nihil novi, czyli kiedy przeżyłeś już wszystko, a halucynacje są nudne
detale
raporty tymekdymek
- Koszmarna historia z tramadolem – jak osiągnąłem totalne dno
- WSTYD ŻYCIA: zniszczyłem ziomkowi mieszkanie i paradowałem nago
- Najdalej i najgrubiej, czyli keta z koksem, MDMA i browarami.
- Wszystko jest wszystkim
- Padaczka, urwany film i kara za głupotę
- Zdekszony jak za dawnych lat
- Tramadol, kodeina i nadmiar NLPZ
- 2-CB i marihuana – przyjemne rozczarowanie
- Nie umiałem się zaciągać...
- Mózg wywrócony na lewą stronę i ugnieciony jak ciasto
nihil novi, czyli kiedy przeżyłeś już wszystko, a halucynacje są nudne
podobne
Cześć wszystkim.
Najpierw zajmę się raportem z ostatniej podróży, a potem podzielę się z Wami tytułowymi przemyśleniami. Jeśli ktoś chce trafić do nich szybko, niechaj znajdzie niebieski, wytłuszczony tekst.
Część pierwsza: ostatni trip
Po ostatnich raportach o spotkaniach z obcymi na Trasie Zamkowej w Szczecinie po 450mg + czosnek, przyszedł w końcu czas na kolejną podróż. Mój serdeczny kolega z którym to wtedy zjedliśmy 3 paczki na pół uznał, że skoro nic nie czuje po takiej dawce, to zwiększy swoją porcję o kolejne 300mg.
Ostatecznie ja zjadłem 495mg w trzech dawkach co godzinę (75+120+300), on zaś 705mg (90+150+475).
Tym razem obyło się bez nudności, gdyż o dziwo Coca Cola zniwelowała je o 100%. Z hotelu wyszliśmy jeszcze zanim dawka docelowa zaczęła działać i udaliśmy się w stronę bulwarów i Trasy Zamkowej.
Gdy dotarliśmy pod przejście dla pieszych, zacząłem czuć typowe dla mojego III Plateau fizyczne uczucie gniecenia mózgu, wręcz wyrabiania go jak ciasta. Poprosiłem więc kumpla, abyśmy obrali trasę po lewej stronie Odry, aby uniknąć ludzi (bulwary mimo godziny 3:30 były nadal pełne).
W pewnym momencie nawet "pożegnałem" się z moim towarzyszem, wiedząc, że za chwilę nadejdzie moje nieprzyjemne delirium i zacznę oglądać UFO na niebie, lub gadać od rzeczy o wychodzeniu z symulacji przechodząc po prostu inną ulicą w Szczecinie XD
Koniec końców okazało się, że mogę "górować nad tripem", czując cały czas, że balansuję na granicy. Być może antagonizm receptora nikotynowego powodował u mnie owe doznania, gdyż tym razem obyliśmy się bez czosnku, więc metabolizm do DXO nie był utrudniony, a jak wiadomo dekstrorfan jest słabszym antagonistą receptora dla acetylocholiny i słabszym (lub żadnym) agonistą sigma-1, będąc po prostu mocniejszym blokerem NMDA.
Tym razem, w przeciwieństwie do tripów na 300-450mg, mój kumpel był dość dobrze porobiony. Co prawda nie miał takich chorych akcji jak ja w poprzednich raportach, jednak w końcu "coś poczuł" i w momentach, gdy nie rozmawialiśmy i nie skupialiśmy się na "tu i teraz", przeżywał całkiem ciekawe doznania. Mi ostatecznie przez większość tripa udało się kontrolować swój stan i nie wpaść w te cholerne delirium.
Ciekawe chwilę również następowały, gdy próbowałem na chwilę "wejść" w ów zmiatający z planszy stan majaczenia. Wystarczyło na chwilę stanąć w miejscu i trzymać wzrok nieruchomo, co początkowalo dość dziwny stan i coraz to głębsze odklejenie, co z kolei kończyło się bawiącą mojego towarzysza reakcją: nagłym odskakiwaniem i krzykiem "nieeee kurwa nie chce tam wracać!".
Po kilku takich próbach zrezygnowałem. Uznałem, że fajnie będzie po prostu cieszyć się jazdą, póki ona trwa. Gdy zeszliśmy już z Trasy Zamkowej, usiedliśmy na chwilę, aby odpocząć i skręcić papierosa - obojgu nam chciało się niemiłosiernie palić. Wybraliśmy sobie miejsce pod Trasą na chodniku, nieopodal parkingu.
Świat wydawał się dziwnie mały i dziwnie kolorowy. Skupiając się na kręceniu papierosa, zacząłem czuć małe OOBE, obraz zaczął się oddalać, a dookoła niego była czerń, jakbym oglądał film przez ekran z ogromnymi ramkami. Wszystko wirowało, przybliżało się i oddalało.
Zbliżała się godzina 5 lub 5:30, peak nie zaczynał słabnąć, więc chodząc z kąta w kąt i zawracając się kilka razy, uznaliśmy zgodnie, że "idziemy poodklejać się do hotelu", żeby nie pokazywać Szczecinianom zdekszonych mord od samego rana.
Okazało się to dobrym pomysłem, gdyż w drodze powrotnej mijając klatki w blokach na Starym Mieście, przestałem kontrolować trip.
Widziałem jakby przez ściany wszystkich tych ludzi w mieszkaniach, którzy zaraz zaczną budzić się do pracy. Widziałem ich jako marne, pikselowe postacie w grze komputerowej, które robią misję, odbierają złote monety skacząc po ekranie, a potem odchodzą w zapomnienie. Zrobiło mi się ich żal. Zobaczyłem coś na kształt drzewa z korzeniami, które to (korzenie) były tak naprawdę robakami, wysłanymi wgłąb ziemi aby wykonać zadanie, i wrócić do drzewa, kończąc swą egzystencję.
Po chwili smutku jednak zacząłem czuć z nimi jedność. Zacząłem czuć jak wszyscy składamy się na jeden organizm, będąc tak naprawdę wieczni i nieśmiertelni, myśląc, że umieramy, jedynie dlatego, że identyfikujemy się jedynie z jednym fizycznym ciałem i umysłem. Jesteśmy narzędziami, za pomocą którego Wszechświat, czyli mi wszyscy, poznaje samego siebie.
Tu jednak ego wzięło górę i zapragnąłem poczuć się czymś więcej. Chciałem poczuć się stwórcą tego wszystkiego. Chciałem poczuć się świadomością Architekta. Tak jak gdyby musiał być jakiś architekt, jakiś indywidualny stwórca, tak jakby Wszechświat nie mógł stać się sam dla siebie samego.
Nie udało się to, a wręcz przywróciło mi moją zdekszoną jaźń, więc odklejony i wyczerpany zacząłem iść wraz z kumplem w stronę hotelu. Na miejscu zaczęliśmy wymieniać się doświadczeniami, ale okazało się, że prawdziwy peak dopiero nadszedł. Ledwo zdolni do rozmów, zaczęliśmy więc podziwiać CEV (ja także OEV) i kontemplować na temat DXM.
Dalszej części tej podróży nie będę opisywać, jednak powiem, że spać nie poszedłem, a trzymało mnie aż do godziny 13-14, zanim zaczął się prawdziwy afterglow. Jeszcze nigdy DXM nie działał na mnie dziesięciu godzin - WOW.
Część druga: DXM/DXO - kiedy nie ma już nic dalej.
Przeżyłem niesamowite CEV, które nie tylko pokazały mi piękne geometryczne kształty, ale także zabrały do krain odległych i pełnych dziwów.
Przeżyłem piękne OEV, nie tylko jako falowanie obrazu i różne kolory, ale nawet i kosmitów, czy całkowicie inną rzeczywistość.
Przeżyłem ostre delirium i niemożność kwestionowania przeżywanych halucynacji.
Przeżyłem genialne podróże na zewnątrz, jak i wewnątrz mieszkania, których wielu by pozazdrościło.
Przeżyłem na dawkach ~450mg loty dalsze, niż niektórzy po trzykrotnie większych ilościach.
Przeżyłem 4 Plateau, a także i głębsze stany, z których nic nie zapamiętałem.
Przeżyłem sigma Plateau, a w jego trakcie niewytłumaczalne zjawiska.
Przeżyłem rozerwanie jaźni na kilka autonomicznych bytów, które nawet nawiązały między sobą kontakt.
Przeżyłem bycie kimś innym i widziałem go w lustrze. Żyłem jego życiem, myślałem jak on i miałem jego bliskich, za swoich bliskich.
Przeżyłem OOBE, NDE, wizje przyszłości, zmianę własnego kształtu, a także podróże w czasie i inne typowe dla 3-4 Plateau zjawiska
Przeżyłem wszystko z niższych Plateau, zmianę upływu czasu, odległości i wszystko inne.
Dostałem nawet ataku padaczki (na szczęście jedynego) i mieszałem DXM z wieloma innymi substancjami.
Widzenie przez powieki? Było. Widzenie w 360 stopniach? Oczywiście.
Miałem nawet tygodniową psychozę i czułem, że każdy jest aktorem, a moje życie to The Truman Show
Miałem też dziwny trip, podczas którego w ogóle nie czułem się zdekszony, tylko jakbym zjadł 300mg MDMA.
Czy po tym wszystkim widzę jeszcze sens brania DXM? Oczywiście - aż jeden!
Ale oprócz ćpania dla samego ćpania myślę, że nie mam już nic nowego do znalezienia w byciu zdekszonym. Teraz udało mi się nawet pokonać delirium i balansować na jego granicy, mogąc w nie wchodzić kiedy tylko chcę.
Pewnie przyćpam DXM jeszcze nieraz, ale już nie samemu. Ostatecznie nie jest to tak wspaniała używka, jak myślałem na początku tej przygody. Jest jednak POTĘŻNA, a możliwości wpływania na enzymy i odpowiedni metabolizm daje jej jeszcze więcej potencjału.
Miałem to szczęście być jedną z nielicznych osób, które IV Plateau osiągają już po 600mg - nie mogę chodzić, świat z otwartymi oczami zmienia się w całkowicie inny, nie jestem już sobą, a jakimś dziwnym, nieruchomym bytem podróżującym między światami bez żadnej tożsamości, nie istnieje nic poza moją jaźnią, a większości tripa i tak nie pamiętam po fakcie.
Więcej niż 600mg, lub przykładowo 600 + marihuana to totalna odcinka. Budzę się trzeźwy po kilku godzinach i nawet nie wiem, czy coś przeżyłem i mam amnezję, czy po prostu straciłem świadomość.
Co jeszcze może dać mi DXM/DXO? Mogę jedynie wyrabiać sobie tolerancję i ostatecznie żreć te 900/1200/1500mg jak niektórzy użytkownicy, czego obiecałem sobie nigdy nie zrobić.
Bezsprzecznie nie jest to używka na dłużej, nie jest to coś do ćpania zbyt często, ale śmiem twierdzić, że każdy powinien choć raz w życiu spróbować takiej dysocjacji.
Sporo to zmienia i poszerza perspektywę. Nie każdy udźwignie ciężar tego, jak DXM pokazuje jak bardzo opieramy się na chemii i jesteśmy mechaniczni. Nie każdy dopuści do siebie pewnie przemyślenia nt życia i świadomości, gdy pozna pełnię mocy dekstrometorfanu i dekstrorfanu. Jednak ja uważam, że było warto.
- 5832 odsłony