witamy w amsterdamie - dryfujemy na oceanie podkręconych neuroprzekaźników
detale
witamy w amsterdamie - dryfujemy na oceanie podkręconych neuroprzekaźników
podobne
POUCZENIE SERWISU NEUROGROOVE: OBSŁUGIWANIE POJAZDÓW LUB URZĄDZEŃ MECHANICZNYCH W STANIE NIETRZEŹWYM LUB ZMIENIONEJ ŚWIADOMOŚCI JEST SKRAJNIE NIEODPOWIEDZIALNYM ZACHOWANIEM, MOGĄCYM SPOWODOWAĆ ŚMIERĆ BĄDŹ KALECTWO POSTRONNYCH OSÓB. JEŚLI COŚ BRAŁEŚ - NIE JEDŹ. JEŚLI PRZEBYWASZ Z OSOBĄ NIETRZEŹWĄ PROWADZĄCĄ LUB PLANUJĄCĄ PROWADZIĆ SAMOCHÓD - POWSTRZYMAJ JĄ, ZANIM NASTĄPI TRAGEDIA
Witamy w Amsterdamie
Był taki weekend gdy okoliczności się spiętrzyły, pracowałem akurat wtedy w Holandii. Zebrało się wokół mnie specyficzne grono osób, którzy nie odmawiali i którym się nie odmawiało. Atmosfera wzajemnego nakręcania się, zdobywania narkotyków za pomocą jakiś wymyślnych forteli, ogólne śmiechy i chichy oraz okoliczności pewnej aury wyzwolenia na obczyźnie, to wszystko zmiksowało się tworząc mieszankę wybuchową.
Zaczęło się zaraz po pracy( to był wieczór), ledwo wsiedliśmy do auta, a już kolega z przodu rozpalał w metalowej lufce grudkę haszu. Im dłużej palił tym większego miałem smaka i tylko czekałem aż mnie poczęstuje. On jednak szybko się spalił, zawiesił się i chyba zapomniał, że należy poczęstować kolegów w potrzebie. W samochodzie zrobiło się trochę ciemnawo, chmura dymu wisiała w powietrzu, miałem wrażenie, że sam kierowca był już spalony, bo dziwnie nagle się wesoły zrobił. Nie wytrzymałem presji oczekiwania i zganiłem palącego kolegę by się uprzejmie podzielił tlącą się zdobyczą. Bez słowa podał mi lufkę. Od czekania ręce mi się spociły i ogólnie wierciłem się i wiłem na siedzeniu. Miałem w sobie już taką nachalność, że jak dostałem w swoje dłonie ten haszyk to połykałem ogromne chmury dymu i nie zamierzałem przestawać. Mocno mną pierdolnęło, jakoś inaczej niż zwykle. Niby nie spaliłem przesadnie dużo tego materiału ale czułem, że jest grubo. Może hasz był mocniejszy niż zwykle, może to ja byłem zmęczony po pracy. Nie wiem.
W aucie zrobiło się cicho, a szum poruszającego się pędem samochodu nagle zrobił się bardzo przyjemny dla ucha. Ten dźwięk był dla mnie jak melodia, która miała mnie ukołysać do snu. Słuchałem tego z zamkniętymi oczami i byłem mega spokojny. Oddychało mi się szalenie miło, w ustach coś smakowało, mlaskałem jak dziecko i przełykałem ślinę. Czułem jakieś nieznane dotąd połączenie ze światem i … harmonię. Otworzyłem na powrót oczy i skupiłem wzrok na drodze przez nami. Autostrada skręcała w niemal górskie serpentyny, natomiast kierowca nie skręcał w ogóle kierownicą. Patrzyłem z przejęciem i zdumieniem na to co ukazuje się przed moim oczami, jak widziany obraz się deformuje i zniekształca. Potem ktoś w aucie się odezwał i faza na chwilę znikła. Okazało się, że pytanie było skierowane do mnie. Zareagowałem po drugim ponowieniu pytania. Nie powiedziałem swoim towarzyszom co aktualnie przeżywam, bo nie chciałem żeby psuli mi fazę.
Znowu zapadła chwilowa cisza, tym razem patrzyłem się przez boczną szybę na mijane światła lamp i dostąpiłem po chwili pierwszych przewidzeń. Żółte rozbłyski rozciągały się i zaczęły zmieniać barwy na inne, w pewnym momencie zamiast lampy widziałem świecącego misia, coś jak misie Haribo. Było to nad wyraz pozytywne przeżycie i zdaje mi się, że podczas jego trwania miałem cały czas uśmiech na twarzy, choć mogę się mylić. Całość tego wydarzenia odczuwałem jako wyjątkowo beztroskie, coś jak skrystalizowanie się czasów dzieciństwa w tej jednej chwili. Lampy przez całą drogę świeciły do mnie tymi światełkami, niektóre próbowałem złapać rękami. Niestety nie udawało mi się. Pamiętam, że mówiłem cicho jeszcze do chłopaków, że szkoda, że nie mam przy sobie aparatu, bo bym im zdjęcie zrobił tego co widzę, co już oczywiście było powiedziane by ich rozbawić. W każdym razie nie skumali fazy.
Całość przewidzeń znikła jak dojechaliśmy na miejsce.
A na miejscu już się działo. Weszliśmy do swojego domku zastając naszych sąsiadów, którzy ugościli się u nas zażywając kąpieli MDMA-owych. Sławetna pigułka Mitsubishi zagościła na salonach, w formie połykanej, bądź też kruszonej i wciąganej.
- Chcesz? – zapytał mnie kolega wyciągając otwartą dłoń na której była biała tabletka.
- Przekonałeś mnie – powiedziałem uśmiechając się na sposobność przyjęcia tego specyfiku.
Trochę się pokręciłem po domku, przebrałem się, umyłem, coś zjadłem i czekałem na działanie, bo wydawało mi się, że nic nie kopie, póki co, a czasu już trochę upłynęło. Nagle wchodzę z powrotem do salonu po około pół godziny nieobecności i słyszę, że z głośników leci jakiś super zajebisty kawałek. Nie mogę się nadziwić, co to za wykurwista piosenka i czekam na pierwsze słowa, bo noga to aż sama skacze do bitu. Jakie jest moje zdziwienie jak tym kawałkiem okazuje się Poker Face Lady Gagi, który wcześniej słyszałem jakieś dwadzieścia razy. Jestem autentycznie zaskoczony, że słyszę aż taką różnicę i już wiem, że jestem upierdolony tą tabletką.
Pałam wielką miłością do wszystkich, nawet do swoich wrogów i robię się przyjemnie miękki. Siedzę na fotelu i to siedzenie sprawia mi tyle nieukrywanej radości, że nie jestem w stanie wyrazić tego słowami. Jak nigdy robię się też otwarty i swobodnie, bez żadnych oporów wyrażam na głos emocje, które zazwyczaj tłumiłem. Przyjmuje z zewnątrz dużo pozytywnej energii. Świat wydaje mi się idealnie ułożony, różne nieporozumienia między ludźmi to jakieś błahostki. Chciałbym się tylko przytulać do wszystkich. Na okrągło się uśmiecham i nie potrafię zdjąć z twarzy tego grymasu, cieszę się z wszystkiego, wszystko jest dla mnie śmieszne. Jestem inny, jakbym był lepszą, bardziej wyluzowaną wersją mnie samego.
Trochę jeszcze rozmawiamy w sympatycznej atmosferze, śmiejemy się, ktoś nagle rzuca pomysł wyjazdu do Amsterdamu na czerwone latarnie. Wszyscy są pozytywnie do tego nastawieni, więc nie myśląc więcej, na spontanie pakujemy się do busa i już zmierzamy w stronę autostrady. W samochodzie toczy się ożywiona dyskusja, która zahacza o tematy teorii ewolucji, tego czy jesteśmy sami we wszechświecie, jaki jest ukryty cel życia i czy Jezus był hippisem popalającym jointy. Mija kawał czasu, niektórych puszcza faza, więc jest następne częstowanie dropsami. Symbolu nie widziałem, było za ciemno, ale na pewno było to coś innego niż wcześniej. Połykam bez zbytniej refleksji.
POUCZENIE SERWISU NEUROGROOVE: OBSŁUGIWANIE POJAZDÓW LUB URZĄDZEŃ MECHANICZNYCH W STANIE NIETRZEŹWYM LUB ZMIENIONEJ ŚWIADOMOŚCI JEST SKRAJNIE NIEODPOWIEDZIALNYM ZACHOWANIEM, MOGĄCYM SPOWODOWAĆ ŚMIERĆ BĄDŹ KALECTWO POSTRONNYCH OSÓB. JEŚLI COŚ BRAŁEŚ - NIE JEDŹ. JEŚLI PRZEBYWASZ Z OSOBĄ NIETRZEŹWĄ PROWADZĄCĄ LUB PLANUJĄCĄ PROWADZIĆ SAMOCHÓD - POWSTRZYMAJ JĄ, ZANIM NASTĄPI TRAGEDIA
Jako, że kierowca był też pod wpływem(szlachetnie to nieodpowiedzialne) i miał już jeden wypadek w Holandii, kiedy po kreskowaniu amfy na drugi dzień miał „zjazd” na autostradzie i przerysował kawałek tira przodem auta, patrzyliśmy bardzo uważnie na jego poczynania, skupiając się na technice jazdy, zamiast na trasie. Okazało się, że jedziemy kilka godzin, a zmierzamy w kierunku kompletnie odwrotnym. Kierowca miał przy sobie, na siedzeniu pasażera pilota, który go kierował, ale on też miał swoje w głowie i prawdopodobnie nie ogarniał. Trudno, zastąpiła korekta trasy i już było w porządku.
Tymczasem ze mną coś się zaczęło dziać. Niby było normalnie, nie czułem żadnych efektów dodatkowego cukierka, żadnej euforii czy lepszego samopoczucia, aż nagle faza robiła się „brudna” i zanieczyszczona. W jednej chwili mnie zabrało, obraz zaczął delikatnie drgać, potem coraz mocniej skakał jak szalony, a ja mocniej odłączałem się od namacanej rzeczywistości, w końcowej fazie nie wiedząc gdzie jestem i co się ze mną dzieje. Moja osobowość jakby zanikła, nie odczuwałem swojego ciała jak swoje własne. Gdy nadszedł szczyt efektów i naprawdę nie ogarniałem, niespodziewanie w ciągu kilku minut, może kilkunastu zjechałem z tego szczytu do prawie normalności. Piszę prawie, bo jednak coś tam było. Powrót mogę porównać do obudzenia się, byłem gdzieś w jakimś śnie, a za kilka minut siedzę z powrotem w samochodzie, jak gdyby nigdy nic.
- Właśnie wróciłem z dalekiej podróży – oznajmiłem moim towarzyszom, bo odczuwałem silnie taką potrzebę.
- Zaraz cię weźmie na powrót – powiedział ktoś obok mnie – Czasem tak jest.
I faktycznie, jego słowa były zaprawdę prorocze. W niedługim czasie wzięło na nowo, tym razem na dłużej. Było też inaczej, ciężko to opisać słowami. Czas jakby zniknął, zniknęli wszyscy wokół mnie, byłem zawieszony w dziwnej próżni, poza światem materialnym. Przestałem słyszeć jakiekolwiek dźwięki i nie wiedziałem gdzie się znajduje. Nic też nie mówiłem, zamknąłem się kompletnie w sobie, otoczyłem się bańką, nawet o niczym nie myślałem.
W pewnym momencie wydawało się, że z oddali ktoś do mnie mówi, że jesteśmy na miejscu i mam wysiąść. Wstałem z siedzenia i chwyciłem za klamkę, otwieram drzwi żeby opuścić samochód, bo wydawało mi się, że stoimy na jakimś parkingu. Wtedy ktoś mnie szarpie do tyłu bardzo mocno krzycząc coś w stylu „co ty kurwa robisz?”. Ten krzyk mnie obudził i otrzeźwił. Okazało się, że w tamtej chwili, kiedy chciałem opuścić auto, pędziliśmy sto czterdzieści autostradą. Przeraziłem się śmiertelnie, koledzy zatrzymali auto, kazali mi się przesiąść tak żebym nie był blisko drzwi i cały czas się wypytywali co ze mną. Tłumaczyłem się głupio, że myślałem, że jesteśmy na parkingu. Atmosfera popsuła się znacznie, ruszyliśmy dalej w trasę, ale każdy tylko na mnie zerkał, czy znowu coś mi nie odbije.
Wjechaliśmy do Amsterdamu. Moja faza zmieniła się, może przez ciągłe kontrolowanie się, może przez dawkę adrenaliny, w każdym razie było inaczej. Bardziej amfetaminowo.
Szukaliśmy gdzie by tu zaparkować, żeby nie uiścić opłaty. Znaleźliśmy miejsce niedaleko jakiegoś pięciogwiazdkowego hotelu, lecz zaraz podbiegł do nas facet, który stał przed wejściem i powiedział nam z daleka, że tu nie można parkować. Zbliżył się do naszej grupki, popatrzył uważnie na mnie przez dłuższą chwilę, nie widziałem o co chodzi, i nagle zmienił zdanie.
- Wy jednak możecie zostać – powiedział dziwnie poufale.
Nikt z nas nie znał Amsterdamu, nie znaliśmy też drogi na czerwoną ulicę, dlatego kręciliśmy się i zagadywaliśmy przechodniów. Ja ze swoją zaciśniętą szczęką ledwo co wypowiadałem słowa po angielsku, pytając o „red street”, nikt nie kojarzył. Po czasie okazało się, że bardziej kapują „red lantern”. Krążyliśmy po ciasnych uliczkach, po drodze zjedliśmy kebaba w barze w którym skupiałem na sobie straszną uwagę. Zrozumiałem to gdy popatrzyłem w lustro. Moja twarz miała dziwnie napięte mięśnie i maksymalnie wytrzeszczone oczy. Nie poznawałem sam siebie.
W końcu zawitaliśmy do celu naszej wyprawy, byłem rozczarowany, nie tego się spodziewałem. Szału nie było, tak powiem. Dziewczyny w oknach próbowały mnie zaciągnąć do swoich pokoi, ale ja im pokazywałem tylko mały palec, zginając go kilkakrotnie. Niektóre co mało kapujące potrzebowały również wskazania na krocze. Po prostu tam na dole nic się nie działo. Seks mógłby dla mnie nie istnieć w tamtym momencie. Ledwo znajdowałem swój sprzęt podczas prób oddawania moczu.
Pochodziliśmy po tym przybytku wzdłuż i wszerz, pooglądaliśmy dziewczyny, ktoś z grupki użył sobie za te 50 euro, tymczasem ja zacząłem się targować z wysokim, jamajskim murzynem o gram kokainy. Facet był mocno uzależniony, całe dłonie od wewnętrznej strony miał mokre z potu, był nachalny i chciał załatwić transakcje na „już”. Długo go męczyłem, mówiłem że mu nie wierzę, że ma prawdziwą kokainę, pewnie chce mi sprzedać zwykły proszek do prania. Zgrywałem doświadczonego, chociaż wtedy kokainy jeszcze nie próbowałem.
Zawlókł mnie do jakiejś ciemnej uliczki, mówił że tutaj nie ma kamer, normalnie bym z nim nie poszedł, ale byli przy mnie koledzy, to mało się bałem. Posypał trochę na dłoń, zjadłem to i przeraziłem się. Ta mała górka proszku znieczuliła mi całą jamę ustną i język, ta chemia była kopytna. Wystraszyłem się, że co w takim razie musi się dziać po całym gramie i zrezygnowałem. Klęknąłem przed mocą kokainy i poddałem się.
Mimo, że zjadłem tylko trochę znacząco podniósł mi się nastrój, wyrównały się kanty tamtej, poprzedniej brudnej fazy i promieniałem radością. Jednak więcej nie mogę napisać o tej substancji, ilość była zbyt mała żebym dostąpił całego spektrum działania. Taki lepszy humor trwał z trzydzieści minut i się skończył. Potem kusiło mnie trochę by zażyć jeszcze tego świństwa, bo okazji było co nie miara. Podszedł do mnie np. jakiś dziwnie wyglądający młody człowiek (wyglądał jak złodziej) i spytał się która godzina. Zacisnąłem mocno palce na telefonie, by mi go nie wyrwał, przecież nie wiedziałem kim jest i powiedziałem mu która jest na osi. Podziękował i zapytał się od razu, czy nie chce czasami kupić kokainy. Odparłem z pewnym wahaniem, że nie. I takie sytuacje zdarzyły się kilka dodatkowych razy.
Przechodziłem gdzieś ulicą, a mijający mnie młody murzynek szeptał mi słowo „extasy”, ktoś inny pytał znowu o tą nieszczęsną kokainę. Pod koniec koledzy siłą odganiali mnie od tych osób, bo zaczynałem nawiązywać jakiś dialog, a wtedy tamci ożywiali się i chodzili za nami, nie dając nam spokoju. Ogólnie to nawet do teraz wspominam to miasto jako jedną wielką melinę, pełną taniego seksu ( jak na holenderskie warunki, coś jak u nas za 50zł, bo tak trzeba to liczyć) i zaczepiających ludzi chcąc na siłę wcisnąć im jakiś narkotyk. Nigdy wcześniej się z czymś podobnym nie spotkałem, a byłem w wielu miastach. Tam wyglądało to tak, jakby miało pozory legalności, nikt się z tym za bardzo nie krył, pomimo monitoringu i policji.
Pokręciliśmy się po tym plugawych mieście jakiś czas, zwiedziliśmy muzeum seksu i marihuany, a później wróciliśmy do domu. Do dziś z pewnym sentymentem wspominam tamten wieczór.
- 25894 odsłony
Odpowiedzi
Dobry koks.
Nieźle byś odjebał, jakbyś wysiadł z tego auta:-) A kokaina musiała być naprawdę mocna. Ja kiedyś spróbowałem tej pani, będąc na Grybkach, to od razu sprowadziła moje ukochane Grybki do parteru, ale nie znieczuliła mi twarzy, za to czułem się niesamowicie świeżo i wszystko ociekało zajebistością, jednak od razu wyczułem jej nieprawdopodobny potencjał uzależnienia. Później przez dwa dni mi chodziła po głowie.
To tylko sen samoświadomości.
Nie wysiadłby :) Zeby
Nie wysiadłby :) Zeby otworzyc drzwi przy 140kmh to trzeba miec krepe, albo przynajmniej byc trzezwym. Jesli jechal w pasach to tym bardziej by nie wypadl. Aczkolwiek na takie kursy to lepiej blokowac otwieranie drzwi od srodka oraz mozliwosc otwarcia szyby :)
Racja.
Nie pomyślałem o oporze powietrza. Z drugiej strony, jakby ktoś im zrobił tunel aerodynamiczny, to kto wie? O zapięte pasy, to jednak ich nie podejrzewam. Tak, czy inaczej wyobraźnia zadziałała:-)
To tylko sen samoświadomości.
Pasów nie miałem zapiętych,
Pasów nie miałem zapiętych, kto podczas takich seansów autodestrukcyjnych myśli o czymś takim? A drzwi były rozsuwane także opór powietrza nie stanowił takiego problemu.
Po moim odjebaniu drzwi zostały zamknięte. Wiadomo. Wcześniej jednak nikt nie pomyślał że można mieć taką fazę po jakiejś pigule. W sumie racja, bo ja też nie sądziłem, że tak się da.
Zauważyłem teraz że sytuacje
Zauważyłem teraz że sytuacje zagrażające mojemu życiu zdarzały się kiedy nie wiedziałem lub lekceważylem to co biorę. No cóż. Czasami tak jest.
Co do koksu to faktycznie z perspektywy czasu mogę napisać że tamten uliczny był mocny. Dlatego wtedy tak się go przerazilem, nie byłem jeszcze doświadczony. Może to dobrze, że wtedy nie wziąłem bo jeszcze bym "poplynal".
Z tym chodzenie po głowie to dużo moich kolegów tak miało. Aż zaczęli wynosić rzeczy z domu, bo ich nos swędział. Trzeba mieć żelazną wolę do koksiku.
Zależy.
Wiedza teoretyczna i znajomość substancji, to podstawa. Ewentualnie dobry przewodnik. Co do żelaznej woli, to zależy. Dwa dni mi pani kokaina chodziła po głowie, ale nie trafiła na podatny grunt i odpuściła. Natomiast chętnie pożułbym liście Koki.
Przypomniały mi się podania indian na temat Koki, a brzmiały mniej więcej tak: "Szanujący naturę zawsze mogą przyjść w problemie, czy to trudności trawienne, czy ból zęba, lub głowy i mogą zerwać liście świętej rośliny Koki. Mogą je żuć, a ona uleczy ich ciało i wspomoże duszę. Lecz przyjdzie biały człowiek i zmusi świętą roślinę Koki, by dawała mu więcej, niż ta może mu dać, a wtedy jego dusza zostanie zniszczona, a on zniewolony..." Cytowałem z pamięci, ale taki był tego wydźwięk.
To tylko sen samoświadomości.
A gorsze ćpanie to się...
Zastanawiające jest, że ludzie tak się boją kokainy a gorsze ścierwo wpierdalają. Alkohol przy zbyt wielkim piciu może bardziej zniszczyć człowieka. Już nie mówiąc o kodzie a tym bardziej piecach, od których autor nie pości.
"Zbyteczność: był to jedyny związek jaki mógłbym ustalić pomiędzy tymi drzewami, ogrodzeniem, kamieniami (...) A ja wiotki, osłabiony sprośny, trawiący, chwiejący się od ponurych myśli - ja także byłem zbyteczny."
J.P Sartre "Mdłości"
Poprawka
Znaczy się od piguł nie pości chciałem napisać :)
"Zbyteczność: był to jedyny związek jaki mógłbym ustalić pomiędzy tymi drzewami, ogrodzeniem, kamieniami (...) A ja wiotki, osłabiony sprośny, trawiący, chwiejący się od ponurych myśli - ja także byłem zbyteczny."
J.P Sartre "Mdłości"