haszowy deks w rytmie reggae
detale
2 lufki zioła
2 lufki haszu
marihuana (dużooo)
mefedron (raz)
lorazepam (zero efektów)
dekstrometorfan (dwa razy, całkiem dobrze wspominam)
xanax (raz i niewiele pamiętam xD)
haszowy deks w rytmie reggae
podobne
Siema!
Standardowo, dzięki za wybranie tego raportu. A teraz do rzeczy!
WSTĘP
Pierwszy raz z dexem był w ostatnie lato, drugi również. Oba były całkiem przyjemne, ale jak dla mnie było zbyt chaotycznie więc nie miałem ciągoty powtórzenia tripa. Mój kolega Kamil miał (i to spore) bo mimo, że braliśmy identyczne dawki to efekty jakie otrzymał były wyjątkowo intensywne i bardzo zbliżone do k-hole'a. Dałem się namówić na kolejny raz w zamian za obietnicę połączenia dexa z jaraniem (byliśmy zaopatrzeni w hasz i zwykłe zioło), co obiecał Kamil, a ja się naczytałem jakie to świetne połączenie. Bardzo lubie marihuanę jako używkę i wiedziałem, że hehysz mocniejszy (a nie próbowałem) i miałem nadzieję, że dzięki temu połączeniu trip będzie lepszy, albo przynajmniej inny. Był inny, a czy lepszy to trudno powiedzieć.
LET'S PARTY!
Zaczeliśmy zabawę wcześnie, u Kamila na kwadracie, bo chcieliśmy mieć czas (w sumie to dosyć oczywiste) o godzinie 11:30. Dołączył do nas doświadczony dobry ziomek, który za sobą miał już 50+ deksów, nazwijmy go Mimu. Zarzuciliśmy w tabsach po 300, i jak zawsze odpowiedź mojego żołądka nie była najlepsza. Ostatnie dwa razy zawsze wymiotowałem po jakimś czasie, a potem było już git, nie licząc niewielkich mdłości do końca jazdy, więc przygotowałem się na nieuniknione i popijałem gorącą herbatę.
LEPIEJ PÓŹNO NIŻ WCALE, CZAS NA SPIZGANIE
Namówiłem ową dwójkę żeby skopcić hash zanim deks się załaduje, bo potem możemy nie być w stanie plus wejdzie lepiej. Wysziśmy na balkon, pizgało niemiłosiernie, ale skopciliśmy w lufie kulę i efekty były odczuwalne. Nasze doświadczenie, a raczej powiedzmy sobie szczerze, zachłanność wzięła górę i zrobiliśmy kolejną kulkę haszu z prostej. Do 12:30 zrobiliśmy we trójkę kolejne dwie lufki zwykłego kushu i byliśmy już porządnie spizgani. A deks jeszcze nie wszedł...
OH SHIT!
Szczerze, to byłem już tak upizgany tymi lufami, że zapomniałem, że to kwestia chwil zanim załaduje mi się deks. Lepiej, wogóle o nim zapomniałem! Koledzy coś tam mówili, że powoli coś czują, ale ja popijałem herbatę, śmiałem się i robiłem kursy do toalety. Spróbowałem wywołać odruch wymiotny żeby nie męczyć się potem z rzygami, ale nic nie zwróciłem i czułem się całkiem dobrze. "Ale fajnie" pomyślałem. "Nie mdli mnie, ale będzie chillout". Zdążyłem tylko skończyć tą myśli i zalała mnie niebezpiecznie intensywna fala gorąca po całym ciele. Zapomniałem o niej, tak deks mi się zwykł ładować. Obezwładniające ciepło, pot. Tego dnia ubrałem dodatkową warstwę bielizny termicznej. To był kurwa błąd, ogromny błąd. Straciłem wszystkie siły, starczyło mi ich tylko na padnięcie jak kłoda na kanape w salonie. Wiedziałem, że muszę się rozebrać, ale nie miałem siły. Czułem, że się dosłownie usmaże jak kiełbacha na grillu, straciłem czucie w mięśniach, to było okropne. Zawołałem (a tak naprawdę wyszeptałem) do Mimu, żeby mi pomógł się rozebrać, bo mam bad tripa. Zareagował błyskawicznie w przeciwieństwie do Kamila, który zdążył tak odlecieć, że tylko patrzył się mnie rozbieranego z wytrzeszczem i opadniętą szczęką. Najgorsze było to, że nie mogłem ruszyć żadnymi mięsniami. Po chwili Mimu mnie rozebrał do bielizny, a ja tak spociłem kanapę, na której leżałem, że czułem się jakbym leżał w gorącym oleju, paskudne uczucie. Po około dwóch minutach i otworzenia okna ochłonąłem (w przenośni i dosłownie) i powiedziałem im, że nigdy nie spociłem się tak w życiu, nawet przy największej gorączce. I nie kłamałem. Poczułem chaos deksa i ziołowy relaks. Teraz było już pięknie
KTO SŁUCHA REAGE TEN... JEST NA DEKSIE
Szymon spytał się "czy mam zacząć ogarniać?"i odpowiedziałem mu, że nie, bo było po wszystkim i nie chciałem psuć mu tripa, który jak zawsze był u niego wyjątkowo mocny. Usadowiliśmy się wszyscy na kanapie, odpaliliśmy głośnik i puściliśmy muzykę. Nadal byłem trochę spięty po niedawnym smażeniu się i przypomniałem sobie jak reggae uspokaja i jak bardzo wchodzi gdy jest się najaranym. Puściłem "dont worry, be happy" i zacząłem się rozpływać nad dźwiękami. "Tak, deks i zioło to najlepsze połączenie"- pomyślałem. Potem włączyłem jeden z niewielu utworów techno, który mi się podobał (rapowa głowa) ze świetnymi damskimi wokalami. Planowałem go puścić na deksie i było warto. Muzyka stała się najlepszym co można doświadczyć. Potem mimu zarzucił transowym housem i po seansie szymon, który normalnie nie zdzierżył by tego odchyloną głowę przywrócił do normalnej pozycji i powiedział "to jest kosmiczna muzyka". Kochałem muzykę całym sercem i rozumem. Czuliśmy się wspaniale, do czasu...
RING RING RING!
To było jakby ktoś wziął te dźwięki, w których się zakochałem, zadurzyłem i zmienił w kakafonie, w najgorszy dźwięk, przeszywający mózg, spinający mięśnie, pozbawiający oddechu. Kamilowi zadzwonił telefon. Tak głośno i tak przenikliwie, że zacisnąłem zęby i zamknąłem oczy. Zawsze ten dzwonek tak piskliwy i głośny nie był przyjemny, ale teraz brzmiał jak śmierć, choroba, nieszczęście, wszystko co najgorsze naraz. Byliśmy wystrzeleni jak skurwysyn, skasowani jak bilet w autobusie, ledwo się komunikowaliśmy z sobą samym. A Kamil odwrócił głowę z takim strachem w oczach jakiego nie widziałem nigdy u nikogo, wyciągnął rękę i odebrał.
ROZMOWA
To była mama Kamila. Dzwoniła do niego żeby powiedzieć, mu, że za dwie godziny podrzuci do nas jego 13 letniego brata. Patrzyłem się na niego gdy odpowiadał na pytania i składał zdania. Całą, ale to całą dwuminutową rozmowę Kamil kołysał głową, zaciskał zęby, mrużył i otwierał oczy. Dosłownie, skupienie w tym stanie wywoływało u niego ból. Wyglądało to jakby niemego obdzierano ze skóry, przeraziłem się nie na żarty. Cały czas serce mi biło jak bębęn, nie musiałem przykładać ręki żeby to czuć. W końcu koszmar dobiegł końca, a ja z Mimem zaczeliśmy bić brawo i gratulować Kamilowi ogarnięcia. Nawet taki doświadczony chłop jak on był pod wrażeniem, że na takim poziomie dysocjacji Kamilowi udało się rozmawiać z matką.
WEGETA W RYTM REAGE I HAZARDU
Jeśli jeszcze po sezonie grillowym odstresowałem się puszczając jęczących murzynów to stres jaki wywołał u mnie telefon był tak silny, że nie potrafiłem się go pozbyć. Jasne, chodziłem (śmiesznie, ale chodziłem), mówiłem (głupio i nieskładnie, ale mówiłem) i uzupełniałem płyny (rozlewając wodę, ale uzupełniałem), ale to już nie była ta sama deksowa jazda. Położyłem się z powrotem na kanapie, zamknąłem oczy i postanowiłem to przeczekać, może sie kimnąć. Ziomki obok grali w wojnę i co jakiś czas otwierałem powieki, żeby zobaczyć jak kminią 30 sekund czy ten król jest podwójny (bo z góry i z dołu) i czy dwójka to aby na pewno najniższa możliwa karta. Grali jak zawodowi hazardziści, a Kamil, bo od niedawna stał się miłośnikiem pokera w wersji uproszczonej zaproponował partyjkę. Zgodnie odpowiedziliśmy, a raczej zgodnie wygłosiliśmy nieskładny monolog, każdy w innym tempie, że podziękujemy, bo wymaga od nas to za dużo skupienia. Wyszło na to, że przeleżałem na kanapie puszczając to cholerne reage, 2 godziny do przyjścia brata, aż w końcu musieli mnie opierdalać, żebym wyłączył te jęki. Co mogę powiedzieć? Po prostu złapałem wkrętę, że muszę słuchać tego reggae, bo gorzej tylko będzie (nawet się zrymowało). Doszedłem do wniosku, że żeby szybciej zacząć ogarniać zacznę stosować relaksacyjne techniki oddechu, a zawsze na deksie (dajcie znać czy również tak macie) bardzo przyjemnie, lekko i pełnie się oddycha, więc oddychałem głęboko i powoli. Przyszedł brat, poszedł do osobnego pokoju i nie zawracał buły. Była już 15:00, a stary Kamila wrócić miał koło 17, ale woleliśmy nie ryzykować. Pooglądaliśmy głupoty, im kompletnie zeszło (została zamułka) a mnie jak zwykle nieogar mocno trzymał. Wyszliśmy na miasto
TRANSPORT PUBLICZNY TROCHĘ KOSMICZNY
Miałem tak za pierwszym razem i miałem tak również i teraz. Autobus to był niesamowity pojazd. Taka długa puszka z rurkami w środku. Usiedliśmy i mimo, że jechaliśmy trasą tam gdzie zawsze, tyle co zawsze to 20 minut rozciągnęło się do minut 40, a trasa była tylko w niektórych momentach znajoma. Każdy dźwięk, każdy skręt był tak słyszalny i odczuwalny, że czułem się jakbym jechał na front I wojny światowej w wyjątkowo wolnym i niesprawnym pojeździe, w dodatku chyba po pokiereszowanych artylerią polach pod Verdun. Ale po chwili wszystko się zmieniało, bo ze steam punkowej puszki autobus zmienił się w futurystyczny pojazd i każda rurka niemalże emanowała światłem neonu. Szkoda gadać
CHODZENIE
Dojechaliśmy na rynek, postawiłem ziomkom tanie jak barszcz i słodkie jak cukier precle i połaziliśmy trochę na typowej zamułce. Mało rozmawiania, taka trójka zombie chodzi po śródmieściu. Gdy było już od dłuższego czasu ciemniej odprowadziliśmy do domu Mima i wróciłem z Kamilem do siebie rozmawiając o przeżyciach. Jemu się bardzo podobało, mówił, że miał znowu uczucia zapadania się, całkiem intensywne efekty wizualne. Powiedział też, że jemu zeszło już po trzech godzinach, miał też tak ostatnim razem, ale i tak chce powtarzać. Ja niezbyt, deksiwo zbyt chaotyczne dla mej duszy.
Wróciłem na chatę, porobiłem coś i poszedłem spać. Następnego dnia (ku mojemu zaskoczeniu) bez żadnych zmian, bo poprzednio miałem zawsze wrażenie, że jestem spokojniejszy i inaczej myślę. Ponoć dysocjanty mają takie efekty, ale deks to takie brzydkie kaczątko wśród dyso więc trudno mi się wypowiadać.
sory za wszystkie błędy ze znakami, przecinkami itd ;)
Dzięki wielkie za przeczytanie tego raportu, byłbym niezmiernie wdzięczny gdybyś zostawił komentarz, napisał co ci się podobało, co wymaga poprawy itd :D
peace!
- 11734 odsłony
Odpowiedzi
:p
Bardzo podobał mi się twój raport :)
"Byliśmy wystrzeleni jak skurwysyn, skasowani jak bilet w autobusie, ledwo się komunikowaliśmy z sobą samym."
Przy tym mimowolnie wybuchłem śmiechem :D
Rozglądam się, ale nic nie wymyślę.
dzięki wielkie za dobre słowo
dzięki wielkie za dobre słowo, peace!
agent mosadu
dzięki
dzięki wielkie za dobre słowo, peace!
agent mosadu
Śmieszne
Oogólnie całkiem dobry, lekki raport i u starego deksiarza wywołał nutkę nostalgii, pamiętam te czasy, jak leżałem totalnie zwarzywiony na deksie i coś się działo, np. Matka pukała do pokoju i poziom hormonów stresu wypierdalało w kosmos xD
Rozbawiło mnie to: "Autobus to był niesamowity pojazd. Taka długa puszka z rurkami w środku.", bo mi się skojarzyło z fragmentem z filmu "Wściekle Szybcy" (jak nie oglądaliście, to kurwa musicie. Koniecznie na jakiejś dobrej fazie! :D), tam było że mieli robić nielegalny wyścig i podjechał nowy uczestnik jakimś super autem (nie pamiętam jakie, a poza tym i tak się nie znam na autach) i podchodzą do niego i się pytają: No co tam masz pod maską? On otwiera maskę, a tam taki wyjebany silnik podświetlony neonami. I jakiś gościu mówi: ŁOOOOOOOOO! ŚWIECĄCE PUDEŁKO Z KABLAMI I RURKAMI! XD
Miłość ma tyle form, a tak trudno je rozwinąć.
Umierała stokroć, wciąż nie może zginąć.