kodeinowe impresje
detale
raporty angor animi
kodeinowe impresje
podobne
Opowiem Wam dziś o tym jak S&S wpływają na opiat, jakim jest kodeina. Będzie to mój dziewiczy opis przeżyć, gdzie głównym elementem będą okoliczności, które doprowadziły do stanu opisanego w kolejnych wersach. Proszę więc o zrozumienie dla mnie, jako początkującego.
Tak więc zacznijmy, by nie tracić cennego czasu. Otóż moje typowe S&S to komputer, rozmowa z kompanami przez globalną sieć, wątłe światło lampki nocnej oraz spokojna, gitarowa muzyka. Bardzo rzadko zdarza się, że wezmę kodeinę dwie noce z rzędu. Jest wtedy zdecydowanie słabiej. Tej pięknej nocy nastąpił właśnie ten jakże rzadki drugi dzień z rzędu zażywania ukojenia. Roztwór chłodził się już od dłuższego czasu w lodówce. Wyjąłem go, po czym zacząłem prace mające na celu oddzielenie opiatu od zbędnych ingrediencji. Nagle ciemność - czyżby blask mych ócz zgasł i pękły one z powodu zła, jakie mają okazję widzieć na tym ziemskim padole? Nie, to jedynie prąd przestał płynąć, a okolice ogarnęła ciemność i rozpacz. Cóż robić? Szybka decyzja - po godzinie postanowiłem zostać szpiclem i grzesząc zapewnić sobie dobrobyt. Wykręciłem numer 991 i usłyszałem kobiecy głos, który bez cienia emocji rutynowo odpowiedział, że prąd zostanie włączony nie szybciej niż za 3 godziny. Trzy długie godziny ogarnięte nudą. Trzęsącym głosem odpowiedziałem "dziękuję" i popadłem w zadumę. Miało to nastąpić około 4:30, gdy zaspane słońce szykuje się do przebudzenia, a to dość późno jak na kodeinowe igraszki. Dokończyłem ekstrakcję przy bladym blasku świec, nie wiedząc jeszcze co pocznę.
Po pewnym czasie podjąłem decyzję: to może być ten dzień - ten dzień, gdy wszystko smakuje lepiej. Ugotowałem wodę na kuchni gazowej, zalałem imbryk z herbatą i już po chwili zielono-żółtawy kolor oświetlony przez liche światło wskazywał, że nadszedł czas. Zebrałem kilka świeczek i postawiłem je na stole znajdującym się nieopodal mego legowiska. Wyszukałem w biblioteczce lekką książkę, bo bez mojej maszyny i sieci miałem przeczucie, że ogarnie mnie nudna. Wziąłem najlepsze słuchawki, a także telefon komórkowy, który posłużył mi do wypełnienia ciszy. Ułożyłem się wygodnie w pozycji półleżącej, po czym wypiłem przezroczysty, opiatowy płyn, popijając go wonną herbatą. Do mych uszu popłynęły pierwsze nuty - ukochane, słodkie dźwięki dzieła zwanego Dzikim Miodem, prosto z germańskiej części Europy. Minęło 10 minut, ale niestety nie stało się nic, co byłoby warte napomnienia. Cóż, może tak mi było dane. Nie można rozpaczać.
Po kolejnych 5 minutach poczułem to coś. Nawet nie wiedziałem, kiedy to się stało. Owo uczucie było mocniejsze niż kiedykolwiek i przebijało nawet pierwsze próby, do których wielu nigdy nie potrafi wrócić. Poczułem się ukontentowany, a pożółkła książka przestała być potrzebna do szczęścia. Wszechogarniająca radość z trwającej chwili, dreszcz podniecenia, wszystkie troski odeszły. Pojawiła się krótka myśl: jak mogłem nie wierzyć w powodzenie zaledwie kilka minut wcześniej? Myśl tak jak szybko przyszła, tak szybko odeszła - nie czułem potrzeby rozmyślania o przeszłości, przyszłości - liczyła się tylko teraźniejszość. Popłynęły kolejne dźwięki, tym razem Riksza stworzona podczas upalnych, pustynnych sesji - po raz pierwszy usłyszałem te żwawe, a zarazem delikatne dźwięki. Utwór ten był wiele szybszy niż te, które zazwyczaj służą mi za dopełnienie tego unikalnego stanu, mimo to rozpływałem się w tej muzyce. Wspaniała euforia rozdzierała mój umysł. Ciepło tłoczyło się od środka, jak i od zewnątrz za sprawą leniwie kołyszących się płomieni świec. Tajemniczo uśmiechnięty pogrążałem się w szczęściu, które było przeraźliwie wyraźne. Marzyłem, żeby ten moment trwał wiecznie.
Po następnych 30 minutach euforia zaczęła słabnąć. Pierwsze skrzypce przejęła silna sedacja, a głowa zaczęła przyjemnie opadać, co zaistniało u mnie po raz pierwszy po użyciu rozkoszy w pigułce stworzonej przez mędrców z Holzkirchen. Nastał czas końca życia prymitywnego, acz spełnionego - wybiła 4:30. Chciałem tę opiatową chwilę zatrzymać jak najdłużej, więc nie kwapiłem się, by sprawdzić, czy prąd płynie, napędzając rutynę życia codzienne. Po kilkunastu minutach pozostało tylko wspomnienie przeżyć, jednak poczułem czułem ten charakterystyczny stan, kiedy to najważniejsza część się kończy, a zaczyna się rozciągły etap spokoju ducha.
Całość tej najważniejszej części zamknął się w czasie około godziny i kwadransa. Może trwało to dłużej, lecz czas był wtedy mym wrogiem, więc nie patrzyłem na zegarek, obserwując płynące minuty. Zrozumiałem, że S&S odgrywa przy tej substancji tak wielką rolę, że nie spodziewałem się takiej różnicy w najcudowniejszych snach. Tak więc drodzy czytelnicy: zamiast wydawać ciężko zarobione pieniądze na sztuczne ulepszenie przeżyć, zadbajcie o to co Was otacza. Nie mogę Was zapewnić, że poczujecie to samo. Natomiast jestem pewien, że warto spróbować, chociaż ten jeden raz. Może inne S&S będą dla Was tak celne, jak opisane tutaj dla mnie? Dziękuję, że dotrwaliście do końca. Życzę zdrowia i silnej woli.
- 21949 odsłon
Odpowiedzi
Ciekawy trip :D też myślę nad
Ciekawy trip :D też myślę nad spróbowaniem :D
Nie ćpam ja degustuje i tripuje :)
Trochę późno odpisuję.
Trochę późno odpisuję. Polecam nie próbować, bo dużo osób w to wpada. Na tym nie będziesz tripował.