nie do końca przeciętna noc, która przyniosła kilka refleksji grafomanowi-amatorowi; miks hexenu (a w zasadzie zjazdu po nim) z kodeiną
detale
Hexen - 200+-30mg
Kodeina - 300mg
Hexen - względna radość, ogólnie pozytywny nastrój; 1 dawka - w 3-osobowym gronie znajomych; 2 dawka - samotnie
Kodeina - frustracja, zdenerwowanie, chęć uspokojenia; w samotności
Biorę pod uwagę fakt, że moje odczucia wobec tego miksu są skrajnie subiektywne i związane z charakterem i osobowością autora.
Mimo wszystko - nie polecam tego miksu, był on podyktowany tylko i wyłącznie brakiem innych możliwości; nie jest niebezpieczny raczej, choć nie chcę nikogo zachęcać - swojego celu (uspania) summa summarum nie spełnił. W uproszczeniu - to po prostu krótsze, choć intensywniejsze i bardziej pobudzone działanie samej kodeiny.
nie do końca przeciętna noc, która przyniosła kilka refleksji grafomanowi-amatorowi; miks hexenu (a w zasadzie zjazdu po nim) z kodeiną
podobne
Poniżej zamieszczony trip raport jest zbiorem przemyśleń, refleksji oraz pokazem grafomańskiego kunsztu autora. Pisany był "w trakcie" i sam w sobie myślę, że jest dobrym ukazaniem tego dość specyficznego miksu. Niniejszy wstęp pisany był na trzeżwo, po fakcie.
5:00; T+0
Przyjęcie 300mg kodeiny; około 4 godziny od ostatniej dawki hexenu.
Do zażycia opiatu skłoniła mnie frustracja i zdenerwowanie wynikające z poststymulantowego pobudzenia przy jednoczesnym braku jakichkolwiek benzodiazepin.
5:30 T+30
Serce bije bardzo, bardzo szybko i boleśnie, chyba wręcz szybciej niż przed zażyciem kodeiny. Jednocześnie zaczął się wjazd opiatowy, zacząłem odczuwać charakterystyczne ciepło i "zdrętwienie" kończyn. Napisanie tych kilku zdań z jakiegoś powodu zajęło mi 8 minut; następuje subtelne choć wyczuwalne i stale rosnące uczucie "wyrealnienia" poczucia upływu czasu. W oczekiwaniu na następny "przystanek" ustalony co pół godziny podam kilka szczegółów (tu jeszcze miały być tylko szczegóły używkowo-czasowe - przyp. trzeźwego autora)
10 maja, jakoś 20 minut po północy przyjąłem 600mg (12x50) opipramolu, celem zapewnienia sobie możliwości snu (bezsenność oraz stres urodzinowy robią swoje). Po jakimś, niezbyt długim, choć niestety nie sprawdzałem wtedy godziny doznałem silnego zmulenia i poczucia wręcz odrealnienia, jednak nie tego psychodelicznego, ten raczej przypominał mi stan po neuroleptykach; ostatni raz jednak brałem je dość dawno(na szczęście!), więc być może to tylko złudne wrażenie. Oglądałem film na laptopie, nie bardzo jednak kontaktowałem z rzeczywistością, więc chwilę po pierwszej poszedłem spać. Wstałem jakoś po dwunastej, być może nawet przed trzynastą (niestety, pamięć wciąż pokutuje za palenie trawy jak głupi).
Po południu, udawszy się do apteki, przeżyłem całkiem żenującą sytuację - przede mną w kolejce stał mężczyzna o aparycji marginesu społecznego (swoją drogą niezwykle smutny, przygnębiający i przejmujący widok), w ciężkim do określenia wieku, gdyż mógł mieć zarówno 35 jak i 55 lat. Wymawianie słów chyba przychodziło mu z trudem, gdyż podał tylko sprzedawczyni (ładnej) kartkę z nazwą leku, mrucząc nieprzyjemnym, chrapliwym głosem, że to na kręgosłup. Brał thiocodin. Młoda stażystka (lub uczennica) nie sprawiała wrażenia zdziwionej; kto wie co siedzi w tej pięknej, aptekarskiej głowie, może doświadczenie? A może po prostu był to stały klient. Nie ciężko było się domyślić przeznaczenia tego leku. Miły, iście podręcznikowy uśmiech sprzedawczyni został zastąpiony przez lekkie zażenowanie, gdy ja - dość młody, schludnie ubrany, z normalnej rodziny, bez oszpeceń ani groteskowego ciała - poprosiłem o ten sam specyfik. Jeszcze stojąc przy kasie ogarnął mnie chwilowy impuls, by kupić coś innego, rutinoscorbin czy inny apap. Nie zmieniłem jednak zamiaru, choć po jej brutalnym spojrzeniu odniosłem wrażenie, że zrównała mnie z tym starym najprawdopodobniej heroinistą, w brudnych, zupełnie nie pasujących do siebie ubraniach, za którym niósł się odór przynoszący na myśl najbardziej plugawe skojarzenia. Choć najgorsza była jego głowa - skołtunione, szare i przetłuszczone włosy do ramion groteskowo kontrastowały z jego wyłysiałym środkiem głowy. Wrażenie było jednocześnie skrajnie odrażające i przygnębiające. Może ktoś potraktuje to jako przestrogę i będę mieć jedną zbawioną duszyczkę na ramieniu? Kto wie.
Około dwudziestej dwadzieścia pięć przyjąłem bliżej nieokreśloną, jakieś 70-100mg, dawkę hexenu (50zł/g, jeśli kogoś zainteresuje). Był niesamowicie gorzki i palił w nos. Nawet mnie nosiło na kichnięcie; obyło się jednak bez sytuacji rodem z "Chłopaki nie płaczą" i nie wydmuchałem kreski, choć musiałem przyjąć ją na obie dziurki.
6:00 T+60
Zaburzenie czasu jest coraz mocniejsze; pół godziny zajęło mi pisanie poprzedniego tekstu (wszystko umieszczam oryginalnie, z zachowaniem pisowni i szyku - przyp. trzeźwego autora). Pisałem go w ciągu (cóż za ironia), bez niemalże żadnych korekt zdań czy słów. Czuję silną, stimową chęć przekazywania myśli na papier (klimat, klimat. Najpierw ołówkiem w zeszycie przy świetle porannego słońca, na neurogroove przepiszę tekst później. O ile nie zapomnę lub nie odwidzi mi się. Takiej interakcji się nie spodziewałem. Serce zaczęło bić nieco wolniej, choć wciąż w przyspieszonym tempie, szczęśliwie jednak zaczęło to być o wiele mniej uciążliwe, nawet nieco...hmm...przyjemne w ten kodeinowy, specyficzny sposób.
(w tym momencie piszącego ten tekst zaczęły ponosić ręce i pojawił się typowo stymulancki myślotok - przyp. trzeźwego autora)
Problem z tym tekstem jest taki, że odnoszę wrażenie, iż brakuje mu logicznej ciągłości, bardziej staram się dbać o poprawność językową, styl oraz "intereresującość" tekstu. Jest to mój raportowy debiut, więc - o ile będzie jakiś pozytywny odzew (precz z tym paskudnym anglicyzmem - feedbackiem - w tekście na poły felietonowym) - to być może stanie się to moim specyficznym, personalnym stylem (ciekawe, ile osób już tak napisało w swoich raportach. Ach, to ćpuńskie przeświadczenie o własnej wyjątkowości - przyp. trzeźwego autora) pisania raportów na ng. O ile, rzecz jasna, nie będzie to pierwszy i ostatni. Swoją drogą, jeśli komuś się spodoba, może dać znać w komentarzu.
Przyznaję, kodeina nie miała być brana w takich okolicznościach. Wymuszone zostało to brakiem benzodiazepin (do tej pory nie wiem jak to się stało, że nie pomyślałem o uspokajaczach na zjazd. A żółtodziobem nie jestem - przyp. trzeźwego autora) i chęcią uspokojenia burzy trwającej wewnątrz mojego ciała. No i oczywiście marzyłem o zaśnięciu. Nigdy nie myślałem dotychczas o takim miksie. Ba, nawet nikt z moich używkowych znajomków nigdy go nie próbował. Zawsze uważałem że wiedza nie szkodzi i lepiej poświęcić na coś dziesięć minut niż później żałować, więc zacząłem czytać trochę o interakcji. O ile na polskich stronach coś nie mogłem znaleźć potrzebnych informacji, lub być może szukałem zbyt powierzchownie, nie miałem jednak na to czasu, to z pomocą przyszły mi strony zagraniczne. Dzięki Bogu mój angielski jest na poziomie całkowicie przyzwoitym i dowiedziałem się, że nie skończę jak lil peep. Najprawdopodobniej.
Całkiem intryguje mnie fakt, że czuję typowo hexenową chęć przelewania myśli (rozmawiać akurat możliwości aktualnie nie mam) dla samego faktu. Przed przyjęciem opiatu chęci takiej już nie miałem, był tylko pustostan umysłu. Pod moim (obolałym, niestety) nosem widnieje teraz lekki uśmiech - zacząłem się czuć jak jakiś romantyczny, lub dekadencki może pisarz-amator, miłośnik używek. Tyle że zamiast morfiny jest kodeina z tabletek (nigdy nie przestanie to być dla mnie całkowicie aklimatyczne i kojarzące się z gimnazjalistami szukającymi >>>niezłej fazy<<<), a zamiast kokainy - hexen. Cóż, czasy się zmieniają. Swoją drogą to stuprocentowej pewności co do tego, czy to na pewno był hexen w zasadzie nie mam, bo takiej proszkowej konsystencji ani ostrego smaku wcześniej nie spotkałem.
6:30 T+90
Tętno nie zmieniło się niemalże wcale, poziom doznań zresztą też nie; przystanek spowodowany perfekcjonizmem piszącego.
Ostatnią dawkę hexenu (100-130mg) przyjąłem około pierwszej. Opisów wrażeń po tym jest na pęczki, więc nie czuje potrzeby opisywania więcej.
Nigdy nie byłem zwolennikiem uznawania konopii za "cudowną i w pełni bezpieczną" używkę, tak jak to sugerują co poniektóre środowiska. W zasadzie to nawet wychodzę z założenia że bezpiecznych całkowicie używek nie ma. Nie utożsamiam bynajmniej bezpieczeństwa jedynie z fizycznym aspektem; psychika jest równie - o ile nawet niekiedy nie bardziej, choć to akurat ryzykowna teza - ważna. Nie widzę znaczącej różnicy "wartości" między pracownikiem korporacji, któremu bez kawy trzęsą się ręce i ma ochotę zrobić teksańską masakrę, a licealistą którego pamięć krótkotrwała przypomina Drezno po bombardowaniach. Mój ostatni, bardzo namiętny romans z cannabis skończył się rozstaniem, choć jego skutki czuję do teraz. Na szczęście czuję, powolną lecz stałą, poprawę.
6:37 T+97
Przystanek nadzwyczajny, zaczynam normalnie odczuwać czas. Kodeina najpewniej też zejdzie wkrótce, to chyba już łabędzi śpiew tego przyjemnego ciepła.
Mam naturę buntownika. Odbija się to w moich całkiem konserwatywnych poglądach na świat, opozycyjnych w stosunku do większej części rówieśników i znajomych, nawet rodziny. Znam wielu ludzi żyjących w myśl zasady "Bóg-tak, Kościół-nie". Osobę wyznających tę zasadę w pewien sposób na odwrót znam tylko jedną - mnie. Historia to jedyny mój zapał, który nie okazał się słomiany i pasjonuje mnie niezmiennie, wręcz coraz mocniej od bodajże przedszkole (ah, te rodzinne seanse z "Ogniem i Mieczem"). Problem z historią jest taki, że nie jest ona obiektywna, absolutna i bezwzględna, jak chociażby nauki ścisłe. Jednakże bardzo cenię sobie możliwie największy obiektywizm historyczny, stąd moja pozytywna, choć nie bezkrytyczna ocena Kościoła katolickiego. Nie chcę jednak poruszać tematu KK; w Polsce - jak przystało na stosunkowo mocno religijny naród (ironia - przyp. autora <--to był przypis autora nietrzeźwego, prawdopodobnie miał być zabawny choć pewności nie ma - przyp. trzeźwego autora) - dyskusja na ten temat trąci tanią kontrowersją, rodem z "Faktów i Mitów", a życie jest zbyt krótkie by zadowalać się taniością.
Mój stosunek do Boga, moja relacja z Nim jest dość zagmatwana. Jako że nie jestem najbardziej przeciętną osobą to moje skamieniałe serce jest agnostykiem, podczas gdy całkiem bystry rozum - gorliwie wierzącym.
7:00 T+120
Tętno w zasadzie w granicach normy; regularne. W zasadzie bez przyłożenia ręki nie czuć go wcale, co jest bardzo miłą odmianą od walenia z siłą taranu i częstotliwością karabinu maszynowego. Kodeina gra już swój ostatni numer, po czym odejdzie znów na jakiś czas, by powrócić - w swoim stylu - nie wiadomo kiedy, gdzie, jak i czy w ogóle. Czas zakończyć raport, Na dalsze pisanie już większej nie mam. Zdążyłem napisać o unormalnieniu odczuwania czasu - poprzednie półtorej akapitu zajęło mi ponad dwadzieścia minut. Proszę mi nie wierzyć w tamto zdanie.
Poniżej zamieszczam, już na trzeźwo, trochę danych raczej technicznych, lub też uproszczenie dla tych, co są ciekawi miksu, ale moich grafomańskich wypocin już nie bardzo.
10 maja; ok. 00:20 - 600mg opipramolu
10 maja; po 1 - sen
10 maja; między 12 a 13 - pobudka
10 maja; ok. 15 - kawa czarna
10 maja; ok 17 - j.w + 2 kawałki babki z lukrem
10 maja; ok. 19 - kawałek pizzy
10 maja; ok. 20:25 - 85+-15mg hexenu
11 maja; ok. 01:00 - 115+-15mg hexenu
11 maja; ok. 03:30 - 2 kawałki pizzy + piwo (Kormoran jasny, polecam)
11 maja; 05:00 - 300mg kodeiny
11 maja; 07:00 - koniec imprezy jednoosobowej
Oprócz tego woda, coca-cola i herbata. Dwie pierwsze w dużych ilościach, herbata dopiero nad ranem.
Ogólna refleksja
Sam trip kodeinowy, jak wspominałem powyżej, można uprościć do krótszej, lecz intensywniejszej fazy kodeinowej, połączonej z stymulancką gadatliwością; można w przenośni ująć to tak: kodeina wyciągnęła ile mogła z hexenu, kosztem swojej długości, tworząc całkiem interesujący miks, którego jednak nie polecam, gdyż mimo tego był specyficzny, czego dowód może stanowić sam fakt istnienia tego trip raportu. Komentarze mile widziane; abstynencja używkowa jeszcze bardziej, najlepiej nie zaczynać wcale. Pisownia i szyk oryginalne.
- 13505 odsłon
Odpowiedzi
Styl.
Ciekawy styl. Rzekłbym, iż awangardowy.
To tylko sen samoświadomości.
dobre
mega spoko raport bardzo milo sie czytało gratki mordo