wieczna inicjacja
detale
raporty frater divinus
wieczna inicjacja
podobne
Zawsze, pierwszym problemem nazbyt przewrażliwionego autora, jest rozpoczęcie tekstu w taki sposób, by czytelnik już na samym początku nie drgnął w okrutnym spazmie przedwczesnej krytyki, wciskając gorączkowo przycisk cofania w przeglądarce jedną ręką, drugą zaś, sięgając po swe odłożone zawczasu, konopne pigułki, wytwarzane przez ostatnią hippisowską komunę, gdzieś hen daleko, za nieprzebytymi otchłaniami czasu...
Tak bowiem zaczyna się ta historia. Historia przewrażliwienia i potencjalnego momentu zwrotnego, którego różne formy, bądź imitacje, nosimy w swoich głowach. Fenomen nieskończonych miliardów informacji, pędzących coraz szybciej przez ograniczone struktury Wszechświata, wręcz wołał mnie, bym odkrył ową krainę paradoksów. Nie od razu uległem, temu niezwykle kuszącemu, zlepkowi sprzecznych i prowokujących wyobrażeń... Właściwie to chciałbym, żeby tak było, bowiem gdy tylko nadarzyła się sposobność, zakupiłem 100 sztuk tych magicznych, napełniających mnie przerażeniem, grzybków, których w swej szaleńczej ignorancji, nie chciało mi się szukać. Lecz doznałem zawodu. Coś było nie tak.
Mimo mego szlachetnego gestu, podzielenia się grzybami z braćmi w poszukiwaniach, czy też fantazjach, dotyczących psychodelicznych prawd(jeden z nich przeżył srogiego bad tripa)... doznałem zawodu. Wciąż, kosmiczna kalkulacja wymykała się zwinnie z mego umysłu. Wciąż, coś się nie zgadzało. I nie będę opisywał tego, ani nawet drugiego, nieudanego doświadczenia, gdyż w istocie, moi drodzy, bylibyście zmuszeni użyć w końcu i guzika, i pigułki. Przejdźmy zatem do sedna Wiecznej Inicjacji. Wiecznego szczęścia i udręki, tak się przeplatających w idealnych losach planety, iż w rzeczy samej, nie ma miejsca na jakiekolwiek subiektywne, czy obiektywne spostrzeżenia, dotyczące natury rzeczy. Takie wymówki czynił sobie Bóg, kiedy pytałem go o sens.
Lecz, co było na początku? Nieświadomość.
Mój Grzybowy Brat, nieustraszony zbieracz tej organicznej świadomości, przybył z samego rana, wraz ze 180 sztukami oraz litrowym kartonem barszczu, w swym orszaku. Ruszyliśmy więc w nieznane. Do miejsca, gdzie granice niemożliwego, wytyczone są przez pradawne, kamienne kręgi... strażników Wiedzy, która zniknęła stąd tak szybko, jak się pojawiła. Wraz z nadejściem człowieka. Póki co, w najlepsze dyskutowaliśmy o niefortunnym wyrażeniu "Pan Bóg". Co mieli na myśli ci biblijni szaleńcy? Czy to ze względu na jego zwierzchnictwo nad nimi, czy może przez zwykłą grzeczność?
Faktem był niewątpliwie nasz przyjazd do owego miejsca. Początek wyprawy do pradawnego umysłu lasu, gdzie rozrzucone kurhany, odmierzają czas od stuleci. Podróż przez wioskę pełną dziwacznych, psychodelicznych zwierzątek, które jedynie wlepiały w nas swój niepokojący wzrok, gdyż brakło im kończyn niezbędnych do sprawnego przemieszczania się. Okropność. Gdzie podziali się mieszkańcy tego przeklętego miejsca?
Zmieniłem swe zdanie ujrzawszy, niesamowite, bajkowe wręcz, wejście do lasu, odznaczające się odczuwalną, miękką energią, która dalej tylko potęgowała się, by w końcu na jednym z kurhanów przybrać formę widzialną dla ludzi nieco wrażliwszych, na działanie tych subtelnych przejawów energii. Tak, będąc u celu, zdałem sobie sprawę, że znalazłem się w ciekawej nieoznaczoności. Odwiedziwszy wszystkie ważne miejsca i złożywszy odpowiednie ofiary, zabraliśmy się do gotowania grzybów w barszczu, tuż nad skonstruowanym wcześniej, skromnym ogniskiem.
Co stało się potem? Śmiech uświadomienia i nagłe potrzeby.
Spijając szkarłatny owoc naszej pracy, napawałem się pięknymi okolicznościami przyrody, oraz co istotne, uszanowałem i delektowałem się fenomenalnym smakiem owej mikstury. Ach! Gdyby na wigilijnym stole, stanowczym ruchem, usadowić dokładnie taki barszczyk, tuż obok cuchnących ryb tradycji i tłustych pierogów zawstydzenia. Niewątpliwie, katolicy pojęliby w końcu sens głoszonych przez siebie słów i przestaliby przywiązywać do nich szczególną wagę. Tymczasem, pierwsze efekty, poczęły kłębić się gdzieś na skraju świadomości, prosząc łaskawie, a następnie brutalnie żądając, bym zatracił się w prastarym rytuale oczyszczającego śmiechu.
Tak oto, kontynuowaliśmy naszą wędrówkę. Pogrążony w histerycznym, bolesnym wręcz śmiechu, zacząłem roić sobie, iż mój kompan też chciałby się uwolnić, lecz coś uniemożliwia mu swobodny śmiech. Okazało się, że jest to dobry smak, gdyż znajdowaliśmy się wszak w świętym miejscu. Zastanowiłem się nad sobą.
Wędrując poprzez rzadki las, który przytłaczał nas coraz bardziej... Co właściwie robiliśmy? Tonęliśmy w nieustannym zadziwieniu. Nasze ciała gniły i umierały, a my spoglądaliśmy z Otchłani. I gdy nadszedł czas konfrontacji, powiedziałem: "Ej, stary..."
Nigdy nie uzyskałem już odpowiedzi na to zasadnicze pytanie. Usiadłszy w kręgu, tuż koło wyjścia, rozpoczęliśmy medytację. Mój kompan, poczuł nagły zew natury i stwierdził, że idzie się odlać. Spoko. Chociaż? W czasie kiedy kamienie, ziemia i otoczenie zaczęły nieubłagany rejs w moim kierunku, zdałem sobie sprawę, że ten krąg właśnie wystawia mnie na próbę. Medytacja, czy ocalenie przyjaciela, przed niewątpliwym zagubieniem się w tym rzadkim, małym lasku, otoczonym dookoła polem? Oczywiście, że ratunek, lecz zanim wstałem i ruszyłem na akcję, Grzybowy Brat skończył sikać i spotkaliśmy się na środku drogi. "Cóż za szczęście!" Powiedziałem z ulgą. "Jeszcze chwila i przepadłbyś na zawsze".
Siedząc na ławce, na skraju lasu, podziwiałem OEV'y jawiące się niby kapelusze ogromnych grzybów, widziane od dołu i rażące w oczy kolorem pomarańczy. W tym momencie zdecydowaliśmy się na powrót na przystanek autobusowy, z którego wyruszylibyśmy do domu. Droga przebiegała spokojnie. Nie odzywałem się prawie wcale. Mój kompan, bez przerwy do mnie mówił, lecz mimo dobrych intencji nie potrafiłem go zrozumieć. "Kiedy straciliśmy kontakt?" Zadawałem sobie to pytanie, wytężając przy tym niewidzialne mięśnie umysłu. W międzyczasie dołączył do nas jeden z tych przeklętych kotów, choć wydawał się miły, budził nieopisany lęk. Nie mówiąc już wcale o tym, że bez przerwy pojawiał się i znikał, raz przed nami, raz za nami.
Po dotarciu na przystanek, potrafiliśmy się już dogadać. Zdaliśmy sobie sprawę, jak komicznie wygladała ta wycieczka z punktu widzenia ludzi, którzy nagle pojawili się w tej wiosce. Dopiero w chwili obecnej, zaczynam podejrzewać, że tak na prawdę nie było tam ludzi. Lecz po co zawracać sobie tym głowę? Na przystanku czekali chłopak i dziewczyna, pogrążeni w rozmowie. Zbliżając się w ich kierunku, nie mogłem opanować śmiechu. Mam nadzieję, że ten koleś nie chował do mnie urazy, gdyż utkałem pewnej długości nić sympatii, a ona go akurat zahaczyła. "Jesteście może z teatru młodych gotów?" Zapytał się ową parę mój kompan, z nieopisaną nadzieją w oczach, gdy ja odpalałem papierosa. "O nie. To się dobrze nie skończy" I miałem rację, gdyż zapytanie przemieniło się nagle w stwierdzenie, niczym symboliczne wysypanie popiołu na głowę: "Bo my jesteśmy konkretnie zgrzybieni"
Stało się. Powrót do bezpiecznej przystani.
Para bez przerwy o czymś rozmawiała. Nie mam zielonego pojęcia co było sednem choćby jednej wypowiedzi, lecz głos intuicji mówił mi, że były to straszne rzeczy, wymierzone w stan naszej psychiki. Gdy tylko znaleźlismy się w autobusie, koszmar zakończył się. Rozbawieni do łez, rozmawialiśmy o rzeczach przeróżnych i zdecydowanie zbyt głośno, a każdego nowego pasażera mianowaliśmy oficjalnie grzybowym bratem/siostrą. Musieliśmy stanowić, w najlepszym wypadku, nie lada sensację, zwłaszcza przez spojrzenia rzucane podczas wysiadki. Droga do mojego domu, przebiegła dość spokojnie, pomimo lekkiego bad tripa Grzybowego Brata, który siadał na krawężniku i wyczekiwał pomocy. I gdy tak prowadziłem go do celu, doznałem nagłej iluminacji, iż Wielka Inicjacja to nic innego jak bezustanny proces weryfikacji naszych doświadczeń, by uwolnić się w końcu z więzów tej rzeczywistości. By wrócić do Domu, jak my teraz. Bowiem tylko źródło może być początkiem. Wszystko inne to iluzja.
- 7025 odsłon