niecodzienna altanka [dxm]
detale
niecodzienna altanka [dxm]
podobne
TR trochę długi, poza tym mój pierwszy, więc zapewne bardzo niedoskonały. ;) Mimo to zapraszam do lektury.
Wiek: 16, waga: 58 kg.
Bardzo ucieszona, czekałam na K. która miała przyjść do mnie ze swoim opakowaniem Acodinu. Miał to być nasz drugi raz, więc w sumie nie bałyśmy się. Ja jednak chciałam mocniejszych wrażeń niż ostatnio - wtedy wzięłyśmy po 15 tabletek. Tym razem planowałam wszamanie 20. Trochę obawiałam się większej dawki, sama nie wiem, czemu.
W końcu doczekałam się - K. weszła do mieszkania. Zaprowadziłam ją do pokoju, włączyłam muzyczkę, przygotowałam jakiś sok. Zabrałyśmy się za wyciskanie tych maleńkich tabletek na stół. K., ku mojemu rozczarowaniu, połknęła tylko 10 tabletek, ponieważ musiała za 2 godziny iść do domu, a nie chciała odwalać przy rodzicach. Ja wzięłam zaplanowaną dwudziestkę, łykając wszystko naraz. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że najlepiej brać po kilka tabletek w kilkuminutowych odstępach czasu.
Zadowolone, rozłożyłyśmy się wygodnie przed komputerem i oglądałyśmy jakieś filmiki na YT. Zupełnie nie potrafiłam się na nich skupić, byłam zajęta oczekiwaniem na trip. Po jakiejś godzinie strasznie się wkurzyłam, że nadal nic mi nie jest. K. już weszło - zaczęła mi mówić, jak lekko i wesoło się czuje. To jeszcze bardziej spotęgowało narastającą we mnie frustrację. Dorwałam tabletki, które mi zostały i wzięłam jeszcze 5.
W końcu K. oznajmiła, że musi już iść. Skocznym krokiem udała się do przedpokoju, ubrała się i wyszła. A ja zostałam sama. Zła na siebie i na ten pojebany Acodin, który w ogóle nie działa!
I właśnie wtedy się zaczęło.
Idąc w kierunku komputera czułam, jakbym brodziła po kolana w kisielu. Strasznie mi się to uczucie spodobało, więc przez chwilę chodziłam w kółko. Po chwili jednak komputer zaczął mnie wzywać. Nie potrafię tego opisać - po prostu emanowało od niego coś, co mnie przyciągało, coś, co kazało mi w końcu do niego podejść. Skruszona, starałam się wykonać to, czego wymagał ode mnie komp, jednak kisiel skutecznie mi to uniemożliwiał. Zgęstniał, znacznie utrudniając poruszanie się. Lecz wtedy mnie olśniło - mogę przecież skakać! I faktycznie, kiedy odbiłam się od podłogi, to znalazłam się tak wysoko, że niemal dotknęłam sufitu - a przynajmniej takie miałam wrażenie. Wydawało mi się, że lecę nad kisielem, którego nie widziałam, ale wyczuwałam jego złowrogą aurę.
W końcu dofrunęłam do komputera i usadowiłam się wygodnie na krześle. Ekran świecił mocniej niż zwykle, a na jego powierzchni pojawiły się pęknięcia, które jednak znikały, kiedy zasklepiałam je za pomocą kursora.
Włączyłam GG. To był bardzo zły pomysł, chociaż wtedy wydawał się być najwspanialszą możliwą opcją. Wszelkie moje hamulce zniknęły, wypisywałam rzeczy, których normalnie w życiu bym nie wymyśliła. Byłemu chłopakowi K., który bardzo ją zranił (nie wnikajmy jak) wygarnęłam absolutnie wszystko, przy okazji życząc mu "zdychania w męczarniach". Całej reszcie dostępnych osób wyznawałam miłość. Oczywiście najwięcej takich wyznań otrzymała ode mnie moja dziewczyna - M. Po chwili jednak poczułam, że nikt mnie nie kocha. Że nikomu na mnie nie zależy. Że jestem niepotrzebna. Rozryczałam się. Swoją drogą - bardzo dziwnie się płacze po Aco. ;)
Poszłam na sofę. Jest ona zaraz obok biurka, więc nie miałam większych trudności z dostaniem się na nią. Położyłam się, patrzyłam na lampę, która bardzo mocno falowała i rozdwajała się. Sofa zaczęła oddychać. Było to nieziemskie uczucie - uświadomiłam sobie, że ona żyje! Skupiłam się na odczuwaniu tego, jak unoszę się w górę i w dół, po skosie, dzięki jej oddychaniu.
Kiedy mnie to znudziło, wstałam i wróciłam na planetę biurko, obiecując planecie łóżko, że na nią jeszcze wrócę. Tak, właśnie coś takiego sobie wtedy uroiłam - planeta biurko i planeta łóżko. Praktycznie przez cały czas trwania tripu wędrowałam między tymi planetami, bardzo rada, że mogę podróżować w tym małym kosmosie.
Przebywając na planecie biurko poczułam ogromną chęć kontaktu z jakimś wyższym bytem, jakimś bogiem. I wtedy odezwał się. Był to Stwórca, nie podał swojego imienia, ale dał jasno do zrozumienia, czego ode mnie oczekuje - miałam położyć się na podłodze.
Przerażona, że utonę w kisielu, wykonałam to polecenie i o dziwo przeżyłam. ;) Kisielu już nie było, Stwórca usunął go specjalnie dla mnie.
Wróciłam przed komputer i na chwilę straciłam świadomość. Kiedy ją odzyskałam, było tylko biurko, komputer i ja, a wokół czarno. Widziałam to z boku, jakbym wyszła z ciała, więc przerażona, zapragnęłam wrócić. Zamknęłam oczy. Ogarnęło mnie uczucie spadania w dół i jednoczesnego kręcenia się wokól własnej osi. Otworzyłam oczy, zakmnęłam znowu. Tym razem jechałam pociągiem. Niby ok, ale jechał on tyłem. Wydało mi się to tak absurdalne, że natychmiast wróciłam do rzeczywitości...
Chociaż w zasadzie rzeczywistością nie można tego nazwać. Znalazłam się... w altance informacji. Za bardzo nie wiem, jak to opisać i czy mi się to uda, ale spróbuję: było to na pewno najwspanialsze miejsce, jakie kiedykolwiek odwiedziłam. Otaczała je niebieska energia, wyglądało to trochę tak, jakbym była w Windows Media Playerze. Znajdowała się tam elektroniczna ława, która okrążała znajdujący się po środku słup. Nad ławą, w specjalnym przewodzie, płynęły informacje. Dotyczyły one tego, czym jest człowiek, czym jest świat, wszechświat, a nawet coś jeszcze więcej. Były tam odpowiedzi na wszystkie zadane pytania. Przestraszyłam się tego, co mogę tam zobaczyć, zdawałam sobie sprawę, że jeśli zdecyduję się poznać te informacje, to zmieni moje życie już na zawsze. Postanowiłam więc trzymać się od przewodu z daleka.
Nie wiem, dlaczego nazywało się to "altanką". Nie przypominało to altanki w najmniejszym stopniu. Chciałam napisać koleżance, jak w tejże altance informacji jest cudownie, ale wtedy mnie olśniło: ONA TO WIE! Ona też tu jest! Wszyscy są tu ze mną! Znowu znalazłam się na ławie i faktycznie - siedziała obok mnie. A kiedy pisałam z kimś innym, to wtedy ten ktoś również się tam pojawiał. Krążyliśmy wszyscy wokół informcaji, napawając się swoją obecnością.
Co działo się dalej - nie pamiętam. Jednak siostra, która wróciła do domu kiedy jeszcze mnie trzymało, opowiedziała mi, do odwalałam - cały czas trajkotałam o altance i o Stwórcy, i o planetach biurko - łóżko, o wszytskim. Położyłam się i wtedy zaczęła mi latać szczęka, podobno wyglądałam jak opętana. ;)
Potem siostra odprowadziła mnie do mojego łóżka i poszłam w miarę spokojnie spać.
Na następny dzień - wielka zamuła, ale to u mnie norma po Aco.
Ogółem: był to jak na razie mój najciekawszy trip. Marzę o powrocie do mojej wspaniałej altanki, ale wiem, że to niemożliwe... Cóż, życie!
- 11222 reads