meskalinowa podróż w nieznane
detale
Waga: 70kg.
Przyjęcie doustne.
chodzi o tak głęboką podróż. Nastrój jak najbardziej mi dopisywał, było pozytywnie. Okoliczności to urodziny przyjaciela, wraz
ze mną było tam 7 osób, przy czym jedna dosyć szybko poszła do domu. Tylko ja spożyłem meskalinę, reszta piła alkohol. Na początku byliśmy w domu, aby później przenieść się do lasu.
raporty ashtray7heart
meskalinowa podróż w nieznane
podobne
17:00
Zaczynam konsumpcję kaktusowego ekstraktu, popijając całość sokiem z czarnej porzeczki, w tle leci utwór "Deep Purple - Black Night" wprowadzając mnie w wesoły nastrój. Czas spożywania przeze mnie tej magicznej mikstury trwał około 10-15 minut. Dodam, że na 4h przed spożyciem nic nie jadłem.
18:00
Nerwowo co chwilę spoglądam na zegarek, czekając, aż zacznie się cała ceremonia. Pytam też znajomych, czy mam powiększone źrenice, przy okazji odczuwając euforię, której towarzyszą rock 'n' rollowe rytmy wydobywające się z głośników. Spoglądam na ściany, na wszystkie elementy tworzące pokój, w którym akurat się znajdowałem, starając się doszukać czegoś wyjątkowego, niestety bez pozytywnych skutków. W międzyczasie rozmawiam z resztą osób.
18:30
Czuję, że panna meskalina wbiega w mój umysł, świat zaczyna wirować. Wszystko się rozpływa, obraz faluje, zmieniają się kształty otaczających mnie rzeczy. Z zadumą patrzę na moje otoczenie i już nic nie jest takie jak wcześniej. Zaczynam się uśmiechać do otaczającej mnie grupy, dając im znać, że już jestem w trakcie podróży. Moje źrenice pokrywają niemalże całe tęczówki, co wygląda diabolicznie. Towarzysze dopijają alkohol i pada pomysł, żebyśmy poszli po alkohol do sklepu, po czym udali się do lasu. Tak też robimy.
19:00
Alkohol został już zakupiony i zmierzamy w stronę lasu. Idąc ścieżką w górę, spoglądam na otaczające mnie drzewa, które falują, a szelest liści jest dla mnie czymś wyjątkowym, jakbym miał z tym styczność po raz pierwszy. Czuję, że to właśnie tutaj chciałem się znaleźć, że to jest moje miejsce. Wszystkie bodźce są maksymalnie wyostrzone, dźwięki okolicy, ptaków, szum drzew, odgłos pobliskiego strumyku - wszystko to staje się piękną kompozycją oprawioną w zmieniające się kolory otaczającego mnie świata. Obraz rozpływa się, faluje, rozciągając się w każdą możliwą stronę. Kontury pobliskich terenów zmniejszają się i powiększają, zmieniając swe barwy z jaskrawych na stonowane.
20:00
Docieramy na miejsce, gdzie po pieszej wędrówce możemy w końcu usiąść na ławkach, przy stole. Robi mi się przykro, że towarzysze mojej podróży nie mogą zobaczyć tego, co ja, że omija ich takie dzieło sztuki. Powoli zaczyna się ściemniać, komary niesamowicie atakują. Wraz z solenizantem wpadamy na pomysł, aby rozpalić ognisko. W końcu przechodzimy do realizacji, układamy kawałki drewna, podpalamy je, chwilę później ogień zaczyna wesoło tańczyć, co jest niezmiernie przyjemnym widokiem.
20:30
W wyniku rozmowy pojawia się pomysł, żeby kupić trochę MJ. Koleżanka J. łapie za telefon, aby wszystko załatwić jak należy. Spędzamy jeszcze kilka minut w naszym magicznym miejscu, po czym zmierzamy w kierunku miasta, żeby spotkać się z dostawcą. Korony drzew pną się wysoko w górę, ograniczając dostęp światła do ścieżki, po której się przemieszczamy. Zastanawiam się czy naprawdę jest aż tak ciemno, czy to sprawka meskaliny. Wszystko nabiera ciemno-zielonego koloru, co jest niesamowite.
21:00
Docieramy do miasta, oczekując na autobus na jednym z przystanków. Zastanawiam się o co w tym wszystkim chodzi, dlaczego tutaj jestem, wiele pytań zadanych w moim umyśle pozostaje bez odpowiedzi. Nagle wszystko staje mi się obojętne, czy będę chodził przez całą noc po mieście ze znajomymi, czy zmarznę - ważne było tylko to, żebym następnego dnia o poranku był w pracy. Chwilę później zaczynam odczuwać empatię wobec innych ludzi, chciałbym ich uszczęśliwiać, pragnę tego, żeby świat był lepszy. Przyjeżdża autobus, wsiadamy do niego, zajmujemy miejsca, po czym ruszamy. Podróż autobusem wydaje się dziwna. Twarze ludzi powiększają się i zmniejszają, co jest komiczne i karykaturalne. Środek transportu zatrzymuje się na jednym z przystanków, wsiadają ludzie, ktoś zaczyna się kłócić, krzyczeć na drugą osobę o zajęte miejsce. Zaczynam im współczuć, że kłócą się o tak banalne rzeczy jak miejsce w autobusie, ich głupota staje się dla mnie niepojęta, w końcu przestaję zwracać na to uwagę. Patrzę na mijane budynki, samochody, światła nocnego miasta. Wszystko iskrzy się intensywnymi barwami, po to, aby za chwilę ich kolor wygasł, znikając za zasłoną mroku. Wstaję z mojego miejsca, aby dotrzymać towarzystwa Ł., który stał przy drzwiach. Zagaduje do mnie śmiejąc się:"Zobacz co się teraz stanie, zobacz na te drzwi, które za chwile się otworzą, to będzie pojebane, sam zobaczysz" - drzwi się otwierają, a ja nie mogę wyjść z podziwu jak szybko się to stało, zaczynam się śmiać, próbując złapać równowagę, aby się nie przewrócić i wysiąść z tego dużego potwora, wypuszczającego kłęby dymu. Mam wrażenie, że podróż trwała całe wieki, a w rzeczywistości minęło zaledwie kilka-naście minut.
21:15
Idziemy w 6 osób, rozbici na pary. Ja obejmuję M., która opowiada mi o swoich problemach, nagle pragnę poruszyć niebo i ziemię, aby ją uszczęśliwić, żeby już nigdy nie była smutna, w końcu schodzę na ziemię i uświadamiam sobie, że niestety nie jestem w posiadaniu takich mocy. Po drodze część towarzyszy wstępuje do sklepu, ja czekam na zewnątrz z R. oraz S., podziwiając rynek. Nagle podchodzi do nas jegomość z zakazaną gębą mówiąc:"Cześć dziewczyny". S. agresywnie reaguje mówiąc, że są tutaj również faceci. Po chwili rozmowy żegnamy się z nim. Dociera do nas dostawca z upragnionym szczęściem, rozkminami, nieliniowym myśleniem w małym woreczku, jego zawartością jest magiczne ziele - MJ. Udajemy się na kolejne z magicznych miejsc, które po zmroku lepiej omijać szerokim łukiem.
21:30
Docieramy do miejsca przeznaczenia, wokół znajduje się pełno drzew, opuszczony budynek, wszystko to jest spowite przez egipskie ciemności. Nasz nowy towarzysz za pomocą swoich zręcznych palców, tworzy blanta, który wędruje w kółko. Rozmawiamy, a ja czuję, że moc kaktusów nadal mnie nie opuszcza. Rozglądam się, a otaczająca mnie nie-rzeczywistość przepełniona jest ciemnymi smugami, które podskakują w rytm pobliskich odgłosów. Wspominamy dawne czasy z Ł., rozmawiając o tych dobrych, jak i złych momentach naszego życia, odkąd się poznaliśmy. Nagle M. stwierdza, że już musi jechać do domu. Żegnamy się z dostawcą, J. oraz S., udając się w swoją stronę.
22:00
Jedziemy autobusem, ja, R., Ł. oraz M. Po chwili opuszczamy M. i udajemy się do mieszkania R. Kiedy już jesteśmy na miejscu, Ł. zaczyna robić różne rzeczy, które sprawiają, że płaczę ze śmiechu. Robi fikołki na łóżku, mówi, że ma skurcz szczęki, śmiesznie ją przekrzywiając, przysuwając się do mnie z twarzą, klepiąc mnie ręką po ramieniu, oczekując pomocy. Wzorzysta pościel zmienia swoje kształty oraz barwy, ściana się rozpływa - wszystko jest arcymistrzowskim pejzażem. Jeszcze chwilę zostaję w pokoju z kompanami, po czym udaję się do innego pokoju.
23:30
Leżę na łóżku, próbując zasnąć, choć wiem, że i tak nie zasnę, że to niemożliwe. Pokój rozpływa się w ciemnościach. Plakat z koncertu zespołu Acid Drinkers nieśmiale mieni się różnymi kolorami, co sprawia, że się uśmiecham. Nagle zaczynam myśleć o minionym dniu, podsumowuję go. Zastanawiam się jak będzie wyglądał mój poranek w pracy. Leżę i myślę, o tym co było, o tym co się może wydarzyć w moim życiu. Totalna gonitwa myśli. Próbuję zasnąć, przewracając się z boku na bok, bez skutku. Nagle do głowy wpada mi myśl, że brakuje mi tutaj jakiejś kobiety, do której mógłbym się przytulić, żebym mógł poczuć się bezpiecznie.
2:30
Mija kilka godzin, a ja leżę zastanawiając się nad moim całym życiem. Nagle słyszę głos Ł. z drugiego pokoju, który się śmieje. Zapytałem:"Z czego się śmiejesz?", nie odpowiedział, więc pomyślałem, że to przez sen. Mijają kolejne godziny, a ja się zastanawiam, czy to sen na jawie. Co jakiś czas patrzę na zegarek, pragnąc, aby nastał dzień, żeby moi towarzysze się obudzili, żebym miał z kim porozmawiać, ponieważ czuję się samotny.
6:30
Mój telefon daje o sobie znać, że jeszcze nie jest rozładowany - włącza się budzik - utwór pt. "Days before you came" zespołu Placebo. Leżę chwilę w łóżku, chyba przysnąłem. Do pokoju wchodzi R., mówiąc, żebym już wstawał, bo spóźnię się do pracy. Niechętnie zaczynam się zbierać z łóżka, żegnam się z nią oraz Ł., po czym wychodzę. Nieprzespana noc daje się we znaki, czuję zmęczenie, ale jestem zarazem zadowolony. Ludzkie twarze, które mijam na ulicy wydają się takie dziwne, nienaturalne. Nagle wszystko zaczyna mnie bawić, ludzie, na których patrzę, którzy są zapętleni w schemat, praca, dom, sen, praca, praca, etc. Że nigdy nie zaznają takich podróży w swojej marnej egzystencji, zaczynam im współczuć.
7:40
Wsiadam do busa jadącego do miejsca mojego zamieszkania, a zarazem pracy. Spotykam starszą znajomą, ucinając z nią dłuższą pogawędkę, życząc jej na końcu miłego dnia. Wszystko jest inne, niż 2 dni wcześniej. Z optymizmem patrzę na promienie słońca i nawet 8h w pracy tego nie zabija.
Podsumowanie:
Myślę, że trip mnie zmienił, dostrzegłem rzeczy, których wcześniej nie widziałem. Inaczej patrzę na życie, na otaczających mnie ludzi, stałem się bardziej empatyczny wobec bliskich mi osób. Wysunąłem pewne wnioski dotyczące moich relacji z innymi osobami. Z pewnością zmieniło się też to, że nie jestem przywiązany do przedmiotów, do rzeczy, bez których wcześniej nie potrafiłem żyć. Pewne rzeczy uznałem za nieważne dla mnie, stały się totalnie obojętne, co ma pozytywny wpływ na stan mojej psychiki, już nie przejmuję się tak wieloma, błahymi sprawami. Ciągle zdaję sobie sprawę jak wielu rzeczy jeszcze nie wiem, o ilu rzeczach jeszcze nie mam pojęcia, że przede mną jeszcze wiele odkryć. To była nauka pokory. Zmieniły się też moje priorytety, najważniejszym stało się dla mnie to, aby być szczęśliwym, po prostu, żeby się rozwijać i być ponad resztą osób, które nie dostrzegają naprawdę ważnych wartości tego świata. Na pewno nie był to mój ostatni raz z tą szlachetną substancją, peace!
- 11715 odsłon