Znowu widzę pułkownika B. — olbrzymia kupa płynnych świń wylała mu się z lewego oka, które zniekształciło się przy tym w sposób potworny. Scena teatralna — na niej potwory sztuczne. Ohydny świnio ryj w zielonej konfederatce z piórkiem. (Witkacy, Peyotl)
Kanał RSS neurogroove

oświecenie w wersji demo

detale

Substancja wiodąca:
Dawkowanie:
3.5 g suszonych malabarów
Rodzaj przeżycia:
Set&Setting:
Własny dom, zupełnie pusty. Noc, dobre samopoczucie, brak problemów.
Wiek:
31 lat
Doświadczenie:
Grzyby wielokrotnie, wcześniej sporo marihuany, kilka razy LSD, powój.

oświecenie w wersji demo

Cóż to był za trio! We wpisie na forum wspomniałem o nim słowami "uważajcie na aborty!" i jest to klucz do zrozumienia, dlaczego w miarę średnia dawka podziałał tak silnie. Trzy i pół grama suszu, z czego jeden gram to karłowate piny, których miałem tak wiele, że żal było mi ich się pozbywać i postanowiłem je również przyjąć. 

 

Godzina 23, własny dom letniskowy na wsi, zupełnie sam, czyli tak jak lubię najbardziej. Zawsze czekam do późnych godzin nocnych, by mieć pewność, że nikt nie będzie mi przeszkadzać w t szamańskim rytuale (ze względu na charakter prowadzonego biznesu często otrzymuje telefonu o porach, delikatnie mówiąc, niezbyt "roboczych"). 

 

W głowie wszystko dobrze poukładane, życie toczy się jak po sznurku. Żona zarabia w nowej pracy sporo, do tego nasze wspólne przedsięwzięcie daje więcej niż stabilizację. Syn nie sprawia żadnych problemów wychowawczych, jest pogodny i szczęśliwy. Z tego też powodu wiedziałem, że grzyby dzisiaj mnie nie zawiodą i chyba bardziej będzie im zależało na pokazaniu mi czegoś nowego, miast próbować mnie "leczyć", jak to bywało do tej pory.

 

Zaskakująco szybko przyjęta dawka wpłynęła wyraźnie na postrzeganie rzeczywistości, już po 20 minutach czułem, że faza nadchodzi, zaś po godzinie byłem już po tamtej stronie. Przez pierwszą godzinę doskwierał mi niewielki dyskomfort, który znałem z poprzednich doświadczeń. CEVy tańczyły pod powiekami, a ja odhaczałem w myślach ten etap ładowania - niedługo wejdę w przestrzeń grzybową. Pojawiła się postać, o niesprecyzowanym kształcie i strukturze, jednak na tyle pewna siebie, że to wystarczyło abym czuł jej obecność. Przestrzeń dookoła była raczej ciemna, tylko w oddali widziałem ni to gwiazdę, ni to koniec tunelu - w każdym razie jasny obiekt wyróżniający się na ciemnym tle przestrzeni. Wpatrywałem się w tę stronę, by po chwili postać nawiązała ze mną kontakt. Tam? - zapytała. Chyba skinąłem głową. Dobrze więc, w drogę.

 

W tej chwili zdałem sobie sprawę, że dzisiejsza podróż będzie intensywna. Wszystko działo się jakby w tempie 1.5x, przynajmniej w porównaniu z moimi poprzednimi podróżami. Dyskomfort w brzuchu ustał i (chyba) w tej samej chwili wstałem z łóżka, by napić się soku pomarańczowego. Poszedłem też do łazienki, a po powrocie na nowo położyłem się wygodnie i zamknąłem oczy, by kontynuować podróż (CEVy cały czas nabierały na intensywności, a grzyby wręcz zmuszały mnie do zamknięcia oczu). Nie jestem pewien kiedy naszła mnie pierwsza fala euforii. Czystego szczęścia, powiedziałbym że tryskającego z dziecięcego źródła. Zdałem sobie sprawę, że leżę na plecach i zachowuje się jak czterolatek, który jest bardzo zmęczony, ale nie chce jeszcze zasnąć - zupełnie jak mój syn ma w zwyczaju. Miałem wrażenie, że umiem 'byc nim" w tej właśnie chwili. Rozumiałem każdy ruch, każdy gest, próbę zwrócenia na siebie uwagi. Grzyby powiedziały/dały do zrozumienia, że mentalnie jest bardzo podobny do mnie, więc mój obecny stan to bardziej odtwarzanie moich zapomnianych zachowań, niż naśladowanie jego. Przeszyła mnie wtedy nieskalana niczym miłość do swojego dziecka, jakbym osiągnął wyższy poziom wstajemniczenia w relacji ojca z synem (jesteśmy ze sobą bardzo blisko, nawet panie w przedszkolu zauważają, że dużo mówi o mnie). 

 

Łzy szczęścia po raz pierwszy dzisiaj pojawiły się na policzku. Myśli powędrowały dalej, ku mojej żonie, z którą kilka lat temu mieliśmy ogromny kryzys, a dzisiaj rozumiemy się znacznie lepiej, niż kiedykolwiek wcześniej. Śmiałem się z radości, że udało mi się z nią związać i trochę żałowałem, że jest uprzedzona do grzybów, bo nieco mi jej w tym momencie brakowało. 

 

Napiłem się jeszcze raz. Zszedłem na dół, odwiedzić ponownie łazienkę. Trudno było mi zejść po schodach, chód mój był chwijny i niepewny, choć mnie to bardziej bawiło, niż martwiło. Mam zasadę, że podczas tripu zawsze siadam na siedem, by potem nie musieć wycierać czegokolwiek z podłogi. Wiadomo chwiejny krok, to i chwiejny postój przy muszli, więc lepiej nie ryzykować. Usiadłem, rozgościłem się, nawet nie wiem kiedy oddałem, co miałem oddać. Trwało to chwilę, a mnie ogarniała jeszcze intensywniejsza błogość. Z niewiadomych przyczyn nie zapaliłem światła, a jednak wszystko było dla mnie klarowne, zaś skąpane w niemrawym blasku księżyca ściany fraktalizowały i skrzyły się w odcieniach fioletu i zieleni. Myśli przybrały postać fali, która napływała do mnie ze wszystkich stron. Umysł pracował na pełnych obrotach, w jednej chwili przepracowałem chyba dziesiątki, jak nie setki zagadnień, cały czas odpoczywając na tronie! Miałem wrażenie nadnaturalnie efektywnego przetwarzania danych, a wszystko układało się w łańcuch pasujących do siebie ogniw stworzonych z myśli najwyższej próby. Nagłe błyśnięcie, dosłownie milisekunda i pytanie: czym to jest? Patrzę na swoje ręce spowite złotą poświatą. Czy tak wygląda Oświecenie? Pełna kontrola nad myślą, widzenie kwantowych alternatyw rzeczywistości, fraktalnych strun energii dookoła. Przepełniał mnie podziw nad złożonością rzeczywistości widzialnej, jak i tej subatomowej. 

 

W końcu wstałem i wyszedłem z toalety, w kominku trzaskały wcześniej rozpalone polana, więc światło nadal nie było mi do niczego potrzebne. Tańczyłem i zastanawiałem się, jak utrzymać ten stan rzeczy, stan wszechogarniającej samoświadomości i wynikającego z tego prawdziwego szczęścia. Nie wiem kiedy, ale przestałem emitować poświatę, padłem na kanapę i oglądałem na suficie propozycje tego, kim mogę być. Widziałem siebie w różnych rolach. Postanowiłem udać się na górę i położyć się na łóżku, jakbym przeczuwał co się za moment stanie. Napiłem się odrobiny soku i padłem. Cała moja wcześniejsza lotność umysłu dosłownie wyparowała, zostawiając mnie jako półgłówka w zmęczonym ciele, które z racji obecności grzybów na pokładzie, nie mogło tak po prostu zasnąć. Sprawdziłem czas: 0130, czyli jeszcze sporo przede mną. Nastrój się diametralnie pogorszył i jakimś cudem przebłysk racjonalności uświadomił mi, że mogę być głodny i to brak paliwa mnie niszczy. Trudno było mi się ruszyć po cokolwiek do jedzenia, do tego w ogóle nie czułem głodu. Zdołałem wcisnąć w siebie kromkę chleba i popić ją. Kilkanaście minut później wróciłem do żywych, choć wciąż na pół gwizdka. Starałem się przypomnieć sobie choć część z potoku myśli, ale zdałem sobie sprawę, że przepustowość pamięci to istne "wąskie gardło" i wiele z nich zostało gdzieś głęboko zarchiwizowane, zostawiając dla mnie tylko niewyraźne wskazówki i zniekształcone echo. 

 

Do około 0330 starałem się zasnąć, rozmyślając i przypominając sobie nowe elementy układanki. Potem zgasło światło, dosłownie i w przenośni. 

Substancja wiodąca: 
Rodzaj przeżycia: 
Wiek: 
31 lat
Set and setting: 
Własny dom, zupełnie pusty. Noc, dobre samopoczucie, brak problemów.
Ocena: 
Doświadczenie: 
Grzyby wielokrotnie, wcześniej sporo marihuany, kilka razy LSD, powój.
Dawkowanie: 
3.5 g suszonych malabarów
Zawartość serwisu NeuroGroove jest dostępna na licencji CC BY-SA 4.0. Więcej informacji: Hyperreal:Prawa_autorskie
© hyperreal.info 1996-2024
design: Metta Media