"jakiś czas temu było posyp, nie polej!"
detale
23:45 kolejne 60 mg
+przed i po alkohol
raporty psychonauta93
"jakiś czas temu było posyp, nie polej!"
podobne
Podróżnik: 31 lat, 186 cm wzrostu, 86 kg wagi
Przed wyjściem z domu walę 3 szoty wódy dla kurażu, a przed samym spotkaniem z koleżanką piję jeszcze enerdżi drinka. Humor mi dopisuje, z panną, którą widzę po raz pierwszy, nawija mi się naprawdę dobrze, co jest wynikiem wspólnych zainteresowań psychonautyką;o). W czasie spotkania wypijam jedno piwo i kawę, która okazuje się być kompletną pomyłką. Przyjęcie znacznej dawki kofeiny w dość krótkim czasie owocuje stanem wewnętrznego rozedrgania. Zastanawiam się, czy dobrym pomysłem jest zarzucenie bufedronu w tej sytuacji. Postanawiam zaczekać z aplikacją do momentu dotarcia do docelowej knajpy. Żegnam się z kumpelą i lecę dalej w miasto. Decyduję się na kolejne piwo, w celu ogarnięcia choć trochę trzęsawki. Niestety niewiele mi ono pomaga i rezygnuję z dalszego przyjmowania alku, na razie. W końcu trafiamy do właściwego klubu, zajmujemy stolik i przez chwilę waham się, czy od razu walić do kibla i walić bufedron czy najpierw zorganizować sobie jakiś trunek bez %. Na wypadek zbyt dużego nieogaru, postanawiam wyczekać swoje w kolejce do baru. Znajomy dopytuje się czy już coś „brałem”, gdy widzi, że zamawiam, kolę. Nie ma więc co ściemniać i przyznaję się, że nie. Jeszcze nie;o) W toalecie wysypuję na kartę biblioteczną, odważone wcześniej dokładnie 50 mg i przy pomocy drugiej karty formuję ścieżkę.
T+0:00 Zwinięte banknoty i lecimy, zegarek wskazuje 22:55. Biały proszek, niebrudzący samarki, nie jest jakoś specjalnie drażniący, spływ w sumie też łagodny. Pierwsze działanie czuję po ok. 7 minutach. Ze zdumieniem zauważam, że moje obawy, co do aplikacji substancji stymulującej przy kofeinowym naspidowaniu, były niesłuszne. Zaczynam odczuwać wyraźną poprawę nastroju, a do tego lekkie pobudzenie i szczękościsk, nad którym wydaje mi się, że w pełni panuję. Wrzucam gumę i stwierdzam, że jednak niekoniecznie jest on pod moją kontrolą. Po jakimś czasie przyłapuję się na tym, że szczęka zaczyna mi nieźle latać. Nie zauważam jednak znacznego przyspieszenia pracy serca, źrenice może nie w normie, ale też nie „5 złoty”, jak po mdma. Stan rozedrgania pochowany.
T+0:25 Bum! Doświadczam uczucia jasności umysłu i swobodnie nawijam z kumpelą, siedzącą obok. Wraz z upływem czasu stwierdzam, że przyjęta dawka więcej mnie już nie porobi. Zaczynam pić alkohol, licząc na jakąś zmianę. Nie znam substancji i nieco się obawiam aplikacji kolejnej dawki. Przełamuję jednak obawy i z tęsknotą, za euforią i większą empatią, wymalowaną na twarzy, wstaję od stolika.
T+0:50 Znów kibel, znów karta i tym razem 60 mg do noska w dwóch ścieżkach. Oczka łzami zaszły, zatoki dostały po dupie, a w skroniach łup, łup, łupie. Ogarniam się jednak raz dwa.
T+1:00 Odczuwam wyraźne naspidowanie, zęby bolą, a żute gumy pozbawiam smaku w przeciągu dosłownie kilku minut. Odczuwam ogromne pragnienie rozmowy, nieważne czy będzie to ktoś znajomy czy zupełnie obcy. Przy poruszaniu się czasem miło zarzuca, z powodu miękkości w kolanach, do tego dochodzi wyczulenie na różnego rodzaju detale, w związku z zauważalnym wyraźnie wyostrzeniem zmysłów. Na kolejnej fajce (trochę ich puściłem z dymem tego wieczoru) spotykam kolejnego kumpla. Zaczyna nawijać o różnych używkach, a więc temat rzeka i można by tak noc całą płynąć bez opamiętania, dzieląc się wrażeniami z podróży bliższych i dalszych;o). Widzę jednak ciekawą pannę obok i postanawiam do niej podbić. Przepraszam kumpla i zaczynam bez żadnych problemów nawijać jej makaron na uszy. Słowa, dodam właściwe, wypadają mi z ust z dużą prędkością. Przyłapuję się na tym, że zaczynam nie dopuszczać panny do głosu. Opamiętuję się w chyba w porę i staram trochę ograniczać nawijkę. Rozmowa się klei zupełnie dobrze, zauważam jednak kolejną interesującą pannę i postanawiam lecieć dalej w tym temacie, z tą drugą. W tym miejscu dodam, że choć jestem dość otwartą osobą, to zazwyczaj potrzebuję znacznej dawki alkoholu albo lolka zacnego, by swobodnie zahaczyć obcą pannę w klubie. Pod tym względem bufedron dostaje dużego plusa. Znaczne podbicie poczucia pewności siebie i łatwość w zagadywaniu obcych panien sprawia, że noc miło płynie, a mi ciągle mało. Wdaję się w rozmowę z jakimiś obcokrajowcami. Wyglądają mi na Hiszpanów. A tu niespodzianka! Urugwajczycy:o) Rozmawiam po angielsku, płynnie, na pełnym luzie. Następnie decyduję się odnaleźć znajomych i pooddychać powietrzem bez nikotyny. Po drodze bar i kolejny browar, to już chyba będzie 3 na bufedronie. W sumie nie odczuwam jakiegoś przemożnego pragnienia, ale pamiętając o nawadnianiu organizmu piję w miarę regularnie. Tyle, że piwo. Mimo wypitych dość znacznych ilości alkoholu w ciągu całej nocy, nie byłem w stanie się nawalić. Zauważam za to, zmniejszenie naspidowania, na co nie mogę narzekać. Ciekawostką jest to, że zupełnie nie zwracam uwagi na muzykę. Ani ziębi, ani grzeje! Po chwili zalegam na miękkiej sofie wśród kolejnych znajomych. Obok mnie siedzi panna mi nieznajoma. Wow, kolejna. I znów cześć-cześć-jak-leci zupełnie bez spięcia, na pełnej kurwie. Ona chce wiedzieć czy czytam książki. - Kochana, czy ja czytam? Ja książki wprost pochłaniam;o) Bez najmniejszych problemów odnajduję masę tytułów, które faktycznie pochłonąłem. Streszczam jej pokrótce kilka pozycji literatury współczesnej, godnych uwagi, wg świętego mnie. W głowie, a następnie w słowach pojawiają się właściwi protagoniści, miejsca, sytuacje, a nawet cytaty. Wcześniej tego dnia przy pierwszym piwie, przyłapałem się na tym, że mam problem z przywołaniem sobie tytułu płyty kapeli, którą przecież bardzo lubię. Teraz natomiast miałem poczucie, że wszystkie informacje są poukładane we właściwy sposób, a dostęp do nich natychmiastowy. Panna sobie nawet zanotowała kilku autorów i tytuły:o). No ale ja dawno nie paliłem, więc siema-nara-lecieć-muszę-do-miłego-mała. W palarni kolega, trzymający fason, bo na poważniejszy podryw uderzył, prosi mnie, bym zajął się koleżanką obiektu jego westchnień, by nie przeszkadzała i nie nudziła się broń ją panie boże, bo się zawiną we dwie, jak nic na chatę i lipa będzie. I tu mi się obawy pewne pojawiły, bo czas jakiś temu podbijałem do niej właśnie i mnie spławiła. No ale czego się dla kumpla nie robi, gdy bufedron porobił. O ile szału euforycznego na bufedronie nie dane mi było doświadczyć, o tyle z empatią byłem za pan brat zupełnie. Kolega nie mógł więc po prostu lepiej trafić. Kij tam, że kosza kiedyś mi dała, mogę ją zająć rozmową tej nocy, bo flow mam i niekończącą się wenę.
Czas płynął, my gadaliśmy, kolega zajmował się skutecznie swą wybranką.
T+3:00 Zaczynam odczuwać znużenie. Potrzeba nawijania radykalnie się zmniejszyła. Siedzę, milcząc przez większość czasu i obserwuję ludzi wokół. Postrzeganie jest nadal znacznie wyostrzone i prowadzenie obserwacji sprawia przyjemność. Mam świadomość, że nie zasnę w tym stanie. Walę więc dwie wódki, kończę piwo i zawijam do domu. Po drodze do wyjścia rozmieniam u ochroniarza 100 złych, których używałem wcześniej jako przedłużenia noska, w celu potargowania się z taksiarzem. Chwilę po wręczeniu mi większej ilości banknotów, zatrzymuje mnie słowami „Chwileczkę!”. Szit! Do głowy przychodzi mi, że widać Jagiełło utytłany białym proszkiem być musi i stąd ta uwaga. Okazuje się jednak, że bramkarz krótszą, nadal zwiniętą krawędź banknotu wziął za jej brak albo bóg jeden wie pomyślał, że mu jakieś dodruk własnego sumptu wciskam;o) Sprawdził, rozwinął i poszedłem nie niepokojony więcej.
T+4:00 Taryfiarz, jak to taryfiarz, próbuje mnie wciągnąć w rozmowę i to z pozytywnym skutkiem. Rozmawiamy o kierunkach rozwoju naszego miasta, o planowanych i realizowanych inwestycjach, o aspektach architektonicznych;oP. Mimo znużenie jestem w stanie wykrzesać z siebie logiczne uwagi.
T+4:30 Nareszcie docieram do wyrka. Zasypiam momentalnie, bez najmniejszych problemów:o)
T+9:30 Budzę się bez kaca, obniżki nastroju. Jedynymi dolegliwością, które mi doskwierają jest utrzymujący się dość mocny szczękościsk i znacznie już delikatniejsze zgrzytanie zębami. Na rozluźnienie wypijam 3 szoty wódki i poranek spędzam wylegując się przy filmach. Po upływie ok. 1h szczęka w końcu odpoczywa. Do wieczora nie opuszcza mnie jednak pieczenie oczu, może nie jest jakieś arcywredne, ale dość upierdliwe (krople do oczu zdziałałby pewnie cuda, ale nie posiadałem takowych).
Podsumowując noc na bufedronie, mogę śmiało stwierdzić, że cały ten czas upłynął na rozmowach, sprawiających mi sporo frajdy. Co więcej, zauważyłem, że osobom, z którymi przyszło mi rozmawiać, sprawiały one również przyjemność. Poza tym, zwiększone poczucie pewności siebie, słowotok, nawijka do rzeczy, zwiększona empatia, łatwość w nawiązywaniu kontaktów sprawiły, że imprezę zaliczam do dzianych. Minusem znacznym substancji jest szczękościsk i bruksizm, utrzymujące się przez dość długi czas. Cóż, coś za coś. Substancję pewnie przebadam za jakiś czas, dobierając odpowiednio większe dawki.
- 15524 odsłony
Odpowiedzi
coraz bardziej mnie interesuje ten bufedron
Malo tutaj o nim TR,wiec dzieki za umieszczenie.Tworczo i na temat.