miłe spotkanie z duchem łysic.
detale
raporty panszaman
- Don Mescalito - najlepszy tatuażysta w mieście.
- Istotyto.
- Wielki Kreator.
- Randka z Changą. Przyrodniczy film nD o życiu.
- Niezłe wariactwo. Psychodeliczny miks z potężnym DMT.
- Miłe spotkanie z duchem Łysic.
- LSD w krysztale.
- Wigilijny szał popigulonego Misia.
- Największy bad trip starego kwasiarza.
- Generator Chmur.
miłe spotkanie z duchem łysic.
podobne
Witam. Przedstawiam krótką relację z pewnego hipotetycznego wydarzenia. Zapraszam wszystkich ciekawskich, ale nie wścibskich do lektury.
Zakupione 100 świeżutkich grzybków od pewnego podróżnika czekało 2 dni na weekend, bym wyruszył na spotkanie z kosmicznym duchem zaklętym w tych szczuplutkich, wysokich, ale jakże malutkich istotach rodzaju nijakiego, bądź takowego. Plan był na 50 Łysiczek, jednak podróżnik ów powiedział, że 20 już robi magię. Ok, - pomyślałem - więc wrzucę 30. W końcu to pierwsze spotkanie z naszym polskim dobrem psychodelicznym.
Przyszedł piątek, lecz w pracy miałem mało luzu, co się rzadko zdarza. Wyrobiłem się jednak ze wszystkim do 16:00. Wziąłem prysznic, zjadłem obiad i wyruszyłem na gralnie. Było przed 19:00, gdy odliczyłem 30 grzybków, starając się dobrać duże i małe, aby wyśrodkować ich wielkość. Poobrywałem resztki grzybni, jeśli takowa była, umyłem je i zapakowałem w bułkę. W tym czasie na gralnie zawitał gitarzysta, nazwijmy go Jerry. Oczywiście zaproponowałem tripa, ale z powodu jutrzejszej pracy odmówił. Jerry poszedł do sklepu, a ja usiadłem w lotosie, by chociaż chwilę pomedytować (cały ten tydzień medytowałem, żeby naładować akumulatory po poprzednim weekendzie, w czasie którego w piątek zarzuciłem kwasika, a w sobotę 3 kwasiki [1p-lsd 350ug], co znacząco wypłukało mnie z energii). Jerry wrócił, ale jeszcze nie byłem gotowy. Rozmawiałem z Łysicami. Prosiłem je, aby było delikatnie, ale z pełną mocą, co okazało się doskonałym pomysłem. W końcu byłem gotów. Zacząłem pałaszowanie, a smak mile mnie zaskoczył - Łysice smakowały, jak mokra łąka. Oczywiście również grzybowo.
Na gralnie zaczęli się schodzić muzycy, a ja czekając na podróż każdemu takową proponowałem. Jednak pomimo, iż każdy z obecnych (oprócz Jerrego) miał styczność z grzybkami, przez obowiązki dnia następnego wszyscy odmówili. Zapytałem Edd'a po jakim czasie powinny wejść te rarytasy. Odparł, że 15 do 45 minut. Niefajnie pomyślałem, gdy stwierdziłem, że minęła godzina od szamki. No ale zjadłem sowity posiłek. Czekam...
Zrobiło się trochę jaśniej i znacząco poprawił mi się węch (wrzuciłem kiedyś czekoladkę z jakimiś grzybkami i efekt wzmocnionego powonienia był identyczny, jednak reszta już niekoniecznie). Rewelacji żołądkowych żadnych nie miałem. Body load jest już dla mnie raczej wspomnieniem - jestem dosyć czysty, co jest nawet dziwne, jak na kogoś, kto pali papierosy, żłopie piwsko i jara gańdziuszkę. Na szczęście nie jem mięsa - nie zabijam. Zaczęło się - pomyślałem i czekałem, aż zacznie pływać. Nie zaczęło, za to struktury wyglądały obłędnie. Wgląd w istotę rzeczy większy niż na kwasie. Mamy tam taką lampę solną, która pokazała mi twarz jakiegoś gnoma, bądź krasnoluda. Po papierach widzę w niej raczej twarz mężczyzny z wąsami. Musiałem jej dotknąć. Palcami smugałem ten halityt (sól kamienna) i stwierdziłem, że dotyk jest nawet bardziej czuły, niż na papierach. Wszyscy zaczęli się stroić, a ja ściągnąłem kwarc dymny, który miałem na szyi, by go obejrzeć. Niesamowicie wibrował do dźwięków. Przestańcie grać - krzyknąłem. Przestali, a kamień spowolnił wibracje - to właśnie chciałem sprawdzić. Dobra, strójcie się... Chłopaki zaczęli grać, a obok mnie usiadła nowo poznana koleżanka, która przyjechała w rodzinne strony z Anglii. Chwilę z nią porozmawiałem i powiedziała mi, że nie jest szczęśliwa. Że tęskni za Polską. Zorientowałem się, że zbytnio zależy jej na pieniądzach, więc powiedziałem jej transcendentalnie, że pieniędzy nigdy się nie dogoni, a wszystko, co można za nie kupić jest tanie. Otworzył jej się umysł i zaczęła mi prawić komplementy, że od bardzo dawna nie słyszała czegoś równie mądrego itp. Podziękowałem i kazałem jej o tej króciutkiej lekcji pamiętać. Obiecała, że będzie. Mniej więcej wtedy spaliliśmy sporo grassu z bongo.
PODWÓJNY TRIP.
Resztę doświadczenia mogę podzielić na dwa równoległe ciągi wydarzeń. Pierwszy odbywał się na gralni z ludźmi, a drugi to już zupełnie inna bajka. Wszystko zaczęło mnie śmieszyć. Cokolwiek ktoś do mnie powiedział, to zawsze reagowałem tak samo - panicznym śmiechem:-). Ten śmiech spowodowany był drugą strona podróży. Otóż nie pamiętam jak, ale znalazłem się w jakimś bielusieńkim pomieszczeniu. Chyba na statku kosmicznym. Były tam trzy postacie - znane wszystkim szaraki (klasyczni obcy z dużymi głowami, wielkimi, czarnymi oczami i małymi tłowiami, i długimi rękami z jeszcze dłuższymi palcami). Nic nie mówili. Widziałem siebie z perspektywy trzeciej osoby (stojącej przy ścianie, lub drzwiach), jak leżę na stole w tym niemiłosiernie białym pomieszczeniu, a dwóch z szaraków bez słowa, ani bez najmniejszych oznak jakichkolwiek emocji przeprowadzali na mnie jakiś zabieg. Raczej nie był to eksperyment - zdawali się doskonale wiedzieć, co robią. Trzeci z nich stał przede mną (przed tym przy ścianie, który to wszystko obserwował) i cały czas mnie rozśmieszał. Robił głupie miny i uspokajał mnie, chociaż też nic nie mówił. Efekt jednak był taki, że brechtałem się, jak głupi do sera przez 4 godziny.
W międzyczasie co chwilę ludzie pytali mnie, jak jest. A nie widzisz? - odpowiadałem. - Jak samopoczucie? - Przemistrzowskie!:-) Powtarzałem, że bardzo dobrze zrobiłem rozmawiając z grzybkami przed konsumpcją, gdyż zrobiły dokładnie tak, jak je prosiłem. Zapytałem Edd'a, czy fakt, że moje ciało jest wyczuwalnie wiotsze, to efekt grzybów, czy piw po nich (poszło 6), a on na to z uśmiechem na twarzy: To grzyby:-) Rozmawiając z nim spojrzałem na szklane bongo, a ono pięknie się wygięło, co oczywiście wywołało kolejną salwę śmiechu. Zastanawiałem się dosyć poważnie, co oni mi robią (szaraki), a mimo takich rozmyślań nie potrafiłem przestać się śmiać. Pewien basista, nazwijmy go Mojżesz, rozśmieszał mnie w szczególny sposób. Otóż odgrywał przede mną scenki rodem ze standup'u. Nie omieszkałem mu powiedzieć, że sprawdziłby się w tej roli. Włączyłem mike'a (głównie wygłupy Mojżesza, który złapał za bas i zaczął skrzeczeć, jak kogut:-) mnie do tego namówiły) i pograliśmy sobie. Chyba lepiej śpiewa mi się na papierkach, ale to może dlatego, że kwasa znam, jak własną kieszeń.
Po pewnym czasie wpadłem na pomysł, że zapale DMT. Edd jednak nawet nie czekał, aż tą myśl głośno wypowiem, tylko od razu odparł - NIE RÓB TEGO! Popierdoli Ci się w głowie. - Stwierdził. Jeszcze nigdy nie paliłem dimetylotryptaminy, więc posłuchałem. Molekuła Duszy leży i czeka więc dalej na moją gotowość (szczerze mówiąc trochę się obawiam tego brązowawego, rozgwieżdżonego proszku). Wypaliłem wtedy do Edd'a: "cieszysz się moim ogromnym szacunkiem Edd". On na to klepnął się w pierś i powiedział: "ach jak się cieszę". To już rozłożyło mnie na łopatki. Ze śmiechu (z samego siebie, z tego co rzekłem i reakcji Edd'a) aż się przewróciłem. Generalnie wszyscy wybuchli śmiechem, że powiedziałem to, jak jakiś mafioso:-) Co jakiś czas przepraszałem wszystkich, że się tak cały czas śmieję, ale odpowiadali, że jest bardzo spoko i miło. W pewnym momencie aż mnie otoczyli, bym podzielił się z nimi energią, a ja z przyjemnością to robiłem.
Zapragnąłem zaczerpnąć świeżego powietrza, toteż wyszedłem na moment na dwór. Było chłodno, a świat rozświetlał przebijający się przez chmury księżyc w akompaniamencie latarni. Drzewa jakby się rozmazywały, jednak w pełnej ostrości widzenia. Ach, jak pięknie - pomyślałem. Wróciłem na gralnie, a konkretniej do kibelka odcedzić kartofelki. Spojrzałem w lustro. Byłem ciekaw swoich oczu, a wyglądały one bardzo ładnie. Błyszczały podobnie, jak na Szałwii (a oczy po SD uważam za najładniejsze ze wszystkiego z czym miałem styczność).
Było już po zabiegu - szaraki zaczęli się zbierać (przynajmniej ci dwaj, bo ten trzeci jeszcze stał przede mną). Wtedy to wpadli na gralnie moi ukraińscy uczniowie - chłopak z dziewczyną (niech będzie Dżingis i Magnolia), a chwilę później jeden z moich mistrzów - nazwijmy go Hanibal (postaci te co nieco przybliżę w retrospekcji, jak już ją napiszę). Jeszcze z godzinę się pobrechtałem z głupot, ziewając już jednak co chwilę (efekt zmęczenia po całym tygodniu pracy, a zwłaszcza tego dnia). Usiedliśmy wszyscy i każdy za co złapał, to na tym grał. W ruch poszły dwa bębny, tamburyno, gitara akustyczna i kongo. Było wspaniale - graliśmy sobie dosyć cicho do rytmu, który wybijał Hanibal (jego poczucie rytmu jest nieprawdopodobne). Zejście raczej szybkie - grzyby zrobiły swoje i tyle ich było. Szaraki pozabierali zabawki, odlecieli i zostawili mnie samego. Powrót był bardzo szybki, ale nie gwałtowny. Cała podróż trwała około 4 do 5 godzin od momentu wejścia, czyli jakiejś godziny i 10 minut od zjedzenia magicznej bułeczki. Dobry humor mnie nie opuszczał. Hanibal powiedział, że też się zbiera i że go odprowadzę. Ok. Poszliśmy jeszcze do całodobowego (było w pół do trzeciej) po piwa i fajki i usiedliśmy na ławce. W rytmach Dżemu rozmawialiśmy na temat muzyki. Dał mi kilka cennych rad i podzielił się swoimi spostrzeżeniami. W końcu około 3:30 zebraliśmy się do domu.
Łysiczki mnie zaskoczyły. Spodziewałem się czegoś bardziej zbliżonego do LSD, jednak w żadnym wypadku mnie nie rozczarowały. Ich potencjał jest chyba większy. Spotkanie z nimi uważam za bardzo miłe, chociaż zastanawia mnie co te szaraki ze mną robiły. Coś mi mówi, że jeszcze będą miały okazję przy mnie pomajstrować;-) Pozdrowienia.
- 8734 odsłony