wszyscy jesteśmy dziećmi jednej matki
detale
wszyscy jesteśmy dziećmi jednej matki
podobne
T-2h (18.00) Robimy zakupy i jedziemy na miejsce, domek znajduje się ~50km od naszego miasta, w samochodzie jest gorąco, żar leje się z nieba i tak naprawdę nic nas zbytnio nie napawa optymizmem, jednak im bliżej celu, tym humory stają się lepsze, a przyszłość bardziej świetlana. Wystarczyło zostawić miasto za plecami.
T-1h Dojeżdżamy na miejsce, spoceni i zmęczeni podróżą. Postanawiamy przed tripem wskoczyć do jeziora, aby się fizycznie i mentalnie oczyścić. Był to świetny pomysł - wróciła nam energia i siły życiowe.
T (20.30) Odważam 1.7g dla M. oraz 2g dla siebie. On dorzuca mi do dawki jeszcze małego grzybka - wiedziałem, że będzie miał bardzo mocnego tripa (na niego wszystko działa 2x-3x mocniej niż na przeciętnego człowieka), więc zgodziłem się, bo pomyślałem, że dzięki temu będziemy mieli lepszy kontakt. Nie pomyliłem się.
T+10 min Popalamy tytoń indiański (Nicotiana Rustica), który zazwyczaj pomagał mi przy zmniejszaniu początkowego bodyloadu. Tworzy się już właściwy klimat oraz pojawia się lekki dreszczyk na myśl o tym, co się dzisiaj wydarzy.
T+15 min Przechodzi przeze mnie potężna fala energii, dziwaczna wibracja, która wywołała u mnie spory lęk. Jak to, to już działa? Niemożliwe, zawsze zaczynało się coś dziać dopiero po 40 minutach! Pytam kompana, jak się czuje - jemu tez już dosyć mocno wchodzi. Zorientowałem się, że mamy niewiele czasu. Z ogromnym trudem przytargałem do pokoju śpiwór oraz kołdrę i rozłożyłem je na podłodze, M. położył się na dywaniku obok.
T+30 min Pierwsza fala niepokoju minęła, jednak mój stan świadomości definitywnie jest już odmienny. Zmiany wizualne przypominały te po średnich dawkach szałwii, obraz klatkował, "szarpał", wszystko zostało wyprane z kolorów i tworzyło szaro-czarne plamy. M. miał bardzo mocny bodyload, widziałem, jak jego ciało się wykręcało, wyginało we wręcz nieludzkie pozy, osoba trzeźwa i niewiedząca o co chodzi z miejsca stwierdziłaby, że to konwulsje lub atak padaczki, ja na szczęście wiedziałem, że "ten typ tak ma" i powtarzałem ciągle "tak ma być, one tak działają, pozwól im" (a w głowie kołatała myśl - to mówię ja, czy one mówią mną?)
Od tego momentu zupełnie zatraciłem poczucie czasu, także postaram się jedynie w miarę chronologicznie opisać to, co się później działo.
Mam potężne dreszcze na całym ciele, mięśnie mimowolnie drżą, szczęka jest napięta do granic możliwości. Nie walczę, w pełni oddaję się temu, co ma za chwilę nadejść. Jestem gotowy na lekcję.
Uderzenie. Pełna synchronizacja. Reformatowanie danych zakończone. Witamy w Geonecie. Piękna, idealna, niczym niezmącona wibracja planety przenika całe moje jestestwo. Zamykam oczy. Pole widzenia wypełniają cudowne, nieskończenie skomplikowane i złożone kalejdoskopowe fraktale, szybko zmieniające się w trójwymiarowe fraktalne struktury, czysta manifestacja nadświadomej harmonii wszelkiego istnienia. Nie mam już ciała, jestem czystą energią, tożsamą z energią wypełniającą cały kosmos, a raczej będącą kosmosem. Od tego momentu do końca podróży uśmiech nie opuszcza mojej twarzy, a raczej tego, co było moją twarzą, a teraz stało się częścią Jedności. Słyszę słowa M. "to jest genialne, ale nigdy więcej". Rozumiałem, o co mu chodzi.
Leżąc tak i podziwiając projekcje, jakie nam zafundowali nasi mali przyjaciele, mimowolnie łapiemy się za ręce. Zostaliśmy sprowadzeni do poziomu bobasów lub co najwyżej kilkuletnich dzieci, które wspólnie przemierzają magiczne krainy, trzymając się za ręce i podskakując raz na jednej, raz na drugiej nodze. Oczywiście nasze ciała pozostawały bez ruchu. Zauważyłem, że moje ciało coś mówi, i to mówi niesamowicie mądre rzeczy. Nie przeszkadzało mi to, że One używają w ten sposób mojego ciała, ba, sprawiało mi to ogromną radość. Zmieniła mi się barwa głosu i śmiech - brzmiałem jak kilkuletnie dziecko, tyle, że mówiłem bardzo mądre rzeczy. M. miał to samo. Mieliśmy ogromny ubaw podziwiając Ich absurdalne poczucie humoru, podchody, wkrętki i psikusy. M. powiedział "zrozumiałem kosmitów" a ja nie miałem wątpliwości, że mówił prawdę. Faktycznie, bardzo silnie czuliśmy obecność czegoś pozaziemskiego, ale jednocześnie nie było to w ogóle obce!
Zaczynam się śmiać z tego, jak nasza Matka (planeta) kombinuje, żeby się z nami porozumieć. A kombinuje na wszystkie spodoby. Stworzyła coś tak absurdalnego, jak grzyby, w tak dziwacznej formie zamknęła dla nas lekcje o rzeczach oczywistych, o których jednak na co dzień nie pamiętamy lub, co gorsza, wcale nie chcemy pamiętać. Mój śmiech przeplatał się z wynurzeniami M. w stylu "ale życie to dar, ale to jest piękne, chcę żyć". Faktycznie, do mnie też dotarło, że szczęście równa się istnienie, są to synonimy.
Jest już całkiem ciemno, a nam strasznie chce się sikać. Postanawiamy wyjść przed domek i załatwić potrzebę. Jednak to, co mnie tam zastało, przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Idąc boso po pokrytej rosą trawie patrzę w rozpostarte nade mną, wypełnione miliardami gwiazd niebo. Wszystko się porusza, gwiazdy świecą niezwykle jasno i co chwila w kąciku pola widzenia któraś do mnie mruga. Patrzę wtedy na tę mrugającą, a tam już czeka na mnie projekcja - widzę, jak zderzają się dwie galaktyki i uwalniana jest niewyobrażalna energia, jednak nim zdązyłem się tym nacieszyć, inna gwiazda do mnie mrugnęła - patrzę na nią - teraz zaprezentowano mi narodziny nowej gwiazdy. Mruga kolejna - a tam czeka na mnie wybuch supernowej. Potęga tego przekazu niemalże rzuca mnie na kolana. Czułem ogromne ilości owadów chodzących mi po nogach (prawdopodobnie wdepnąłem w mrowisko), jednak w ogóle mi to nie przeszkadzało. Wszystko składało się na jedną wielką harmonijną całość. Na zakończenie duża ilość gwiazd została połączona świetlistymi liniami tworząc obraz pięknej kobiety. Domyśliłem się również, jak "naukowcy" tworzyli poszczególne gwiazdozbiory ;). Postanowiliśmy wrócić do domku, gdyż zrobiło mi się strasznie zimno (byłem w samych majtkach, bo w domku było gorąco).
Kładziemy się i od razu nadchodzi kolejna lekcja. Z racji tego, że jest już całkiem ciemno, a my nie zapaliliśmy żadnego światła, nie ma znaczenia, czy mam otwarte, czy zamknięte oczy - i tak widzę to samo. Poczułem ból w dolnej części pleców - jest to dolegliwość, która co jakiś czas mi dokucza. Zapytałem Ich, czy mogą coś z tym zrobić. Nagle moje ciało wygięło się formując łuk, a ja zobaczyłem od środka swój kręgosłup oraz dziwne skupisko czarnej mazi, która została ze mnie wyciśnięta i wypchnięta z mojego ciała. Poczułem niezwykła ulgę, ale nie wierzyłem, że to się stało naprawdę. Postanowiły więc pokazać mi powtórkę z tego zdarzenia - ponownie zobaczyłem tę samą scenę, jednak już bez odczuć fizycznych. "Ok, już wierzę, przepraszam" - pomyślałem. A potem zacząłem się śmiać.
I teraz jedna z najdziwniejszych scen tego tripa - zobaczyłem setki / tysiące krasnali, które nas obserowały i smiały się z nas do rozpuku, ale nie złośliwie, tylko tak, jak my śmiejemy się, gdy widzimy jakieś małe dzieci, które robią coś śmiesznego nie będąc tego świadome. Żartowały między sobą, a ich humor był bardzo wyrafinowany i absurdalny, Monty Python się chowa. Wszystko odbywało się telepatycznie, także te żarty nie były żartami językowymi, bardziej, nazwijmy to, sytuacyjnymi. Został mi w ten sposób przedstawiony archetyp humoru, tak jak wcześniej podczas tej podróży zaprezentowano mi archetyp miłości, przyjaźni, dzieciństwa, macierzyństwa i jedności, zaś całość tripa była manifestacją podróży w nieznane (czy aby na pewno nieznane?).
Po tych wszystkich cudach zaczęliśmy powoli wracać. 30 minut po północy byliśmy już praktycznie trzeźwi, chociaż to słowo w tym kontekście nie za bardzo tu nie pasuje, więc nazwijmy to "normalni". Zasnęliśmy około 2.30, obudziliśmy się o 8.00, wypoczęci i pełni energii. Z rana jeszcze raz wskoczyłem do jeziora, po czym wróciliśmy do miasta. Podróż, trip i nocleg zajęły nam w sumie 15 godzin, także była to "szybka akcja" :)
Powyższy trip raport opisuje niestety tylko niewielki ułamek tego, co naprawdę się wydarzyło tej nocy. Szczerze mowiąc nadal nie wierzę, że to się działo naprawdę, jestem w ogromnym szoku po tym tripie, oczywiście pozytywnym szoku. Jak widać pojawiają się tu motywy typowo McKennowskie i Hicksowskie, pytanie tylko, czy to oni wkręcali to innym, czy po prostu doświadczyli tego, czego doświadczyłem ja (i tysiące / miliony innych ludzi)? Osobiście skłaniam się ku tej drugiej opcji. Tak czy inaczej przecież to wszystko tylko metafory :)
Mimo stosunkowo niewielkiego doświadczenia z psychodelikami jestem praktycznie pewien, że grzyby będą jedynym psychodelikiem, do którego będę jeszcze niejednokrotnie wracał, podczas gdy jeśli chodzi o pozostałe testowane przeze mnie substancje, nie czuję za nimi żadnej "tęsknoty". Za grzybami natomiast czułbym ogromną.
Niech Grzyb będzie z Wami!
- 31304 odsłony
Odpowiedzi
Trip doskonały.
Myślę, że nie potrafiłbym sobie tego wyobrazić, że nie potrafiłbym nawet próbować tego zrozumieć, gdybym nie miał z grzybami doświadczenia. Świetny TR, dobrze wyraża moc psylocybiny; wszak każdy powinien kiedyś zaznać jej magii.
Pro
Nie ma co się rozwodzić - świetnie napisany tr ze świetnego tripa. Dodam tylko, że od dłuższego czasu chciałem przeczytać raport twojego autorstwa. Warto było czekać ^
Kto ma grzyby
Też mam zamiar spróbować grzybów i mam nadzieje że przeżyje tak dobrą podróż jak ty.
:)
Tobie się chociaż chciało i udało opisać. Raz po tych b+ razem z kumplem mieliśmy taką fazę, że chcieliśmy żeby przeszła %-D Centralnie taki początek rzeźnicki... no a teraz po miesiącach suszy znów by się takiego wejścia chciało. Ja nie wiem co w tych grzybach "siedzi", że pomimo ostrego kopa w dupę dalej sie chce je jeść... z przyjemnością i smakiem :)
TR 5+
Salvinoria
Cudeńko
Przepiękny TR. Przepięknie pokazuje ile jeszcze psychodeliki mają mi do zaoferowania. :)
Zaje....e!
Kolejny trip emanuje duchem grzyba. Ocieka psylocyna. Dobra robota i oby tak dalej!
Dzięki
Dzięki wszystkim za miłe słowa. Generalnie nie piszę trip raportów, ale tam na tripie dostałem dosyć jasny przekaz, że powinienem się tym podzielić, więc starałem się jak mogłem :)