spozierająca ciemną jasnością toroidalnie poskręcana, synestetyczna pustka.
detale
raporty misspill
- Jumbo jetting, czyli cechy ekstremalnych doświadczeń z Salvią Divinorum (ekstrakty 10-60x). A.D. 2008
- Amnezja schizofreniczki, czyli kolosalny rozgardiasz na struciu
- Spozierająca ciemną jasnością toroidalnie poskręcana, synestetyczna pustka.
- Kruczy prodrom psychozy, czyli koszmaru początki.
- Czarnoszary, niczyj kubrak (epizodzik z życia na oddz. zamkniętym)
- Samotna księżna dopamina w śnieżnej karocy zwanej ścierwem.
spozierająca ciemną jasnością toroidalnie poskręcana, synestetyczna pustka.
podobne
Dimetylotryptamina - zawarta w połyskującej żywicy koloru sraczkowatego błota - miała tego dnia inwokować duchowe doświadczenie najwyższej klasy, drastycznie zmienić jakość mej świadomości, a i być może dopuścić mnie do wielkiego misterium psychodelicznej paschy, odsłonić kotarę codzienności, ukazać co się kryje pod spódnicą matki Ziemi...
Tego dnia pogoda dopisywała, choć był już późny październik gdzieniegdzie na niebie przez pasma chmur przezierały promienie Słońca. Nie zastanawiając się zbyt długo narzuciłam pulower, zebrałam potrzebne rzeczy, w tym dwie zgrzane folijki z "teleportem w prochu" na kilkukilometrowy spacer do lasu, gdzie podejrzewałam - substancja zaoferuje mi pełnię kolorytu wrażeń, otworzy bramę ślepcowi, za którego uważałam się nawet pomimo wielu ubogacających doświadczeń, m.in. medytacyjnych czy też traumatycznych, w tym kilku spotkań z majestatyczną szałwią wieszczą w ekstraktach 10-60x.
Po drodze spotkałam znajomego na rowerze:
- Chcesz przypalić DMT? Zobacz no tylko... - pomachałam dwiema torebkami przed jego oczami.
- Nie, nie dla mnie takie mocne rzeczy, bałbym się - odparł,
- Baba na rowerze, nie żaden Hoffmann! - pomyślałam.
Tak jak się tego spodziewałam - byłam sama na placu boju. Gdzieś po drodze wyleciał mi woreczek strunowy z 0,25g molekuły duszy, cóż za strzał mistyką w błoto!
Zziajana znalazłam w lesie odpowiednie miejsce, małe wzniesienie, usiane mchem z widokiem na gruby pień dębu, znajdujący się po środku na wprost. Wszędzie dookoła leżały drobne gałązki. Oparłam się o leżący konar, nabiłam lufkę psychoaktywną żywicą (pełna lufa, jakieś 80-100mg + to co się uroniło, w każdym razie strong dose, ćwiartka towaru starczyła na 20 tripów), włożyłam słuchawki i - ze specjalnie wyselekcjonowanym utworem Photek - Pyramid (https://www.youtube.com/watch?v=dp7pYYlTMNg) na uszach - odchyliłam się i zaczęłam podgrzewać towar. Spaliłam prawie wszystko w ciągu kilkunastu sekund, po 30-stu byłam już w zupełnie innym świecie...
Ostry świst ruszającej lokomotywy napełnił zmysły i zrodził kolosalny figiel percepcji, wprowadził w ruch syczącą, obracającą się i trzeszczącą maszynę chaosu. Bucząca cisza, a w tej ciszy dezorientacja "Co się stało? Gdzie ja jestem? Kim jestem?" - nadzwyczaj analityczna postawa, klarowne myśli, nie mogące jednak nijak pojąć sytuacji, w której się znalazłam. Istniała tylko i wyłącznie spozierająca ciemną jasnością toroidalnie poskręcana, synestetyczna pustka, tak jakby wszystko co żywe zrodziło się z beznadziejnego chaosu, skrajnego bezsensu. Wchłaniałam skrzelami ostatnie opary i zdrapywałam paznokciami ostatnie sęki uciekającego sensu, szukałam go, zaślepiona blaskiem mroku we więzieniu nicości. Wśród bladej, bezosobowej martwicy szukałam choć skrawka życia. Nie tego oczekiwałam, to przyszło tak niespodziewanie, że szczerze się wystraszyłam. Czy ja tu jestem od zawsze? Byłam, jestem i będę? Poczułam obezwładniającą samotność.
- PUK, PUK! Czy otworzycie drzwi prowadzące do wnętrza mej własnej duszy? Czy prędzej zgniję tu i umrę? - już prawie straciłam resztki nadziei.
Rzucałam się niczym zwierzę idące na rzeź. Wtem pojawiły się przesłanki... już wiedziałam co się wydarzyło, to przyniosło pociechę i ukoiło mą duszę. Zorientowałam się, że jestem pod wpływem psychodeliku. Rozpoznałam ostatkami sił swój biało-czerwony but. Taaak... to tylko podróż, tylko DMT - uspokoiłam się. Napełniła mnie niewymowna radość, jej namacalny, łaskoczący żyły tętent był wręcz słyszalny. Z całą mocą, niczym trąby jerychońskie, uderzyła muzyka, cyfrowy bas spowodował wibracje obszaru widzialnego, rozlewając się niczym fale po morzu w najniższych rejestrach górnej skali Beauforta. Przedmioty opiewały szklane igiełki jak płatki śniegu. Zwaliste, nieobejmowalne, wielowymiarowe stworzenie wiło się i oddychało miarowo. Mą rozgorzałą skrajnymi emocjami twarz obmywały obsypane smoczą łuską złociste girlandy lśniącej wody. Nogi były skąpane w wijących się, wężopodobnych kreaturach z żarzącymi się, ognistymi językami trzaskającymi na wszystkie strony świata i niebieskimi oczyma o nieprzeniknionych przeźroczach, w których mogłam przejrzeć się ja sama, niczym w miniaturowych lustereczkach. Dojrzałam w nich barokowy obraz niewysławialnej barwy...
- Ja żyję i to jest piękne!
Bardzo powoli podniosłam wzrok, a razem za nim ruszył horyzont zdarzeń. Przez oślepiające świetlne refleksy dojrzałam soczysto-zieloną polanę osnutą delikatną mgiełką, po której wesoło rajcowały dziwne stworzenia. Obrzmiały pień drzewa tętnił i wypluwał z siebie krwistą substancję oblewającą palczaste korzenie. Każda komórka mego ciała wygrywała miłosny hymn ku chwale złapanego za nogawicę majestatycznego Boga, przy którego kostkach dyndałam, a którego istnienia byłam wówczas niewymownie pewna, byłam z Bogiem zlana, nie sposób było oddzielić gdzie on, gdzie ja. W tym miejscu wszystkie paradoksy łączyły się strukturalnie w jedną całość, byt-nie-byt, ja-nie-ja. Pień drzewa wyrastał kunsztownie u samej góry tworząc rozczapierzające się, ciemno-granatowe kopuły podtrzymujące sklepienie niebieskie inkrustowane gwiazdami. Takie widowisko, w dzień!
Umknęłam nicości ostatkami tchu. Odbyłam dobrowolną szarpaninę o życie w niczego nieświadomej głuszy. Wyszłam z opresji, wymykając się szponom depresji i pustki. Nadzieja jest największą siłą napędową istnienia.
Minęło - góra - 15 minut od momentu wciągnięcia dymu do płuc. Nieco rozkojarzona wstałam, otrzepałam się, po czym podążyłam z powrotem do domu.
Czy szyszynka produkuje DMT w momencie śmierci? Czy owo doświadczenie stanowi doń przedsionek? A jeśli tak, to co jest dalej? Świadomość pozbawiona jednostki operacyjnej - umysłu w żywym mózgu - nie istnieje, fale energii nie są odbierane, to tak jakby w ogóle nie istniała. Kto lub co odbiera pośmiertny sygnał? W domu długo zastanawiałam się nad tym, co przeżyłam. Widziałam pewien rodzaj oczywistej nieoczywistości, coś co było zarazem największym banałem, a przy tym najbardziej skomplikowaną zagadką. Stan umysłu, który jasny jest tylko wtedy, gdy jest się jego udziałem, a gdy się zeń wychylisz, by spojrzeć szerzej, wyżej - pozostaje nierozwikłaną enigmą. Niczym królik goniący za marchewką na kiju, której nigdy nie złapie, a którego bawi sama ta pogoń. Mamy tylko mózg - odbiornik nastawiony na określone fale świadomości, sama jej natura umyka. Horyzont, który nie ma ani początku ani końca. To co istnieje poza granicami ego jest nie do zdobycia, nie do uchwycenia, niezależnie od obranego punktu. Tym bardziej byłoby nieuchwytne gdyby nie istniał sam odbiornik. Wszakże jest to banał, ale nieobejmowalny ludzkim rozumiem, ludzkimi zmysłami. Coś co po prostu jest i paląc szałwię czy DMT czujesz to całym sobą, swoimi trzewiami, aż do bólu.
- 22033 odsłony
Odpowiedzi
Mmmmmm, ładne!
Mmmmmm, ładne!
Dziękuję, Twoja opinia dużo
Dziękuję, Twoja opinia dużo dla mnie znaczy.
Piękny obraz.
Jeśli Twojego autorstwa, to jesteś artystką pełną gębą:-)
To tylko sen samoświadomości.
Jak najbardziej mojego
Jak najbardziej mojego autorstwa.
Niesamowite.
Niesamowite.
Dalej jest transcendencja frenu.
Już tu mnie nie będzie. Perm log out.
Sztuka, oj tak
Żałuję, że przeczytałem ten tekst na trzeźwo :D Z pewnością wrócę- lubię takie dynamiczne, treściwe i barwne momenty. 15 minut, ale jakie bogate ^^
https://youtu.be/0_h4wFXMazk