unosząc się w morzu spokoju i miłości...
detale
Często: alkohol, papierosy.
Okazjonalnie: inne, głównie apteczne cukiereczki. Posiadam wyjątkową odporność na benzodiazepiny, toteż po kilku próbach zaprzestałem ich używania. W większości przypadków korzystałem z miksów (np. z alkoholem) substancji w niezbyt dużych dawkach. Pozytywne doświadczenia z luminalem (barbituran), aviomarinem, efedryną i pseudoefedryną, gazem rozweselającym, hydroksyzyną. Inne substancje na mnie nie zadziałały (np. marihuana). Negatywnych doświadczeń (jeszcze) nie posiadam (pomijając nadużycia kofeiny, alkoholu, tytoniu - chyba każdy to rozumie...)
raporty chocotrofic
unosząc się w morzu spokoju i miłości...
podobne
Jest to mój pierwszy trip report i z góry oświadczam, że bardziej przypomina zapiski z pamiętnika. Moim zdaniem opis działania substancji, w którym brakuje informacji dotyczących wykonywanych czynności dnia codziennego i samopoczucia - nie obrazuje w pełni jej działania. Oczywiście możesz się z tym nie zgadzać. Jeśli nie lubisz czytać takich form trip reportów - nie czytaj :)
A teraz - jeśli jednak zdecydowałeś się przeczytać - przejdźmy do rzeczy...
Siedziałem w domu. Rodzice poszli spać. Po rozmowie telefonicznej z chłopakiem X, będącym obiektem mojej neurotycznej potrzeby miłości, przekonałem się, iż nic do mnie nie czuł i nie czuje. Że nie chce ze mną być. Że wszystko, co mówił, było ściemą. Było tym, co ja w danym momencie chciałem usłyszeć lub mogłem zrozumieć... Trudno, i tak znałem prawdę. Nie zabawiłem się z nim ani jego uczuciami. Nie wyszło. Liczyłem na to, że spędzimy ze sobą trochę miłych chwil, ale cóż, przeliczyłem się. Teraz towarzyszyło mi przygaszenie związane z zerwaniem kontaktu z X. Nie wiedziałem, czy postępuję słusznie, a propos naszej relacji. Zdawałem sobie zaś sprawę, że mój stan psychiczny nie jest dobry, a emocje, które czuję do X, są chore.
Był wieczór, chyba przed 21:00. Rodzice i młodsze rodzeństwo już spali. Chciałem zrobić mały ekseryment i poprawić sobie nastrój. Przygotowałem drinka z czystego spirytusu farmaceutycznego, który przechowywałem aż po dzień dzisiejszy w lodówce. Wymieszany z wodą spirytus posłodzony tabletkowaną stewią i doprawiony cynamonem oraz olejowym aromatem do ciasta smakował obrzydliwie. Mimo to wypiłem go duszkiem i zabrałem się do rozwiązywania maturalnych kart pracy z biologii.
Ze względu na małą dawkę alkoholu (37,5 g) stan nietrzeżwości, jaki mi towarzyszył, nie był nasilony. Właściwie odczułem jedynie delikatne rozluźnienie. Niecałą godzinę po wypiciu alkoholu stwierdziłem, że czas trochę bardziej zaszaleć. Oczywiście miałem na myśli leżący w lodówce roztwór kodeiny. Nigdy wcześniej nie korzystałem z uroku tej substancji. Miałem do czynienia jedynie kilkukrotnie z tramadolem w dawkach medycznych w różnych połączeniach, bez rewelacji. Najważniejsze – receptory opioidowe są aktywne, a tolerancja zerowa.
Otworzyłem 10-mililitrową buteleczkę z ciemnego szkła i z białą nakrętką opisaną jedynie zieloną literą K. Zawahałem się ze względu na możliwość wystąpienia reakcji alergicznej. Na początek nalałem trochę na łyżeczkę (około 30 mg kodeiny) i zażyłem, popiłem wodą. Smak gorzki, ale do przeżycia. Gdzieś na Hyperreal'u lub innym Neurogroove'ie przeczytałem, że działanie narkotyczne kodeiny można wzmocnić hydroksyzyną, a jako że szczęśliwym trafem byłem w posiadaniu tych słabiutkich różowych tabletek zamulających, wziałem dwie, po 25 mg hydroksyzyny każda.
Zasiadłem do kart pracy z biologii i po chwili poczułem delikatny, łagodny, ale stanowczy przypływ spokoju. Lekki ból głowy i zmęczenie, jakie po dniu dzisiejszym mi towarzyszyło, zniknęły bez śladu w przypływie owego spokoju... Po jakiejś pół godzinie sięgnąłem po kolejną porcję kodeiny. Tym razem wypiłem około połowy znajdującego się w buteleczce roztworu.
Nie wiem jakim sposobem (wylewałem roztwór na łyżeczkę) kilka kropli rozlało się na blat szafki i ceramiczne kuchenne płytki podłogowe. Aby nie stracić ani miligrama narkotyku, przyłożyłem w te miejsce skrawek papieru toaletowego i, gdy wchłonął roztwór, połknąłem go, popijając wodą.
Czułem, że kodeina działa. Rozwiązywałem zadania maturalne i byłem całkowicie świadomy swojego stanu. Po chwili dorzuciłem jeszcze jedną tabletkę Hydroxizinum i dopiłem roztwór kody do końca, do łącznej dawki 140 mg. Nalałem troszkę wody do opróżnionej buteleczki, zakręciłem, zamieszałem i wypiłem przepłuczyny. Spojrzałem w lustro – źrenice wydały mi się umiarkowanie zwężone.
Dokończyłem rozwiązywanie zadań z kart pracy. Towarzyszył mi cudowny, subtelny w swoim wydźwięku i bardzo czysty spokój oraz niezmącona świadomość fizycznego stanu i działania narkotyku. Byłem bardzo szczerze i delikatnie zadowolony z otaczającego mnie świata. Chwilę później wyszedłem do ogrodu, aby pohuśtać się pod czereśnią ze słuchawkami na uszach. Byłem spokojny, lecz owy stan mąciła swiadomość śpiących na górze rodziców. Wypatrywałem, kiedy ktoś zapalał światło w toalecie, obserwowałem, czy ktoś nie schodzi po schodach na dół...
Chodzenie nie sprawiało mi problemów, ale odbywało się w sposób lżsjszy niż zwykle. Czułem lekkość. Muzyka brzmiała normalnie, ale silniej niż zwykle pobudzała mnie do refleksji i formowania poetyckich myśli wyrażających mój stan. Zwykłe piosenki nieco mnie drażniły, w ucho wpadała przede wszystkim łagodna, delikatnie smutna i wysycona psychodelicznym materializmem "High by the beach" Lany Del Rey.
Po jakiejś godzinie słuchania piosenek wróciłem do domu. Czułem się tak samo dobrze i spokojnie, jak wówczas, gdy odchodziłem od zrobionych zadań do ogrodu. Byłem wyczulony na swoje samopoczucie fizycznie, dopatrywałem się objawów reakcji alergicznej, wysypki, świądu, problemów z oddychaniem. Jednakże żadna z tych ani inna dolegliwość nie wystąpiła. Jedyną obserwowalną gołym okiem zmianą w zakresie moich cech morfologicznych było niewielkie zwężenie źrenic. Innych "szczegółów" się nie dopatrywałem, czego obecnie – korygując ten raport – troszkę żałuję. Mogłem bowiem przeoczyć jakiś istotny aspekt wpływu opiatów na funkcjonowanie mojego organizmu...
Ale wracając do rzeczy: zebrałem myśli i napisałem wiersz, któremu nadałem tytuł ,,Poculum amatorium`` (z języka łacińskiego – eliksir miłosny). Pisanie przyszło mi z nieznacznym problemem ze względu na głęboki spokój który przeżywałem, ale wszystko okazało się być możliwe do odczytania. Pisałem również schematyczny raport w postaci określania czasu i odpowiadającego mu stanu psychofizycznego, którym obecnie posługuję się, uzupełniając tę prozaiczną wersję. Spakowałem się, wykonałem wieczorną toaletę i w bliżej nieokreślonych godzinach (zapewne pomiędzy północą a 1:00) poszedłem spać. Zasnąłem szybko i spałem głęboko.
Obawiałem się zjazdu następnego dnia, lecz gdy zadzwonił budzik, wstałem z dobrym samopoczuciem i nawet nieco lżej niż zwykle. Ze spokojem wieczoru wczorajszego, umyłem się, ułożyłem włosy, nałożyłem kosmetyki, ubrałem się... Coś zjadłem i poszedłem do szkoły.
Wówczas zdałem sobie sprawę, że działanie kodeiny wcale się nie kończy. Swoje apogeum w moim subiektywnym odczuciu osiągnęło rano, około godziny 8:00, kiedy jadąc autobusem i z lekką sennością słuchając wspomnianej powyżej piosenki Lany Del Rey, przeżywałem swoistą rozkosz z przebywania w danej sytuacji rzeczywistej i w określonym psychotycznym wymiarze świadomości.
Muzyka brzmiała przepięknie. Jej słuchanie dawało mi bliżej nieokreślone zadowolenie, ale dalekie od euforii czy manii. Po prostu – czułem się dobrze jak nigdy wcześniej. Ze spokojem opuściłem autobus i udałem się do szkoły. Mimo, iż jest to dla mnie miejsce bardzo stresujące, tegoż dnia funkcjonowałem bez żadnych uspokajaczy. Kodeina nadal robiła swoje – czułem się lepiej i spokojniej niż zwykle – ale jej działanie już słabło.
Po powrocie do domu samopoczucie wróciło do ,,normalnego`` w moim przypadku, ale utrzymywało się na odrobinę podniesionym poziomie. Żadnego zjazdu nie było. Czułem się przede wszystkim oczyszczony emocjonalnie i w związku z tym spokojniejszy – owa mentalna czystość pozostała ze mną przez kilka kolejnych dni.
Reasumując, pierwszą przygodę z kodeiną uważam za jak najbardziej udaną. W moim odczuciu pozostaje ona bardzo subtelnym i sentymentalnym narkotykiem. Nie kwestionuję ryzyka, jakie wiąże się czerpanie przyjemności z jej działania, ale myślę, że wcześniej lub później do niej wrócę.
Póki co, kiedy piszę ten raport, mija drugi tydzień przeżyty we względnej trzeźwości. Psychika już zdążyła się zagracić, została trochę poturbowana wydarzeniami dnia codziennego, które dla mnie bywają znacznie cięższe w przeżyciu niż dla większości ludzi. Przydałoby się podobne oczyszczenie, zapewne w większej dawce... Ale narazie nie wprowadzam moich myśli w czyn.
Adnotacja: obecnie - kiedy wklejam mój trip report - minęły już dwa miesiące przeżywe we wspomnianej wyżej względnej trzeźwości ;)
- 11249 odsłon