pierwszy raz z 4-aco-dmt, czyli jak jeden trip może odmienić myślenie...
detale
pierwszy raz z 4-aco-dmt, czyli jak jeden trip może odmienić myślenie...
podobne
Godzina około 17.00.
Wysupuję substancję na kartkę papieru. Dzielę pierw na połowe, potem połowe na połowę, wsypuję do szklanki z wodą i zdrówko! Resztki substancji, które pozostały na kartce czy kartoniku, którym starałem się usypać równą kupkę również konsumuje.
15 minut później
Zaczynam mieć takie same objawy jak po 4-ho-met'cie i 2c-p, a mianowicie ucisk w głowie i ogólna ciężkość łba. Kładę się na chwilę na łóżku. Ze względu na to dziwne uczucie odpuściłem sobie póki co muzykę i chciałem w ciszy się zrelaksować. Nie wiem nawet ile tak przeleżałem. Po pewnym czasie położyłem się na brzuchu i położyłem głowę na poduszcze. Zaczęły się niesamowite cev'y. Wszystkie symetryczne, falujące, poruszające się, jednym słowem odlot. Po pięknym seansie zmuszony byłem udać się do toalety w wiadomym celu ;]. Zawsze uwielbiam to przerażenie gdy widzę swoją twarz po używkach w lustrze. Tym razem także się nie zawiodłem. Czerwona twarz, wszystkie niedoskonałości wyraźniej niż zwykle uwidocznione, źrenice jak kapselki i ogólnie bardzo ciekawy widok. Jeszcze na dodatek twarz widziana w lustrze była praktycznie rozlana po całej powierzchni zwierciadła. Pulsowała i oddychała, podobnie jak na homecie, jednak teraz w trochę mniejszym stopniu (po prostu się rozszerzyła i tak została, czasami tylko powracała do normalnego kształtu). W toalecie mam dywanik z takimi długimi włoskami. Wszystkie się poruszały i wyglądały jak glizdy. Bardzo ciekawe widoki, jednak mam wrażenie, że na homecie wizuale były bardziej wyraziste.
W toalecie też zaczęło mi towarzyszyć bardzo fajne uczucie. Miałem wrażenie, że jestem jakimś małym ludkiem zamkniętym w swoim ciele i tylko nim steruje ze środka. Niesamowicie przyjemnie mi się operowało swoim ciałem- czułem się do tego bardzo dobrze, ciśnienie w głowie przeszło, żadnych bólów brzucha czy innych rzeczy. Trochę sobie pochodziłem po pokoju, 'pobawiłem' się swoim ciałem, co by nie marnować tego fajnego poczucia (nie, wackiem się nie bawiłem :P). Potem napisał do mnie kumpel, któremu obiecałem, że pomogę... Jak to z obietnicami bywa- nie miałem wyboru. Ostrzegłem go, że jestem teraz na trochę innej planecie i do końca mogę nie ogarniać. O dziwo bez większych problemów udało się wszystko zrobić. Potem wszedłem na chwilkę na forum [h], w jednym z tematów przeczytałem o niedźwiedziu, który brał udział w wojnie. Śmiałem się z tego chyba z 15 minut. Wydało mi się to tak absurdalne, że praktycznie tarzałem się po ziemi. Przesłuchałem jeszczę parę piosenek, spaliłem parę papierosów i ległem na łóżko. Dodam jeszcze, że wychylając łebek za okno i paląc fajkę czułem się jak Leonardo Di Caprio w tytanicu stojąc ze swoją ukochaną na dziobie statku (mam pokój na poddaszu także wiatr całkiem nieźle dmuchał). Ja niestety nie miałem pod ręką ukochanej ale z fajką też było fajnie. Ogólnie czułem się bardzo fajnie w swoim ciele, a każda, nawet najmniejsza czynność sprawiała mi radość i wydawała się taka wspaniała.
Dobra, wracając do łóżka... Położyłem się, wybrałem w mp3 Van Der Graaf Generator i zacząłem odpływać. Odbiór muzki nie był tak wspaniały jak na DXM, był jednak lepszy niż na homecie. Oczywiście dźwięki brzmiały o niebo lepiej, niż na trzeźwo. Wtedy zaczęło się pojawiać wspaniałe rozkminy...
Zacząłem tak jakby wychodzić ze swojego ciała i wchodzić do mózgów kolegów, rodziny, znajomych itd. Widziałem swoje postępowanie z perspektywy innych ludzi. Zrozumiałem wtedy jak mogą być odbierane moję niektóre czyny. Jak różnie mogę odbierać ja niektóre czynności, a moi znajomi. Przypomniałem sobię parę sytuacji z ostatniego czasu. Zauważyłem jak dużo zależy od perspektywy, z której coś obserwujemy. Jak różne wnioski na jakieś tematy mogą wyciągać ludzie. Coś co dla mnie jest jak najbardziej normalne może być zupełnym szaleństem dla kogoś innego. Nie działało to na prymitywnej zasadzie 'co powiedzą sąsiedzi?' tylko po prostu czasami krytykujemy dziwne zachowanie osób z naszego otoczenia, a wina przecież może leżeć w nas samych.
Kolejna rozkimna była dość kontrowersyjna, a mianowicie doszedłem do genialnego wniosku, że nie istnieje. Ja nie istnieje, nikt, ani nic nie istnieje tak na prawdę. Wszystko jest jedynie wytworem naszej wyobraźni. Monitor, na który teraz patrzysz też nie istnieje. Istnieje jedynie wyobrażenie monitora w Twojej głowce, w głowce innych osób na niego patrzących. W gruncie rzeczy ja też nie istnieje, bo jakby ktoś miał mnie obiektywnie scharaktetyzować to by tego nie zrobił. Każdy kto mnie zna ma o mnie inne zdanie, inne doświadczenia, wspomnienia, uczucia względem mnie, a co za tym idzie dla każdego jestem innym człowiekiem. Dla byłej jestem skurwysynem i świnią, dla mamy jestem kochanym synkiem, dla kumpla jestem osobą, z która się fajnie spędza czas, a dla osoby, która mnie nie lubi jestem podłym gnojkiem. Zatem 'ja' nie istnieję, istnieje tylko wyobrażenie 'mnie' w głowach innych ludzi. W takim razie czy to cokolwiek na świecie jest istotne? Czy skoro tak różnie możemy być odbierani przez ludzi to ma w ogóle sens martwić się ich zdaniem? Czy ma sens bać się, że wyjdziemy na nich na głupka, wariata, pomleńca albo kogokolwiek innego? Przecież zawsze możemy w końcu trafić na kogoś kto nas zrozumie i zaakceptuje.
Ostatnia rozkmina również była całkiem sroga. Mianowicie- od pewnego czasu przeżywałem swojego rodzaju depresję, niechęć do działania, do życia, do czegokolwiek. Ciągle miałem poczucie, że coś się zaraz wydarzy i samo się wszystko odmieni. Na tym tripie uświadomiłem sobie, że to sam jestem kreatorem rzeczywistości. Że nie ma sensu czekać aż coś samo się zrobi, trzeba się wziąć za to samemu. Przyszłość jest nieznana i tylko ode mnie zależy jak ona będzie wyglądać. Nie ma co czekać na jakieś przełomowe wydarzenie, bo może ono w ogóle nie nastąpić. Trzeba po prostu żyć z dnia na dzień i samemu starać się ulepszać swój żywot i być szczęśliwym. Tak- być szczęśliwym, a nie starać się o to. Bo to na prawdę nie jest trudne. Nie ma sensu wytyczanie sobie w życiu jakieś drogi do szczęścia czy spełnienia, bo do celu możemy nigdy nie dojść. Najlepiej żyć z dnia na dzień i na krótką metę starać się zapewnić sobie szczęście.
Długo nad tym rozmyślałem. Na prawdę miałem genialny humor, poczucie, że coś ważnego się stało, że w końcu do czegoś doszedłem. Wszystko to działo się przy towarzystwie wspaniałej muzyki. Nie odczuwałem jej w tak niesamowity sposób jak na DXM'ie ale też całkiem nieźle zgrywała się z moimi myślami. Piknie, piknie...
Pamiętam jeszcze, że jak leżałem na łóżku w ciemności to nagle matka weszła do pokoju. Gdy zpaliła światło wszystko zaczęło mi pulsować. Jej twarz zaczęła rozciągać się i kurczyć. O dziwio trzeźwość umysłu miałem całkiem niezła i miło sobie pogawędziłem. Przywiozła mi jakieś tam jedzenie toteż zabrałem się do szamania. Jedną frytkę gryzłem chyba z 10 minut, tak bardzo podobał mi się dzwięk rzucia.
Trip zakończył się około 20.00, może trochę później. Wspaniały humor i euforia mnie nie opuszczały. Poczułem nagły przypływ chęci do rozmowy z ludźmi. Pogadałem z rodzicami, z chyba 5 znajomymi, popisałem trochę na różnych forach. Potem w coś tam pograłem i około 23.00 zmęczenie wzięło górę.
Kładać się spać miałem poczucie, że właśnie dzisiaj wydarzyło się to ważnego. Opuściło mnie to dziwne uczucie czekania, aż się coś zdarzy, ale sam do końca nie wiem co (na pewno część osób ma to samo i wie o co chodzi). Wstając rano nie myślałem o tym, żeby 'już wrócić ze szkoły', 'żeby w końcu był weekend' czy 'żeby w końcu były wakację'. Zapaliłem papierosa, bardzo mi smakował i bardzo fajnie mi się go paliło. Posłuchałem trochę muzyki, która również dostarczała mi dużo radości. Po wyjściu z domu delektowałem się wspaniałym jesiennym krajobrazem i świeżym powietrzem. Nie wiem czy to mi zostanie ale póki co bardzo mi się to podoba. Nie oczekują ciąglę tego, żeby nastał kolejny dzień/tydzień/miesiąc i w końcu było dobrze, po prostu staram się robić tak, aby w danej chwili już był dobrze. Myślać ciągle o przyszłości ucieka nam teraźniejszość, także nic w gruncie rzeczy nie osiągamy. Nie mówię, że psychodelik mnie wyleczył czy coś, po prostu rzucił mi trochę inne światło, bardziej kolorowe, na moje życie. Zrozumiałem swoję błędy, jakieś głupie schematy w mózgu i teraz staram się je wykorzenić i wprowadzać zmiany. W całej mojej karierze z substancjami psychoaktywnymi to właśnie był najbardziej wartościowy trip, który zapamiętam na długo.
Podsumowując- z zalet 4-aco-dmt na pewno mogę wymienić brak większych negatywnych efektów, ciekawe rozkimny i fajny odbiór muzyki. Wizuale miałem słabsze, niż na 4-ho-met, także to można zaliczyć in minus. Nie odłączyłem się też zupełnie od świata, całkiem trzeźwo w nim funkcjonowałem jednak mój mózg zrzucił kajdany i rozwinął skrzydła. I z takiego działania jestem właśnie zadowolony. W kompletne odcięcie od rzeczywistości nie chcę się póki co z tak marnym doświadczeniem pakować. Na wszystko przyjdzie czas. Jak najbardziej polecam tę substancję każdemu, w tym także tym początkującym, bo osiągniecie po niej bad-tripa jest chyba bardzo, bardzo trudne.
- 40652 odsłony
Odpowiedzi
pozdro ;)
ładnie piszesz ;) napewno masz 18lat? wszyscy ludzie w tym wieku których do tej pory poznałem to kretyni :( to był bardzo ciekawy trip! mozna powiedzieć że otworzył Ci oczy! poczytaj sobie deMello (przebudzenie, potęga teraźniejszości i inne)
Good 1
Bardzo przyjemnie czytało mi się ten raporcik :). Naprawdę fajnie opisany trip, no i zachęciłeś mnie do tej trypki ^^
Gumowa pikawa
Interesujący raport, mam w
Interesujący raport, mam w wielu kwestiach bardzo zbliżone przemyślenia co do tej substancji. Trzeźwość umysłu, a jednocześnie poczucie tego hiper-miłego "czegoś". Zresztą, słowa to tylko słowa, każdy ma indywidualne wspomnienia i to jest najcudowniejsze.
And nothing works, just living hurts
Fajny i zachęcający raport,
Fajny i zachęcający raport, szczególnie podoba mi się wzmianka o muzyce, bo mam zamiar sobie posłuchać ulubionych utworów przy pierwszym podejściu do 4-Aco-DMT.
@mazi83
ludzie są różni, nie warto oceniać po wieku :P