reset day - czyli nowe spojrzenie na świat.
detale
6-apb - 125 mg
etylofenidat - 150 mg
bufedron - 250 mg
Pozostali łącznie:
6-apb - 375 mg
etylofenidat - 300 mg
bufedron - 250 mg
etanol (piwo) - 2,5 l
Nastrój - tryskający energią i radością
Myśli i oczekiwania - rozwój i relaks
Setting - pozytywne otoczenie dobrych znajomych, miejsce znane i bezpieczne.
JA - dawkowanie podane powyżej
1 osoba - dawkowanie powyżej + 5 piw
1 osoba - dawkowanie powyżej bez bufedronu
1 osoba - tylko 6-apb
30 tab. Acodin - 1 użycie
+/- 1,5g bufedron - 1-2 użyć/tydzień od miesiąca
+/- 0,2g flufedron - 1 użycie
raporty whistle
reset day - czyli nowe spojrzenie na świat.
podobne
Przełom jesieni i zimy był dniem resetu. Zmęczeni trwającym rokiem na studiach postanowiliśmy zrobić sobie elegancką wigilijkę w małym gronie.
Po 2 godzinnej podróży dotarliśmy na miejsce przeznaczenia - domu na krańcu świata, czyli na peryferiach miasta.
Posiedzieliśmy chwilę jeszcze w ilości 3 sztuk i zdecydowaliśmy się na podróż do Lidla czyli klasyczne zakupy jakiegoś jedzenia, picia etc.
Przed wyjściem (godz. 16) każdy z nas wciągnął około 100 mg etylofenidatu.
Z racji padającego śniegu i średniej aury na zewnątrz postanowiliśmy podjechać autobusem. Pomimo tego że bus był wypchany ludźmi do granic możliwości, rozmowa o jednej z europejskich stolic i powolutku, przynajmniej mi, wchodzący etylofenidat przyspieszyły podróż.
W Lidlu moi dwaj towarzysze mieli moment wejścia, wszystkie produkty zrobiły się cholernie interesujące, aż mi samemu się udzielił ten nastrój.
Udane zakupy, kilka piw, jakieś jedzenie i spacerek na przystanek. W trakcie oczekiwania na bus poczułem lekkie wejście, które było niestety dla mego jeszcze topornego umysłu nie do ogarnięcia, lecz efekty działania miały przyjść dopiero później.
Około 17 nastąpił powrót. Po szybkim przemieszczeniu się do odpowiedniego pokoju dociągnęliśmy z 1 towarzyszem po 50 mg etylofenidatu w jego wypadku przedłużając a w moim podbijając po czasie działanie.
O 17:30 przybył nasz ostatni towarzysz i zaczęliśmy zabawę na całego.
Wcześniej przygotowane przez nas kapsułki 6-apb o 17:33 zostały przywitane przez nasze żołądki i z nadzieją oczekiwaliśmy na efekty działania tej nieznanej jeszcze dla nas substancji.
W międzyczasie przybyła jeszcze dziewczyna jednego z kompanów, jego znajoma i kumpel.
W tej historii są to postacie poboczne więc można je pominąć.
Po bliżej nieokreślonym czasie (ciężko powiedzieć kiedy, bo jak zauważył jeden z nas, czas zajebiście zwolnił, dla każdego indywidualnie żeby było zabawniej, już pod koniec imprezy stwierdził że czuje się jakby tu spędził miesiąc) powitałem nowe uczucie które ogarnęło mój umysł. Dodatkowa, jeszcze bardziej potęgująca moją naturalną zdolność do wytwarzania fontann serotoninowych z czego jak to stwierdziłem wytworzył się gejzer serotoninowy.
Ogarnęła mnie całkowita błogość, wręcz wylewające się uczucie radości. Niestety żeby nie było zbyt pięknie, masakrycznie pociły się dłonie a w późniejszym etapie również całe ciało. Również światło było zbyt jaskrawe, lecz w tym pomógł mi kapelusz z piórkiem jednego z towarzyszy.
W tym momencie zatopiłem się w mojej psychice co jakiś czas puszczając różnego rodzaju muzykę i rozważając różne nurtujące mnie pytania.
I w tym momencie ujawnił się kolejny minus 6-apb. Ogromny chłód stóp, dłoni oraz również niektórych fragmentów klatki piersiowej.
Wzrok stał się lekko przydymiony, lecz widziałem to tylko ja i jeszcze jeden kumpel, drugi pozyskał cudowną czarną dziurę, którą zajmował się do praktycznie 3-4 rano gdy wreszcie usnął, a ostatni nie czuł ani euforii ani w sumie niczego pozytywnego, tylko chłód i ból brzucha i on też zwinął się z naszej ekipy jako pierwszy, czyli po 23. Jako że pozostali goście również się zebrali wraz z kumplem bez czarnej dziury w głowie przyjęliśmy 1 dawkę bufedronu (+/- 70 mg/osobę).
Dla mnie świat nabrał innych wartości. Dym zniknął, niestety pozostały nawracające napady chłodu, opadła również nadmierna jaskrawość obrazu. Uświadomiłem sobie również wtedy, że przez pewną dotychczasową część imprezy usilnie wypytywałem o ciekawostki techniczne jednego z naszych kompanów (studia techniczne), a gdy nie umiał mi czegoś wytłumaczyć to przybywał mi z pomocą nieoceniony wujek google lub ciocia wikipedia. Moja wiedza poszerzyła się o terminy np galwanizacji, spawania plazmą, oraz o to kto dokonał pokojowego zamachu stanu w Hiszpanii w 1923 roku. Potem każdy skupił się na sobie.
Kumpel czarna dziura w głowie zachwycał się pustką w umyśle, drugi nucił sobie mantry a mnie ogarniały setki jak nie miliony myśli, z których nie umiałem zdecydować się, którą teraz się zająć. Uczucie trwało to dobrych kilka godzin, mniej więcej od 2 do 8 rano, w międzyczasie wciągając pozostałe 180 mg bufedronu/osobę. Godzina 9 była dla mnie jednocześnie niszczycielska i cudowna.
Pozbawiony już dodatkowej euforii i gejzeru serotoniny, zdany jedynie na swoje własne pokłady rozpocząłem mozolną podróż do rodzinnego domu. Wyjście na zewnątrz w kierunku przystanku było morderstwem moich zmysłów.
Jak to określiłem, "słyszałem biel śniegu" oraz "słyszałem poruszające się w powietrzu przeróżne molekuły", jednocześnie wyciszając dźwięk jadących ulicą samochodów. Wtedy poczułem pierwszy raz świadomą więź z naturą. Drugi moment nastąpił chwilę później, gdy skupiłem się na opadających na moje rękawiczki płatkach śniegu. Wszystkie zbudowane z tego samego, lecz jednocześnie różne. Jak ludzie.
A wspominając ludzi, moją misją podczas powrotu było ukrycie cudownie powiększonych źrenic, które zajmowały prawie cały obszar gałki ocznej. Głowa bolała, wszystko falowało, a ja przesiadałem się z jednego autobusu na drugi, później na pociąg, w międzyczasie spotykając dziwne zainteresowany moją osobą patrol policji oraz prowadząc werbalną rozmowę między moją podświadomością wydającą sensowne polecenia dla świadomości i organizmu w stylu "nie wchodź teraz na jezdnie - wpadniesz pod autobus, nie myśl - to Cię boli w tym momencie"
Gdy dotarłem do rodzinnej miejscowości, zaliczając jeszcze jedną podróż autobusem (swoją drogą, wszystkie autobusy przybywały idealnie w momencie gdy stanąłem na przystanku, ciekawe) pierwszą rzeczą, którą zrobiłem było sprawdzenie źrenic w lusterku w telefonie. Uznając ich aktualny wygląd za wystarczający, żeby wrzucić bajkę o epickim chlaniu zakończonym kacem mordercą (bo śnieg cały czas w bardzo głośny sposób był biały), wkroczyłem dzielnie do domu. Była to godzina po 13. Już prawie doba od pierwszego środka, który dawno już został wydalony w każdy możliwy sposób. Resztki tripo-kaco-bani trwały do około 19, nie pozwalając się skupić, cały czas rozsadzając czaszkę od środka (na szczęście śnieg już wtedy był cicho, a lampa również nie świeciła zbyt głośno). Gdy nadeszła 27 godzina od rozpoczęcie resetu, uświadomiłem sobie że misja została wykonana. W głowie miałem całkowitą pustkę. Poza bardzo ważnymi dla mnie informacjami, które już nigdy nie zostaną z niej usunięte.
Cały trip uznaję za bardzo udany, misja została wykonana, reset się powiódł. Osobiście zyskałem również kilka ciekawych informacji, o przykładach których wspominałem wcześniej, oraz uświadomiłem sobie kolejną pozytywną rzecz z moich podróży (to już 3 pozytywny wniosek na 3 podróże).
- 14138 odsłon