale nawet gdy piłem, czy jarałem, żadna substancja wcześniej nie zaserwowała mi takiego rozpierdolu w negatywnym tego słowa znaczeniu.
Uważajcie na siebie i pomyślcie kilka razy czy warto, a już, kurwa, na pewno miejcie 100% pewność, że wasz vendor nie jest pierdolonym cymbałem.
Pozdrawiam i trzymajcie się, do następnego!
- 13532 odsłony
Odpowiedzi
Jak fabuła chujowego
Jak fabuła chujowego thrillera o ućpienych nastolatkach w domku w lesie xD
Zawsze czuję pewien... podziw wobec wiarki wrzucającej jakiekolwiek sajko zimą w polowych warunkach, heh. Łezka się zakręciła, w 2014 żarliśmy parę razy 25C i za każdym razem trip równał się paranoidalnemu potliwemu zejściu z nieudanego kwasa
Czytanie takich trip-raportów
Czytanie takich trip-raportów to lepsza rozrywka niż odpaleni slashera klasy B o psycholu mordujacym nastolatków, tym smieszniejze że tym psycholem jest jakiś syntetyczny ściek