5 lat czystej autodestrukcji – historia mojego uzależnienia
detale
raporty chwilaimnieniema
5 lat czystej autodestrukcji – historia mojego uzależnienia
podobne
5 lat czystej destrukcji – historia mojego uzależnienia
Już od dawna chciałam napisać ten trip raport. Nie zamierzam nikogo pouczać, ani też zachęcać (jeśli by znalazły się takie osoby), chciałam jedynie zebrać sumę swoich doświadczeń z substancjami psychoaktywnymi i wszystkim co się z tym wiąże z ostatnich 5 lat. Nie jest to dla mnie łatwe, ponieważ większości wydarzeń i ich chronologii zwyczajnie nie pamiętam. Niestety retrospekcja nie jest też zbyt dokładna, bo wszystkiego nie da się opisać słowami. Nie wiem czy będę żałować publikacji tego, ale zaryzykuję. Oczywiście całość tekstu to jedynie fikcja literacka.
Pierwszy kontakt z używkami
O dziwo moją pierwszą substancją nie były papierosy, alkohol czy nawet marihuana. Chemiczny świat nie był też moją miłością od pierwszego wejrzenia, nie był nawet zauroczeniem. Mając 15 lat mocno zainteresowałam się tematyką świadomego śnienia i bardzo zapragnęłam taki stan osiągnąć. Teraz widzę, że już wtedy chciałam jakkolwiek uciec w świat nierzeczywisty, co na pewno będzie miało duże znaczenie później. Natrafiłam na nasze ukochane forum o nazwie hyperreal i od razu zaczęłam czytać wszystkie działy. Cały temat używek był dla mnie całkowicie obcy. Realnie współczułam ludziom uzależnionym od ćpania, z empatią czytałam co bardziej hardcorowe trip raporty, czymś zupełnie obcym był dla mnie pobyt na odwyku czy w szpitalu psychiatrycznym… a jednocześnie wierzyłam, że jestem od tych ludzi mądrzejsza i ja nigdy bym w coś takiego nie wpadła. No cóż. Natomiast temat używek coraz bardziej mnie pochłaniał i nie dawał mi spokoju, aż zapragnęłam sama spróbować.
Muszę tu zrobić małą dygresję. Przyczyny moich ciągąt do wszelkiego rodzaju substancji doszukuję się w domu rodzinnym. Z pozoru wszystko było normalnie, jednak nikt nie zainteresował się tym co się tak naprawdę dzieje. W moim domu panowała przemoc fizyczna, znęcanie się psychiczne nade mną oraz uzależnienie rodziców od alkoholu. To był jeden wielki, ciągnący się wiele lat koszmar. Jednak nie chcę rozpisywać się na ten temat, w tym trip raporcie wolę skupić się tylko na ćpaniu.
Moją pierwszą używką był acodin. Wybrałam dekstrometorfan, ponieważ skusiła mnie wizja kupienia go w aptece, a kompletnie nie wiedziałam wtedy jak się zabrać za to inaczej i nie znałam nikogo kto by mi w tym pomógł. Wzięłam jakieś 100 mg i zupełnie mi się nie spodobało. Jedyne co czułam to przyśpieszone bicie serca. Bałam się, że umrę. Pomyślałam wtedy, że moja przygoda to kompletny niewypał i na tym się skończy. Myślałam że może jestem w legendarnej 1/3 ludzi, którym faza po dekstrometorfanie się nie podoba. A jednak nie dawało mi spokoju, że ludzie mogą odurzać się tabletkami i zatracają się w nich. Postanowiłam, że wóz albo przewóz i jakiś czas później wzięłam całe opakowanie. Tym razem było inaczej. Pamiętam mój zachwyt muzyką, pamiętam głębię i mistyczność całego doświadczenia. To co mi się najbardziej podobało to opuszczenie ciała i tej rzeczywistości. Podobał mi się również afterglow następnego dnia – wyraźniejsze kolory, lepszy odbiór muzyki i spokój jaki ogarniał mój umysł. Polubiłam ten stan i chciałam by nigdy się nie kończył. A jednak po tygodniu codziennego brania, doświadczyłam pierwszego bad tripa.
Pierwszy bad trip, który nie nauczył mnie nic
Brałam acodin w różnych dawkach przez około tydzień. Jednak ostatnia faza zakończyła się badtripem. Cała magia znikła i została tylko przerażająca pustka. Wydawało mi się, że chwila obecna jest jedynie snem, który śnię ja, kilkanaście lat później, leżąc na łóżku w szpitalu psychiatrycznym. W mojej wizji zwyczajnie nie wróciłam w jednej z podróży, postradałam zmysły i leżę przykuta do łóżka. Byłam autentycznie przerażona. Patrzyłam na zegarek i chciałam by trip się skończył, jednak wskazówka stała w miejscu, a mi wydawało się, że mijają całe lata. Wszystko było takie realistyczne, tak jakbym oglądała właśnie film. Czułam, że moja świadomość jest jedynie jakimś pierwiastkiem zawieszonym w nicości. Wszystko wokół mnie było boleśnie puste. Postanowiłam, że dłużej tak nie mogę i chciałam zakończyć ten stan skacząc z okna. Pominę fakt, że mieszkałam wówczas na drugim piętrze, a więc upadek jedynie mocno by mnie poturbował. Na szczęście robotyczne ruchy nie pozwoliły mi zrealizować planu. Po tym wydarzeniu obrzydł mi acodin i bałam się wszelkiego rodzaju zmian świadomości. Wydawało mi się, że to koniec.
Cisza przed burzą
Zaczęła się 1 liceum, a ja zaczęłam pić. Po czasie nie wystarczało mi już spożywanie alkoholu ze znajomymi i upijanie się. Zwyczajnie włączyłam go w swoją codzienność. Ułatwiał mi to fakt, że alkoholu nigdy nie brakowało w domu i zawsze był pod ręką, w barku rodziców skąd go brałam. Nieudany dzień? Rozczarowanie sobą? Złość i smutek? Był na to sposób. Nie piłam dużo, zazwyczaj tyle, by poczuć spokój i zasnąć, jednak robiłam to regularnie, codziennie. Zdarzało mi się pić już od rana. Ze względu na rodziców alkoholików czułam duże obrzydzenie do alkoholu, ale bardzo pasowało mi uczucie delikatnego rauszu.
Pierwszy ciąg
Nie pamiętam już dokładnie dlaczego, ale minął może miesiąc lub dwa i znów poszłam do apteki po DXM. Po czasie, stopniowo jakoś weszło mi to w nawyk. Czy mogę powiedzieć, że tylko brałam acodin? Absolutnie nie. Ja byłam całkowicie zafascynowana zmianami świadomości i pochłonęło mnie to bez reszty. Oglądałam filmy jedynie o tematyce narkotyków, tylko takie książki mnie interesowały oraz po taką muzykę sięgałam. W zasadzie wszystko kręciło się tylko wokół jednego, tego że po szkole pójdę kupić paczkę lub dwie acodinu. Codziennie ten sam rytuał, gdy wszyscy szli spać, ja brałam tabletki i znikałam na parę godzin. Najbardziej lubiłam ćpać w swoim łóżku, eksplorować własny umysł i rozpływać się do muzyki. Brzmi dziecinnie. Być może. Tak też mi się wtedy wydawało, nie widziałam w tym nic złego. Przekonywałam się, że to tylko drobna zajawka, sposób by lepiej poznać siebie. W końcu miałam swoje pieniądze (pracuję odkąd mam 16 lat) i mogłam je wydawać na co chciałam, co z tego że większość z nich szła właśnie na ćpanie.
W ten sposób zleciał mi rok, rzadko robiłam przerwy lub nie robiłam ich wcale. Jedyne co mnie powstrzymywało to rosnąca momentami tolerancja. Eksperymentowałam z dawkami, brałam 300, 450 czasami 600mg. Każde plateau dawało mi coś innego i uczyło czego innego. Widziałam wiele dziwnych istot i doświadczyłam wiele dziwnych sytuacji. Wychodziłam z ciała, rozmawiałam ze sobą z alternatywnych rzeczywistości. Wielokrotnie wychodziłam z ciała. Dekstrometorfan, jako dysocjant niwelował mój lęk i strach, pozwalał uciec od przytłaczającej codzienności. W takim ciągu nie było ze mną najlepiej. Niewiele jadłam, miałam niedowagę, a ze względu na dom bałam się własnego cienia. Tak naprawdę to już wtedy chciałam umrzeć, ale tabletki skutecznie odwracały od tego moją uwagę. Było dobrze tak, jak było.
Poszukiwanie nowych doświadczeń
Wraz z początkiem 2 klasy liceum czułam, że jest mi mało. Codziennie wieczorem spożywałam alkohol lub brałam DXM w dawkach rzędu 600mg, czasami mieszałam obydwie substancje. Doszły do tego również kilkudniowe ciągi na diazepamie, który pozyskiwałam z domowej apteczki. Tabletki popijałam wódką lub winem, w zasadzie tym, co było akurat pod ręką. Gdy zaczęła się pandemia i zajęcia zdalne już w ogóle nie musiałam się przejmować szkołą.
Wciąż czegoś mi brakowało, a moja wiedza o używkach stale rosła. W poszukiwaniu nowych doświadczeń bawiłam się z benzydaminą. Poznałam dzięki niej czym są prawdziwe halucynacje, których nie da się odróżnić od rzeczywistości. Brałam po 2 lub 3 saszetki raz pomieszałam ją z DXM. Widziałam pająki, mrówki, węże, skorpiony. Przez okno oglądałam roboty, cienie, nieistniejących ludzi i całą masę dziwacznych postaci. Momentami było przerażająco, a momentami bardzo ciekawie. Spróbowałam również mirystrycyny. Wzięłam ją co najmniej kilka razy, jednak powtarzalna, ciężka, kołująca faza znudziła mi się. Raz, po wzięciu 30g mielonej gałki muszkatołowej, efekty uboczne zabrały mi kilka dni z życia.
Każda substancja była dla mnie przeznaczona do czego innego. Jedne pomagały na sen, inne na lęk, a jeszcze inne pobudzały wyobraźnię i kreatywność. Przy nauce zaczęła towarzyszyć mi pseudoefedryna, ale zawsze w parze z dużą ilością kofeiny. Lubiłam to subtelne uczucie ciepła, ostrość umysłu i ciarki rozchodzące się po całym ciele. Wszystkie moje eksperymenty na solidnym podkładzie z alkoholu i dekstrometorfanu poskutkowały w końcu kilkudniową psychozą, kiedy to wydawało mi się, że jestem oświecona, mam nadprzyrodzone zdolności i wszyscy spiskują na mój temat. Słyszałam głosy, miałam urojenia wzrokowe, nie spałam. W domu nikt nigdy nie zauważył, że jestem pod wpływem. Moich rodziców nie obchodziło co się ze mną dzieje, nawet gdy codziennie byłam naćpana.
Jeszcze więcej ćpania
3 klasę liceum zaczęłam, jak to mawiają z grubej rury. Pierwszy raz zapaliłam marihuanę i szybko zaczęła mi towarzyszyć codziennie. Uspokajała mnie i pozwalała tworzyć. Kochałam malować i słuchać muzyki pod wpływem. W końcu znalazłam również dostęp do LSD. Blotter brałam w sumie trzy razy, z czego najwięcej około 200ug. Było to dla mnie niesamowite, duchowe doświadczenie, które zasługuje co najmniej na osobny trip raport. A jednak palone każdego dnia zioło wkrótce zaczęło przynosić odwrotne skutki. Pojawiły się paranoje i shizy. Bałam się wychodzić z domu. Wszystko znowu sprowadzało się punktu 0. Dalej brałam acodin i piłam. Trzeźwość była już wtedy nie do wytrzymania.
Muszę tutaj wspomnieć, że od zawsze miałam respekt do opioidów. Za dużo naczytałam się na ich temat i za dużo historii z nimi związanymi poznałam. A jednak moją wyobraźnię wciąż nurtowało jedno pytanie: jakie to uczucie? Obiecałam sobie, że nigdy się nie przekonam. Mimo to spróbowałam tramadolu. W połączeniu z wódką dał mi niesamowity spokój, jednak czułam niedosyt. Zastanawiałam się czy to właśnie dla takiego uczucia ludzie są w stanie zrobić wszystko? Żyłam więc dalej w przekonaniu, że widocznie ja wolę psychodeliki oraz dysocjanty i tak ma pozostać. Odczułam nawet swego rodzaju ulgę, że nie wpadnę w świat opio. Po paru próbach z tramadolem odeszły one w niepamięć.
Wkrótce do mojego stałego repertuaru używek dołączyła ketamina, której dysocjacyjne działanie od razu mi się spodobało. Krótsza faza i wygodniejszy sposób podania sprawiły, że od razu przewyższyła w moich oczach dekstrometorfan. Niby podobna, a zupełnie inna. Tak zaczął się mój krótki, kilkumiesięczny, ale za to bardzo intensywny romans z ketaminą. Najbardziej lubiłam jej działanie przeciwdepresyjne, które dawało mi kilka dni wytchnienia po tripie.
Ucieczka z domu, pierwsze opio i równia pochyła
Bardzo krótko po 18 urodzinach uciekłam z domu. Spakowałam się i wyszłam. Nie zamierzałam już wracać, bo miałam dosyć. Jednocześnie wierzyłam, że po wyprowadzce, wszystko nagle się naprawi. Być może docierało już wtedy do mnie, że mam problem, ale byłam pewna że gdy opuszczę dom rodzinny, magicznie przestanę ćpać. Wytrzymałam zawrotny okres trzech miesięcy, przerywanych paroma imprezami z alkoholem i marihuaną. Zaczęło się na nowo – pseudoefedryna, zioło, acodin i picie w samotności. Wydaje mi się, że właśnie gdzieś w tym momencie pozbyłam się złudzeń, że to tylko zabawa.
Alkoholu zamiast ubywać to przybywało. Do tego bez skrupułów mieszałam go z przepisanymi przez psychiatrę neuroleptykami i SSRI przepisanymi na depresję i bezsenność. Mój stan psychiczny bardzo się pogarszał. To był czas kiedy nie dopuszczałam już do stanu trzeźwości. Chodziłam pijana do pracy, na terapię, na studia. Nie ważne co, ważne żeby cokolwiek wziąć. Rano mniej żeby jakoś funkcjonować, wieczorem dużo więcej, żeby nie myśleć. Wtedy też pierwszy raz spróbowałam kodeiny. Za pierwszym razem nie podziałała. Tylko mnie zdenerwowała, bo zmarnowałam pieniądze. A jednak wzięłam znowu i wtedy poczułam, że to jest TO, że to to uczucie, którego szukałam przez 19 lat swojego życia. Zalała mnie fala ciepła, spełnienia, spokoju i euforii. Takiego stanu się nigdy nie zapomina i ja też go nigdy nie zapomnę, co jest moim największym przekleństwem. Kodeinę pozyskiwałam z antidolu, brałam ją w ciągu, czasem 300, czasem 450mg.
Stopniowo stałam się kompletnym wrakiem. Nie miałam siły wyjść z domu, nie byłam w stanie wstać z łóżka, wziąć prysznica czy zrobić sobie kanapki. Nogi i ręce miałam całe w ranach, ponieważ okaleczałam się od kilku lat. W mojej głowie coraz uporczywiej i dokładniej rysowała się myśl by po prostu zakończyć to. Chciałam zatopić się w nicość i nie męczyć już więcej. Oprócz alkoholu, antidolu i leków przepisanych przez lekarza nie brałam nic.
Pierwsza iniekcja
Zdobycie morfiny nie było trudne. Podobnie, jak alprazolamu. Moim planem był złoty strzał. A jednak, gdy naćpałam się nimi, zaczęłam odwlekać ostateczną decyzję. Zrobiłam swój pierwszy w życiu zastrzyk. Majka w przeciwieństwie do kody nie zaczyna działać falami i nie robi podchodów. Bezczelnie rozpływa się po całym ciele natychmiast tak, że aż zapiera dech w piersiach. Mówi się, że pierwsza iniekcja dużo zmienia. Zgadzam się z tym całkowicie, ponieważ nigdy wcześniej nawet nie zbliżyłam się do uczucia, jakie towarzyszyło mi po naciśnięciu tłoczka. Wpadłam w ciąg na benzo i morfinie. Już nawet nie fatygowałam się do pracy czy na studia. Nie myłam się, bo i po co. Nie jadłam, bo nie czułam głodu. Spałam na podłodze. Gdy dowiedziałam się, że mój ojciec popełnił samobójstwo, to ćpałam jeszcze więcej. W końcu zapadła decyzja – teraz moja kolej. Wiele razy próbowałam, jednak pierwszy raz byłam pewna, że mi się uda. Załatwiłam formalności i pewnego wieczora wzięłam całą alpre jaka mi została oraz jakieś ponad 250mg morfiny po kablach. Urwał mi się film.
Miało już nie być nic
Obudził mnie przerażający ból głowy. Zaraz po nim jeszcze gorsze uczucie strachu i ogromne rozczarowanie. Nie udało się. Nie wiedziałam co dalej mam zrobić. Nie wiedziałam też czemu mój plan się nie powiódł. Wszystko było tak idealnie zaplanowane w najdrobniejszych szczegółach. A jednak się obudziłam. Ktoś mnie znalazł i zawiózł na SOR. Zostałam podpięta do kroplówek. Stwierdzono u mnie ostre zatrucie opioidami i benzodiazepinami. Po paru godzinach i rozmowach z ordynatorem, zostałam wypisana do domu, gdzie miałam poczekać na detoks.
Szpital, odwyk i leczenie
Detoks choć odbył się w szpitalu, był ciężki. Dwukrotnie schodziłam z opioidów i benzodiazepin. Mimo że nie brałam ich długo, dochodziłam do bardzo wysokich dawek, przez co moja tolerancja szybko poszybowała w górę. Po zbyt szybkim odstawieniu i tak miałam skręt i trzeba było powtórzyć substytucję od nowa. Podczas tych dwóch tygodni spędzonych na detoksie połowę czasu byłam naćpana, a połowę nieprzytomna. Nie jest przyjemnie wytrzeźwieć po tak długim czasie. Wciąż nie wierzyłam, że jestem uzależniona. Nie wiedziałam, jak mam dalej funkcjonować. Straciłam praktycznie wszystko. Zostałam przeniesiona do psychiatryka i nawet tam udało mi się raz wziąć morfinę. Po miesiącu, który spędziłam na oddziale zamkniętym, postanowiłam udać się na terapię zamkniętą. Spędziłam na niej całe 5 miesięcy (pełna terapia odwykowa trwa rok), jednak zostałam wyrzucona. Dużo się dowiedziałam o sobie i swoim uzależnieniu. Mimo młodego wieku przeszłam przez piekło.
Przez lata w mojej głowie powstało wiele dziwnych teorii. Ja nie wierzę, że żyjemy w symulacji, ja to wiem. Ten świat jest tylko marną projekcją, która z jakiegoś powodu i w jakim celu powstała. Zbiegi okoliczności, dziwne sny, deja vu. Wiem, że to brzmi głupio, ale po tym wszystkim czego doświadczyłam nie potrafię już myśleć inaczej.
Mój błąd. Uzależnionym jest się na całe życie
Nie było wcale łatwo spędzić tyle czasu w szpitalu. Po wyjściu z terapii odwykowej wytrzymałam parę dni. Znów się napiłam. Uznałam że mogę zacząć jeszcze raz, tym razem kontrolując alkohol. Piłam przez prawie miesiąc, wkrótce doszły do tego również klony. Aż praktycznie obudziłam się jednego dnia ze strzykawką w ręce. Po paru razach znów przedawkowałam. Nawet morfina nie dawała mi już satysfakcji. Chcę cały czas więcej i więcej. Używki nie zaspokoją ogromnej pustki w moim życiu. Znów terapia, znów oddział. Tym razem otwarty. Wytrzymałam 2 miesiące i znowu morfina. Wytrzymałam miesiąc i znowu przedawkowanie. Miesiąc i znowu.
Czy da się jeszcze zacząć od nowa?
Staram się nie ćpać i żyć normalnie. Staram się naprawić swoje zdrowie psychiczne, które jest w opłakanym stanie. Staram się wyjść na prostą. Staram się pracować i zaczęłam od nowa studia. Niczego tak nie żałuję, jak tego że dałam się uzależnić. Niczego tak nie żałuję, jak tego, że spróbowałam. Pamiętam, jak wierzyłam, że jestem mądrzejsza i sprytniejsza od innych. Teraz widzę, jak bardzo naiwna i głupia byłam. Nie wiem jakim cudem w ogóle przeżyłam. Mimo mojego młodego wieku, czasami mam wrażenie, że przegrałam już na wstępie.Dzisiaj jestem dumna z prawie dwóch miesięcy trzeźwości. Biorę leki na depresje, nerwice, bezsenność i stabilizację nastroju. Mam ogromne problemy z pamięcią i koncentracją. Praktycznie nie ma dnia, bym nie myślała o ćpaniu. Czasami zastanawiam się czy zdołam jeszcze kiedyś zapełnić wyrwę, jaka we mnie została.
- 21938 reads
Comments
Ciekawe
Raport a raczej opis 5 lat ciekawy u mnie bylo podobnie tylko ja w gimbazie po przypale z palami za przyjscie najebanym do szkoly siegnalem po acodin gdyz szukalem zamiennika dla alkocholu. Dzieki mnie ze na swojej drodze stymulanty nie odegraly duzej roli nie lubilas ich czy po prostu nigdy nie probowalas
używałam tylko dużych ilości
używałam tylko dużych ilości kofeiny i pseudoefedryny, nie przepadam za stymulantami, bo nasilają mi lęki
Zgadzam sie
Ja akurat stimy waliłem w gimbazie ostro głównie fetę czasem Emkę ale u mnie to przeszłość gdyż tak jak u ciebie z czasem powodowały u mnie paranoję. Teraz jedynie okazyjnie używam metkata.podawanego p.o gdyż nie powoduje on unie schiz takich jak feta na zejściu. Widzę że jesteś dosyć obeznaną osoba i masz dużą wiedzę zdobytą za pomocą doświadczenia może chciała byś popisać na priv Sam obecnie używam tylko klonów raz na jakiś czas sporadycznie metkata i kode której byłem wieźniem przez około rok lecz jej kajdany już mnie powoli puszczają
Symulacja?
Ciekawie się czytało, ale najbardziej zainteresowała mnie kwestia o symulacji z którą sam mam od kilku miesięcy poważne rozkminy przez rzeczy, które spotkały mnie w moim życiu. Czy możesz opisać coś o tym więcej?
Dzięki za Historie
3 masz Dziewczyno nie poddawaj się, jakbyś chciałą pogadać jestem tu dla Ciebie
gdyby ktoś się zastanawiał,
gdyby ktoś się zastanawiał, trzymam się, jest ciężko, ale daję rady, mam 18 miesięcy
Skądże znam tę historię...?
Hej Witaj... Przeczytałem Twoja historie, zrobiła na mnie wrażenie, BTW - nawet dlatego założyłem konto by coś napisać od siebie... Widzę w Tobie sporo podobieństwa, ale pewnie na terapiach miałaś o tym gadane, że schematy wyglądają podobnie.. ja też leciałem po bandzie..wielokrotnie narażając siebie na samozagładę. Poważny wypadek pekniety kregoslup..innym razem pęknięta sciana żołądka, gdzie straciłem 1,5 litra krwi w samym szpitalu, bo jakiś cymbał z "dołka" nie chciał wezwać karetki widząc krew na ścianie i podłodze. Jakimś cudem dosłownie doczołgałem się do szpitala gdzie przyjęcie człowieka na wykończeniu trwało 2 godziny ponieważ "covid"... długa historia.. ogólnie próby samobójcze były, na szczęście nie udane. Rozpad związku, rozpad wszystkiego.. Ze ja jeszcze żyje to naprawdę cud.. 3 odwyki zamknięte, próba 1 otwartego. Ok 8 razy hospitalizacja na detoxach czy psychiatrykach z myślami "s".. ale powiem Ci jedno..DA SIE!! Nie było łatwo, było wręcz, totalnie ciężko, ale gdy zawsze upadałem i nie było już nikogo przy mnie na samym dnie wstawałem...i próbowałem. No I co?No i stoję!!! Na przekór tym co dawno zwatpili. Obiecalem sobie ze dam rade, ze bede walczyl do konca..Mam za sobą 2 lata i 5 miesięcy trzeźwości. Są leki, staram się uważać z benzo, ale chyba juz się "wjebałem" bo biore codziennie od dłuższego czasu, jednak myślę że to mniejsze zło. Raz odstawiłem na prawie rok.. było na pewno łatwiej niż z innymi używkami, także mam nadzieję że uda mi się odstawić i to. Trzymaj się Dziewczyno, świat jest tak naprawdę piekny, nie trzeba nam go ulepszać używkami. Może już to docenilas a może jeszcze nie Twój czas... Ale życzę Ci żebyś dała radę, i choćbyś kiedyś upadła, wstań mocniejszą. Pamiętaj żeby nigdy nie tracić nadziei. Pozdrawiam
Na wstępie, gratuluję
Na wstępie, gratuluję świetnego tekstu, merytoryczny, dobrze zbudowany, daje możliwość zbudowania dość jasnej opinie na temat etapów w twoim życiu. Pozwol , że je poniżej przedstawię.
- Bez wątpienia zaliczasz się do grona osob o silnej inteligencji emocjonalnej, co daje powody do tłumienia ich właśnie w postaci używek.
- Intuicyjnie gdzieś w sobie wiedzialas, że coś w tym świecie jest nie tak, w pewnym momencie, zaczynałaś pozbywać się filtrów , i to było już zbyt wiele jak na tak młody umysł, ciężko jest sobie z tym poradzić gdy orientujemy się , ze umysł nakłada na nas filtry które zakrzywiają rzeczywistość.
- Kolejna sprawa,dość brutalna.. nadal ćpasz, tylko legalnie.
- Jesteś artystka , musisz tworzyć, inaczej nie zaspokoisz nigdy pustki w sobie, nie daj się zaprogramować - praca, dom, praca dom, jebać taki życie.
- w momencie gdy twoi rówieśnicy, odrabiali lekcje , ty umieralas i rodzialas się na nowo, trochę z głupoty, trochę z odwagi;)
- Pamiętaj, że prawdziwy silny człowiek rodzi się w bólach.
Obecnie mam 30lat, i niegdyś jak ty żałowałem pewnych rzeczy, dlatego moja droga, plecy prosto, głową do góry, jeszcze dnie raz życie Cię zaskoczy.
Ps. Żyjmy tak, jakby jutro miało nie być :)
:)
Wybacz, że tak chaotycznie to
Wybacz, że tak chaotycznie to wszystko napisałem, ale w trakcie jazdy samochodem nie jest to takie proste :) mam nadzieję, że nie odbierzesz mnie źle, nie taki był mój cel.
Pozdrawiam, trzymaj się ciepło
:)