Znowu widzę pułkownika B. — olbrzymia kupa płynnych świń wylała mu się z lewego oka, które zniekształciło się przy tym w sposób potworny. Scena teatralna — na niej potwory sztuczne. Ohydny świnio ryj w zielonej konfederatce z piórkiem. (Witkacy, Peyotl)
Kanał RSS neurogroove

rozkmina smutku z mj

detale

Substancja wiodąca:
Natura:
Chemia:
Dawkowanie:
1 lufka
Rodzaj przeżycia:
Set&Setting:
Miejsce akcji - mój pokój
Czas akcji - środowe popołudnie (6.08.14)
Czas trwania - około 2 godzin
Osoby towarzyszące - brak
Sposób zażycia i wielkość dawki - 1 lufka (ok. 6-7 buchów)
Wiek:
27 lat
Doświadczenie:
MJ od kilku lat, raz na miesiąc (na poczatku), obecnie częsciej (1-2x w tygodniu)

rozkmina smutku z mj

To bedzie krótki opis tego jak MJ "przeprowadziła" mnie przez pewne trudne doświadczenie. Kilka obserwacji...

Po kilku godzinach siedzenia i płakania nad zakończeniem pewnej znajomości, stwierdziłam, że może dla relaksu zapalę. Wczesniej jednak napisałam do kolegi czy warto w takim stanie próbować. Powiedział, że bywa różnie i wariant "bardzo dobrze" i "bardzo źle" jest równie możliwy. Pomyslalam, że po tej stracie ja i tak się już niczego nie obawiam. Zapaliłam.

To było coś w typie haze'a, nie wiem dokładnie, ale dostawca sprawdzony.

Na początku wszystkie miłe doznania typowe dla MJ (zawsze działa na mnie "wzorowo" - t.j. intensywnie i długo). One odizolowały mnie od "problemu". Po kilku chwilach byłam gotowa spojrzeć na niego jeszcze raz. Zobaczyłam (oczywwiście wszystko w warstwie myślowej) nasze oddzielenie, które było tylko pozorne, poczucie, że wszystko jest mozliwe i to co się dzieje to tylko pozory. Potem "przyglądałam" się decyzjom tej osoby, motywom - to były te detale, które normalnie odpowiedzialne są za powodowanie bólu kiedy się o nich mysli (tak to rozumiałam). Tu ból był wyłączony. Zrozumiałam wszystko. Potem mogłam nawet płakać, dziwnie odrętwiała, cierpienie było złagodzone tak, że nie musiałam się chować przed nim. Przyjęłam je, przeszło przeze mnie jak fala.

Po 2 godzinach, czyli koło 19.30 faza zaczęła schodzić. Normalnie nie lubię tego uczucia, ale przytłumienie traumą jakoś pięknie zgralo się z zejsciem.

Teraz jest prawie północ, a ja (bardzo zmęczona, ale ciągle miło otępiała - "znieczulenie") czuję jakby nic się takiego nie stało. Osoba odpłynęła w przeszłość, gładko i spokojnie. 

Musze tu dodać, że jestem osobą, która niesamowicie przeżywa takie rzeczy. To zawsze koniec świata dla mnie. Jednak ostatnio wgłębiłam się w różne psychodeliczno-buddyjsko-hindusko-zenowe-etc. nauki, popracowałam nad sobą, MJ pomagała bardzo i to chyba jakiś efekt tego. Sama się nie mogę nadziwić swojemu samopoczuciu. Ciekawe jak bedzie rano, jak się wyspię. Oczywiście popłakiwałam później jeszcze trochę, ale to nie było moje typowe "dno piekła" z histerią na granicy obłedu...

Ogólnie wiem, że to było ryzykowne i mogłam sobie zafundowac nieciekawe 2h, ale jestem bardzo zadowolona i zdziwiona zarazem.

 

Substancja wiodąca: 
Rodzaj przeżycia: 
Wiek: 
27 lat
Set and setting: 
Miejsce akcji - mój pokój Czas akcji - środowe popołudnie (6.08.14) Czas trwania - około 2 godzin Osoby towarzyszące - brak Sposób zażycia i wielkość dawki - 1 lufka (ok. 6-7 buchów)
Ocena: 
Doświadczenie: 
MJ od kilku lat, raz na miesiąc (na poczatku), obecnie częsciej (1-2x w tygodniu)
natura: 
chemia: 
Dawkowanie: 
1 lufka

Odpowiedzi

Bardzo ryzykowna decyzja z tym paleniem w czasie doła. Można go niechcący ostro pogłębić. Szczęśliwie dobrze się skończyło. Skoro tak bardzo jesteś emocjonalna i bardzo przeżywasz rozstanie, to udało ci się chyba dzięki MJ pogodzić z tym co się stało, postawić się na miejscu tej drugiej osoby, zaakceptować jej wybory itp. Myślę, że to Cię wzbogaci na przyszłość. Ale z drugiej strony zastanawiam się, że ludzie są tak bardzo oczekujący od innych. Uważają, że mogą być szczęśliwi tylko w towarzystwie danej osoby, czyli uzależniają swój stan emocjonalny, i poczucie szczęścia od tego co zrobi inna osoba. Ludzie w większości są zniewoleni i uzależnieni od potrzeby aprobaty i akceptacji ze strony innych. Np. gdy ktoś napisze nam miły komentarz na FB, lub powie do nas coś miłego to poprawia nam się nastrój, a gdy ktoś obcy napisze pod naszym postem coś krytycznego, lub obraźliwego to się zamartwiamy i dołujemy (np. jak on mógł tak o mnie napisać). Przez to, że ludzie tak bardzo są uzależnieni od opini i działań innych osób, zapomnieli o zdolności kochania innych ludzi. Zamiast tego poddają się miłości warunkowej (np. kocham go za to że jest taki lub  inny, a nie po prostu kocham go za to , że jest - BEZ ŻADNYCH OCZEKIWAŃ). Jak można kochać kogoś jeśli się wymaga czegoś od tej osoby.  

Np. wyobraźcie sobie parę, gdzie chłopak zdradził dziewczynę i nagle ona z tej wielkiej miłości, o której go setki razy zapewniała, ze wspólnych marzeń, rozmowach o tym jak silnie go kocha, i że wszystko by dla niego poświęciła, nagle gdy się dowie o zdradzie, to w jednym momencie zaczyna go nienawidzić, nie chce go widzieć. Ma pretensje o zniszczone wspólne miesiące (lata). Najchętniej pobiłaby go lub wydrapała oczy.

Tak się cały czas dzieje. Prawie wszyscy ludzie tak reagują. Z wielkiej miłości w nienawiść. To zastanawiające jest kogo ona kochała? Tego chłopaka, czy swoje wyobrażenie o nim, lub to kim dla niej był. Że mogła na niego zawsze liczyć, że ma z kim wyjść do kina, lub pojechać na wakacje, że będzie zawsze wierny, że zawsze będzie zachowywał się tak jak ona by tego chciała, czyli ona kocha OCZEKIWANIA względem niego – miłość, ale warunkowa. Bądź taki i taki, to będę cię kochała. Jak bardzo jesteśmy zniewoleni od potrzeby akceptacji, miłości ze strony kogoś innego. Gdy nie wyobrażamy sobie bycia szczęśliwym bez tego kogoś to sami wpędzacie się w niewolnictwo. Za każdym razem, gdy będąc z kimś wymagamy czegoś od niego (dowolne rzeczy np. będziesz mnie szanował, nie będziesz się spóźniał, będziesz pisał sms) to warunkujemy swój stan emocjonalny od czyjegoś zachowania, czy spełnia ono nasze oczekiwania i jeśli nie to zatruwamy ten związek, a przy okazji siebie. Każdy z nas jest takim małym dyktatorem tzn. - Ja wiem najlepiej co jest dla naszego związku dobre, ja decyduję gdzie się będziemy bawić, gdzie pojedziemy, ja wiem jak oni powinni się zachowywać i w przypadku gdy druga strona nie robi tego co JA chcę, to jestem skrzywdzona. Jaki to ma sens? Rób to co ja chcę bo jak nie to przywołam do siebie negatywne emocje. Tak to działa. Paradoksalnie gdy zmienimy nasze podejście i pozwolimy drugiej osobie czuć się wolną i samemu decydować (wolisz iśc z kolegami na mecz , Ok idź, wolisz zostać w domu i grać na kompie niż przyjechać do mnie, OK baw się dobrze, chcesz iść na miasto i poznawać nowe osoby OK akceptuję wszystkie twoje decyzje), to dopiero wtedy taka postawa jest szalenie atrakcyjna dla partnera i naprawiła już niejeden związek. Wystarczy przestać wymagać czegokolwiek od kogoś. Aż trudno to sobie wyobrazić, możecie się jeszcze opierać, że to jest prawda, ale gdy podejdziecie do tego z otwartym umysłem to zastanówcie się czy przypadkiem tak nie jest. To jest sposób na naprawę wszelkich relacji. Bo jaki sens ma powiedzenie komuś bądź ze mną kosztem swojego szczęścia, tamta osoba najlepiej wie czego akurat potrzebuje do szczęścia, jeśli próbujemy nią dyrygować, rozkazywać, to sami cierpimy i narażamy na cierpienie drugą osobę…

Streściłem pokrótce świetny wykład Roberta Marchela o narkotyku jakim jest potrzeba akceptacji. 

100% racji.

"I właśnie to co najlotniejsze, to, rdzeniem jest wszechświata, to rzeczywistość, to Atman. TO JESTEŚ TY..."

Zawartość serwisu NeuroGroove jest dostępna na licencji CC BY-SA 4.0. Więcej informacji: Hyperreal:Prawa_autorskie
© hyperreal.info 1996-2024
design: Metta Media