czy zepsułem sobie mózg? - czyli 20 godzinna kwaśna podróż
detale
Alkohol - zazwyczaj w małych ilościach, ale regularnie
LSD, grzyby i MDMA - po kilka razy
Alprazolam i Lorafen - również po kilka razy
DXM - raz
raporty znacznik
czy zepsułem sobie mózg? - czyli 20 godzinna kwaśna podróż
podobne
Witam wszystkich serdecznie!
Chciałbym podzielić się z wami moim ostatnim doświadczeniem wywołanym przez magiczną molekułę zwaną dietyloamidem kwasu D-lizergowego lub jak kto woli LSD.
Pragnę zaznaczyć, że jest to mój pierwszy tripraport, a ja jestem osobnikiem nieposiadającym nadzwyczajnych zdolności pisarskich ani rozbudowanego słownictwa, jednak postanowiłem że spróbuję swoich sił. W końcu musi być ten pierwszy raz. Tyle ze słów wstępu, teraz lecimy z właściwą częścią opowiastki :).
Przygotowanie do tripa:
Z racji tego, iż ostatnio mam bardzo dużo wolnego czasu postanowiłem spożytkować karton zakupiony już jakiś czas temu od w miarę zaufanego dostawcy, według którego był nasączony ok. 160ug LSD. Goblin's den - blotter dość znany i ceniony wśród kwasowych koneserów, czekał na okazję ponad miesiąc ukryty przed działaniem promieni słonecznych, wiatru, wilgoci, a także niepowołanych osób.
Nigdy nie przywiązywałem dużej wagi do przygotowania psychicznego przed podróżą. Zadbałem tylko jak zwykle - o dobre nastawienie, bo kwas i tak pokaże mi to co on chce, nie co ja chcę. Ostatnio układało mi się w życiu, także tzw. set miałem zapewniony. Natomiast setting przygotowałem z jak największą dokładnością i dbałością o szczegóły. Wybrałem swoje mieszkanie, gdzie miałem spędzić samotnie peak, a potem wyjść na miasto i spotkać się z kumplami. Ułożyłem wcześniej playlistę korzystając z wątku "lsd - muzyka do tripa" na hyperreal oraz z własnego asortymentu. Nie brakowało w niej starego dobrego psychodelicznego rocka, oldschoolowej elektroniki, nowoczesnego techno, ale też typowo chilloutowych klimatów.
Dzień podróży:
Wstałem trochę zdenerwowany na siebie po godzinie 9-tej. Miałem wstać ponad godzinę wcześniej, gdyż czas do siedzenia w domu miałem ograniczony (domownicy przychodzili o 17-tej z pracy). No ale co poradzisz... zdarza się, szczególnie jak nie możesz spać do 4-tej w nocy. Szybko się ogarnąłem, wypiłem herbatę z imbirem i wyciągnąłem znaczek - w końcu, po tylu dniach, ujrzał światło dzienne. Mam nadzieję, że zdążył się nim nacieszyć, bo po chwili znów wylądował w ciemnościach, lecz tym razem spowodowanych przyciśnięciem języka i zamknięciem ust. Jest godzina 9:50 i oznaczę ją symbolem T+0min.
T+30min.
Zaczynam odczuwać pierwsze wewnętrzne zmiany. Nie ma już odwrotu. Jestem lekko podekscytowany właśnie zaczynającą się podróżą. Znów wchodzę w stan, w którym znajdowałem się ostatnio ponad cztery miesiące temu. Zasłoniłem okno i balkon, ponieważ już podczas poprzednich podróży miałem zdecydowanie większe i ciekawsze zmiany wizualne w ciemniejszym aniżeli jasnym otoczeniu.
Czas wyruszać do spożywczaka celem zakupu browara i jakichś owocków. Na zewnątrz obraz już nieco się wyostrzył, a samochody bardziej przykuwały mą uwagę. Wchodzę do sklepu, czuję się w nim bardzo dobrze i ze wszystkiego chce mi się śmiać. Ahhh kocham wchodzenie psychodelii!
T+45min.
Jestem z powrotem z piwem i mandarynkami. Efekty coraz bardziej narastają. To chyba ten moment, w którym powiniennem nałożyć poczciwe słuchawki nauszne i zacząć gapić się na wizualizacje wyświetlane na telewizorze połączonym z laptopem, w celu "otworzenia dźwi do świata fantazji" jak to by powiedział pewien szczeciński muzyk. Jak powiniennem zrobić tak zrobiłem.
T+1h.
Wszystko rozkręca się już na dobre. Powoli zaczyna się peak, ale nie jest zbyt mocno. Pomimo natłoku myśli potrafię myśleć w miarę trzeźwo kiedy to potrzebne. Muzyka brzmi całkowicie inaczej, jej dźwięki doskonale zgrywają się z wizualizacjami, które wydają się być teledyskiem do utworów.
Po chwili decyduję się na zrobienie sobie kanapek, bo pustka w żołądku trochę mi doskwiera. W tym celu przeniosłem się do kuchni, w której kilka minut wesoło tańczyłem rozmyślając o ważnych kwestiach. Umiałem dobrze wczuć się w sytuacje, o których myślałem i przez to lepiej je zrozumieć, głębiej doświadczyć uczuć, które towarzyszyły mi lata temu i w ogóle ponownie ich doznać po czasie. Dopisywał mi świetny humor.
Przypomniało mi się, że przyszedłem tu żeby zrobić jedzenie. No tak tylko od czego tu zacząć... to jednak nie takie proste jak się wydawało. Zabrałem się za krojenie polędwicy. Gdy ją trzymałem ogarnął mnie wielki smutek. Była taka zimna i nieżywa. To straszne, że człowiek zabija zwierzęta po to, żeby je zjeść. Jak w ogóle tak można? To takie bestialskie i jak w ogóle można robić to na codzień - pracę polegającą na zabijaniu bezbronnych istot? Jednak resztkami sił dokończyłem krojenie oraz pogodziłem się z tym. Takie jest życie. Ten kurczak też musiał zjeść mniejsze zwierzęta, żebym ja go mógł zjeść. Niesamowite doświadczenie.
Wróciłem na kanapę i zjadłem śniadanie, a następnie udałem się do toalety w celu oddania moczu. Było to trudne, ze względu na brak życia w członku. Na słuchawkach leciała wówczas chyba najważniejsza nutka w tej podróży, to właśnie ją poznałem poprzedniego dnia z hyperreal, a była to "maggot brain" autorstwa funkadelic. https://youtu.be/QyLdb4I3BwU
Rozpływałem się w dźwiękach gitary. Nie zdołam opisać tego jak bardzo pasowała do mojego stanu świadomości, coś przepięknego. Zostałem jeszcze w łazience, albowiem wszystko w niej było nadzwyczaj ciekawe. Gdy kierowałem wzrok na kafelki, tekstura z nich wychodziła i unosiła się nad nimi przemieszczając się. Kropelki wody w umywalce natomiast pięknie świeciły w oczy odbijając światło.
Od tego momentu nie jestem pewien co dokładnie następowało po czym, więc chronologiczność zdarzeń może być lekko zaburzona.
T+2h
Wizualnie jest to zdecydowanie moje najmocniejsze doświadczenie psychodeliczne, mentalnie zresztą też. Całe mieszkanie w tym półmroku pokrywają fraktale. Patrzę się na zegar i nie mogę uwierzyć jak bardzo jest mały, czy to są jakieś żarty? Cały czas żyłem w niewiedzy, bo nie zdawałem sobie sprawy, że jest on aż tak drobniutki. Bardzo mnie to rozbawiło, w końcu przejrzałem na oczy. Ściana, na której wisi czasomierz wcale nie jest gorsza. Odchylała się od pionu o dobre kilkadziesiąt stopni.
Szczególnie moją uwagę przyciąga biała chropowata tapeta w kształcie cegieł. Cienie utworzone dzięki tej chropowatości układają się w nieskończony labirynt, w którym cały czas zmieniają się ścieżki. Jestem tym zachwycony. Pamiętam jak marzyłem kiedyś o takich zmianach świadomości, czytając inne raporty i może to dziwne marzenie, ale w końcu się spełniło :).
Wpadłem na pomysł zmierzenia sobie ciśnienia. Nigdy nie robiłem tego po sajko, a okazja była. Cały czas rozpraszały mnie wyżej opisane labirynty jednak wreszcie przyrząd wskazał wynik. Ciśnienie skurczowe o 20 jednostek wyższe od normy, rozkurczowe - bez zmian, puls podwyższony o kilkanaście jednostek. Wszystko gra.
Pamiętam, że w pewnym momencie naszły mnie rozkminki o działalności gospodarczej i ludziach posiadających duże firmy. Zaciekawiłem się tym, czy są oni zazwyczaj ludźmi sukcesu nie tylko w życiu zawodowym, czy może prędzej czy później większość z nich jest skazana na upadek oraz jak dużo pracy wymaga od nich utrzymanie swojej firmy na rynku. Takie tematy absolutnie wcześniej mnie nie interesowały.
Kolejny raz poszedłem do łazienki, tym razem bez słuchawek. Nasłuchiwałem dźwięków otoczenia, które były równie ciekawe jak muzyka. Oprócz nich słyszałem różne dźwięki z wnętrza głowy, identyczne jak te: https://youtu.be/np_to6OghXE oraz inne, podobne do takich typowych dla acid techno.
Niedługo po tym zadzwonił kolega. Mieliśmy umówić się na małe spotkanie, ale bardzo ciężko mi było się z nim porozumieć, tym bardziej coś ustalić. Sam nie wiedziałem czy dam radę gdziekolwiek iść bo cały czas trwał peak, na dodatek jeszcze brat, dzwoniący kurier i inne settingowe okoliczności sprawili, że trip stał się dużo mniej przyjemny. Potem na szczęście udało mi się umówić na wyjście, co przywróciło mi spokój i pokierowało umysł z powrotem na dobre tory.
T+7h
Jest już stabilniej, więc zaczynam się ubierać. Zwykle nie przykładam dużej wagi do wyglądu zewnętrznego, jednak tym razem musiałem mieć go dobrze dopracowanego.
Bardzo nie podobałem się sobie w lustrze i przypominałem wrogą postać. Jak po MDMA źrenice są bardzo powiększone, i raczej nie reagują na światło, tak w moim przypadku było jeszcze gorzej, gdyż jedna była większa od drugiej i cały czas dynamicznie zmieniały swoją wielkość. Masakra, straciłem sporo pewności siebie przez swój wizerunek. Mnóstwo czasu zeszło mi na przygotowanie do wyjścia.
Wyszedłem wcześniej żeby popodziwiać okolicę, ale nic szczególnego nie zauważyłem. Podobały mi się jaskrawe światła lamp ulicznych i samochodów, a także wędrówka ciemnym lasem na stację kolejową. Gdy mijałem ludzi rozmawiających ze sobą wydawało mi się, że rozmawiają w obcym języku, dopiero po wsłuchaniu się w ich mowę można było rozpoznać ojczysty język.
Dołączyłem do koleżków. Siedzieliśmy w samochodzie, gdzie problemy z komunikacją cały czas dawały mi się we znaki. Pogawędziliśmy sobie chwilę i stwierdziliśmy, że obejrzymy nowy odcinek serialu, którego wszyscy jesteśmy wiernymi fanami, tj. Szkolnej 17. https://www.youtube.com/watch?v=in3LbvOE6_c
Bardzo śmieszyło mnie to nagranie i miałem mnóstwo ciekawych przemyśleń na temat jego bohatera - majora wąchającego rozpuszczalnik, którego twarz wyginała mi się we wszystkie strony i czasami przybierała bardzo mroczny wygląd. Przypominał obcą istotę z jakiegoś komputerowego odmętu. Pojawiały mi się obrazy bohaterów powyższego serialu, w tym twarz prezydenta Białegostoku, z której wyrastały diamenty oraz wiele innych imponująco kolorowych struktur, kiedy patrzyłem w ciemność za siedzeniem.
T+10h
Szczerze mówiąc byłem przekonany, że wszystko już ustępuje, no i rzeczywiście mentalnie byłem juz prawie trzeźwy ale zmiany wizualne nadal utrzymywały się na wysokim poziomie. Rozeszliśmy się. Ja zdecydowałem, że pochodzę jeszcze trochę po mieście, ale najpierw drugi browar. Poszedłem go wypić i popatrzeć w gwiazdy oraz na tyły mojego spokojnego osiedla. Smakował świetnie. Miałem szczęście, gdyż tego wieczoru niebo rozświetlało wyjątkowo dużo gwiazd jak na duże miasto. Najpierw widziałem ich kilkadziesiąt, lecz kiedy przyglądałem się bliżej jakiemuś skrawkowi nieba to cały czas pojawiało się ich więcej, i więcej. Niemożliwe było ich zliczenie. Zaobserwowałem ciekawy efekt - najbliższe gwiazdy "jaśniały" w rytm szczekania psów. Piękny jest ten kosmos.
Po skończeniu boskiego trunku udałem się na przystanek. Po drodze mijam wysokie słupy energetyczne. Spoglądam na ich górę cały czas idąc i o kuuuur*a...Widok, który zobaczyłem niemal zaparł mi dech w piersiach! Nie jestem w stanie tego opisać. Linie wysokiego napięcia zamocowane na wierzchołkach słupów, a za nimi gwiazdy wyglądały niczym z najnowszej animacji, którą stworzyli najlepsi graficy na świecie. Zdecydowanie najpiękniejszy widok dzisiejszej wycieczki. Próbowałem uwiecznić to aparatem w telefonie, niestety bez skutku. Niewiele było widać na zdjęciu. Po tym już nic ciekawego na zewnątrz się nie zdarzyło.
Pojeździłem sobie jeszcze jakiś czas autobusem po centrum miasta i wróciłem do domu.
T+14h
W tym momencie nie czułem już efektów działania znaczka. Byłem zmęczony. Przesłuchałem jeszcze na dobranoc funkadelic i wszedłem pod kołdrę.
To był dzień pełen kolorowych wrażeń. Zamknąłem oczy z nadzieją, że usnę.
Po chwili uświadomiłem sobie, że nie będzie tak łatwo jak myślałem. Cevy znowu wróciły, a z nimi także oevy i to dośc wyraźne. Jakbym cofnął się w czasie o 8 godzin. Trochę mnie to zdziwiło, ale starałem się myśleć pozytywnie. Pomyślałem, że pewnie mózg musi jeszcze przez chwilę dojść do siebie po tak dużej ilości otrzymanych bodźców.
Przez pierwszą godzinę było jeszcze okej. Miałem bardzo barwne i zarazem chaotyczne wizualizacje. Mniej więcej po półtorej godziny leżenia zaczął się koszmar. Powróciły dźwięki umysłu, które opisywałem wcześniej, z tym że teraz były nieznośne. Robiły mi na przekór. Im bardziej się na nich koncentrowałem i chciałem żeby odpuściły, tym były szybsze i bardziej denerwujące. Czasami też znacznie zwalniały żeby potem znów przyspieszyć. Jakby chciały żebym oszalał. Do tego miałem natłok wizuali. Otoczenie znów wypełniały fraktale, które tworzyły coś w rodzaju tuneli, czy portali do czegoś, gdy patrzyłem się w jeden punkt. Z tego co pamiętam to widziałem w nich jeszcze bardziej kolorową rzeczywistość niż ta, w której byłem. Na szczęście miały za mało mocy żeby mnie pochłonąć. Najciekawiej było gdy zamykałem oczy. Wizualizacje były tak niesamowicie dokładne, wyraźne, skomplikowane, kolorowe... żeby to zrozumieć trzeba tego doświadczyć, inaczej to niemożliwe. Widziałem trójwymiarowe figury geometryczne, obiekty które były niezwykle rozbudowane. Najbardziej zapadły mi w pamięci trójwymiarowe białe prostokąty (coś w stylu prostopadłoscianów), do których przylegały czarne kanciaste pręty. Wszystkie były otoczone tęczowymi spiralami, wspólnie tworząc harmonijny wzór. Miałem też wyświetlane powstawanie wiru trójkątnych fioletowych gwiazd, takich jak na fladze Izraela lecz bardziej złożonych. Były one oczywiście nadwyraz ostre, jakości chyba 1000k i zostawiały za sobą pyłową poświatę.
Nie zabrakło również kosmosu - realistyczne mgławice, galaktyki, gwiazdy, planety, meteory... Widziałem je wszędzie, zarówno przy zamkniętych jak i otwartych powiekach. Ruszały się i tak jakby poruszałem się po nich. To wszystko było przeogromne, nieskończone. Nie wyobrażam sobie, żeby rządził tym chaos. O nie, to nie możliwe, nie ma takiej opcji. Zrozumiałem wtedy, że musi być ktoś kto jest ponad wszystkim, kto panuje nad tym i dzięki komu to miało początek, dzięki komu to nadal trwa. Człowiek za życia nigdy tego kogoś nie zrozumie. Tym kimś dla jednych jest Bóg, dla innych absolut, dla jeszcze innych kosmici. Byłem wtedy przekonany, że cały wszechświat jest w nas, jest w naszej duszy, która będzie trwać na wieki. Stan, w którym się znajdowałem wydawał się nie mieć końca. Doszedłem do wniosku, iż w podobny sposób może wyglądać piekło, potępienie, i koniecznie muszę starać się, żeby go uniknąć.
Cierpiałem, gdy doświadczałem tych rzeczy. Mimo, iż nigdy wcześniej nie miałem równie niezwykłych wizuali i przemyśleń miałem już ich serdecznie dosyć. Niedość, że byłem zmęczony to jeszcze bałem się o swoje zdrowie psychiczne. Bardzo potrzebowałem snu, a tu nic nie ustępowało i wiedziałem, że jak nie zasnę chociaż na kilka godzin następnego dnia to w końcu oszaleję i coś mi się stanie. Zawiodę rodzinę i samego siebie.
Starałem się uspokajać, bo wiedziałem że panika tylko pogorszy sprawę. Na dodatek w tym samym pokoju spała moja matka... Już na poważnie myślałem o obudzeniu jej i opowiedzeniu o sytuacji, żeby zawiozła mnie na SOR.
Czułem się jakby ktoś bez znieczulenia wykonywał operację na moim umyśle. Miałem bardzo ułatwiony dostęp do informacji, nawet tych które były w mózgu głęboko ukryte, jakby ktoś go otworzył.
Przypomniałem sobie słowa kolegi, który przeżył kiedyś złą podróż na grzybach: "psychodeliki są fajne do pierwszego bad tripa" - całkowicie się z tym zgodziłem. Permanentna psychodelo puść mnie wreszcie!
Gdy było tak źle poczułem walkę dobra ze złem. Jakby szatan i Bóg toczyli spór, ale to ja muszę zdecydować którego wybrać. Tak jak na ilustracjach dla dzieci, na których aniołek jest na jednym ramieniu człowieka, a diabełek na drugim, tyle że ja czułem ich wewnątrz siebie. Zauważyłem, że wszystkie złe myśli pochodzą właśnie od tego drugiego. Powiedziałem mu wtedy żeby się wynosił. Jeżeli istnieje zło to istnieje też dobro, zacząłem myśleć o Bogu i poprosiłem go aby, jeśli rzeczywiście istnieje, sprawił żeby wszystko dobrze się skończyło.
Po kilku minutach poczułem wielką wewnętrzną miłość. Trwało to tylko chwilowo, ale wystarczyło żeby się uspokoić i zbudować poczucie, że wszystko będzie dobrze. Obmyśliłem wtedy plan działania - jeśli do rana nie zasnę to pojadę po jakieś benzo na zaśnięcie. Miałem kilku ziomków, którzy stosują takie leki, także o to byłem w miarę spokojny.
T+20h
W okolicach godziny szóstej w końcu udało się - zasnąłem. Spałem około 7 godzin z dwoma przebudzeniami. Co prawda był to płytki sen, ale dla mnie zbawienny. Nie było już żadnych zmian percepcyjnych. Ufff co za ulga, a tak bałem się, że zepsułem sobie coś w mózgu. Następnego dnia moje samopoczucie nie było złe, ale tym razem o afterglow musiałem zapomnieć. Po tym co się przeżyło to nic dziwnego, że byłem wyprany z emocji i trochę zmiażdżony :). Odespałem i wraz z upływem kolejnych dni było tylko lepiej.
Pisząc ten raport mija już kilka dni od zakwaszenia, a ja czuję się w pełni sił. Bałem się, że długo będę dochodził do siebie, bo informacje w mózgu wydawały się być wyrzucone z szuflad, do których były przypisane i nie wiedziałem czy dam radę je z powrotem przyporządkować. Finalnie same chyba wróciły na właściwe miejsca.
Jestem bardzo usatysfakcjonowany z mojego doświadczenia i pomimo jego chwilowego koszmaru nie żałuję oraz nie zmieniłbym niczego, gdybym mógł cofnąć czas. Zdałem sobie sprawę z wielu ważnych osobistych rzeczy i otworzyłem umysł na nowe. Co nie zmienia faktu, iż ścieżki zostały mi tylko odsłonięte i teraz muszę je poznać już na trzeźwo, tym samym integrując swoje doświadczenie psychodeliczne. Zainteresowały mnie filozofia, duchowość i psychologia. Cieszę się również, że spojrzałem na wiele spraw z innej strony.
Albert Hoffman miał rację. Lsd jest potężną cząstką, wpływającą na głębokie obszary ludzkiej psychiki i należy podchodzić do niej z szacunkiem oraz odpowiednim przygotowaniem. Uważam, że takie przeżycia mogą wnieść mnóstwo do życia, szczególnie u nieco starszych osób, jednak nie powinno się ich doświadczać zbyt często. Mam nadzieję, że dane mi będzie jeszcze kiedyś doznać czegoś w podobie. Narazie potrzebuję z pewnością przerwy. Nauczyłem się bardzo ważnej rzeczy - nasz umysł jest niewyobrażalnie potężnym tworem i zawsze przygotowując setting do podróży należy uwzględnić jakiś lek uspokajający - na wypadek gdyby było już nie do zniesienia.
Jeżeli czytając ten TR dotrwałeś do końca (czyli mniej więcej dotąd) jestem Ci bardzo wdzięczny za cierpliwość i poświęcenie swojego cennego czasu ;). Mam nadzieję, że zbytnio nie przynudziłem.
Trzymajcie się wszyscy i uważajcie na eksperymenty z umysłem!
- 6274 odsłony