nieprzyjemny trip i to co po nim pozostało...
detale
miejsce; odcięta plaża nad jeziorem otoczona lasem.
raporty ezerberezia
nieprzyjemny trip i to co po nim pozostało...
podobne
W czerwcu tego roku zdecydowaliśmy ze znajomymi aby wyjechać nad jezioro, rozpoczynały się wakacje, pogoda dopisywała, typowy letni krajobraz. Aczkolwiek zdecydowaliśmy, iż jako będziemy mieli tam bardzo dużo czasu, możemy zabrać ze sobą również naszych małych przyjaciół. Zazwyczaj jestem przeciwna tripowaniu na psychodelikach w obcych miejscach, aczkolwiek grzybków spróbowaliśmy raz wcześniej, w domu kolegi. Byłam bardzo pozytywnie zaskoczona ich działaniem, ponieważ mimo iż trip był bardzo mocny, dało się go szybko i łatwo ogarnąć. Nie czułam się zagubiona, oderwana, tak jak w przypadku innych psycho substancji np. nbome. Stąd też przekonanie, że nic złego nie może nam się stać na łonie natury. No i tutaj popełniliśmy błąd.
Chciałabym zastrzec wszystkich wrażliwych na działanie substancji psychoaktywnych przed próbowaniem ich w miejscach, z którymi nie jesteście zaznajomieni. Na tamtej plaży byłam po raz pierwszy w życiu, jezioro było oddalone od naszego miasta o jakieś 90/100km(!), mieliśmy wracać z matką koleżanki, która odcięła się od nas na cały dzień. Już od momentu przyjazdu czułam się tam trochę nieswojo, nie potrafię stwierdzić dlaczego. Ciągle miałam wrażenie, że od domu dzieli mnie kilka minut drogi a w momencie uświadomienia sobie jak daleko jestem ogarniała mnie lekka panika. To powinno być ostrzeżeniem.
Ale przejdźmy do sedna.
Chipsami zajadami ok. 3 g meksykańskich i czekamy na efekty. Od ludzi byliśmy odgrodzeni małym lasem, mimo wszystko czuliśmy lekki niepokój, ale staraliśmy się zachować dobry nastrój.
Mija ok. 40 minut, jest dosyć gorąco, więc z trzeźwą koleżanką postanawiamy iść się wykąpać, kolega (tripujący, nazwijmy go S) decyduje się zostać. Weszłam do wody, popluskałam się kilka minut i wtedy poczułam że robi się śmiesznie. Po prostu mi wchodzi. Zaczynam mieć lekkie wizuale, falująca woda wygląda jak zielony jedwab powiewający na wietrze, kolory robią się wyraźniejsze, drzewa ożywają a na niebie chmury układają się w przeróżne dziwne kształty. Wszystko jest bardzo zabawne, śmieję się tak bardzo, że koleżanka boi się czy przypadkiem zaraz się nie utopię, pałam do niej na tamtą chwilę niezwykłą sympatią.. Mimo wszystko jest jakoś cicho. Jakby przez cały ten czas obserwowała mnie jakaś dziwna siła (?) Z niewiadomymi zamiarami, ale zbywam tą myśl i cieszę się chwilą. Przypominam sobie o S, który zdecydował się zostać na plaży, dlatego podchodzę bliżej brzegu i zaglądam w miejsce, gdzie się rozbiliśmy. Stał prosty jak struna, jego mina trochę mnie niepokoiła, kolory za nim wydawały się być ciemniejsze, jakby całe otoczenie przesiąkło jego dziwnym nastrojem. Trochę mnie to przestraszyło. Bad tripy na psychodelikach niegdyś były u mnie na porządku dziennym i przebiegały tak straszliwie iż nieraz ciężko było mi spojrzeć na nie i powstrzymywać odruch wymiotny, toteż możliwość bad tripa na grzybkach których obawiałam się najmniej wydaławała mi się coraz bardziej prawdopodobna. Cały dzień odczuwałam dyskomfort, w sumie nie ma się co dziwić.
Wyszłyśmy z wody, czułam wtedy tripa całym ciałem, przestrzeń załamywała się, obraz przybliżał się i oddalał, widziałam bardzo szczegółowo a idąc boso po ściółce czułam każde ziarenko piasku na skórze. Im bliżej miejsca naszego rozbicia tym niepokój wzrastał. W tamtym okresie moja więź z S była bardzo silna, jakbyśmy przez cały okres naszej przyjaźni wytworzyli linki z jednego ciała do drugiego. Często tripowaliśmy razem i zawsze nasze tripy wyglądały tak samo, nadawaliśmy na tych samych falach. Okazało się, iż złapał bad tripa, kiedy my byłyśmy w wodzie. Co za tym szło jest raczej oczywiste, przekazał mi swój nastrój. W tamtej chwili wszystko dookoła zrobiło się ciemniejsze i takie.. nieprzyjemne. Halucynacje bardzo zaczęły mi przeszkadzać, czułam że jestem w pewnym sensie uwięziona w tym dziwnym, mrocznym świecie.. Akurat zaszło słońce i mocniej zaczął wiać wiatr, co na pewno nam nie pomogło. Z grzybkami taki jest problem, że jak już się złapie bad tripa to ciężko z niego wyjść, nie da się tak bardzo kierować tripem jak np. w przypadku LSD. Więc wszystkie moje starania mówienia na głos, że to nie jest prawdziwe, że niedługo się skończy i że cały dyskomfort jest tylko w mojej głowie na nic się nie zdały. Wszystko mnie przytłaczało, byłam spięta. Każde drzewo i każdy liść wydawało mi się wrogie, obce. Nic nie było już zabawne, muzyka brzmiała niemalże demonicznie. Ale jednak nie było to piekło, nie było to tak złe jak w przypadku mojego piekielnego tripa na 4-aco-dmt, którego też będę starała się niedługo opisać. Po prostu przez jakieś kolejne 3 godziny czułam ten strasznie silny dyskomfort, byłam tym już zmęczona. Kiedy czułam, że mi schodzi sama musiałam zbijać sobie mase..
Przypomnieliśmy sobie, że czeka nas 2-godzinna podróż samochodem z matką koleżanki, co nie pomagało w zrelaksowaniu się. Wypiliśmy na uspokojenie po piwie, o dziwo rozjaśniło nam w głowach, albo po prostu mieliśmy na wszystko bardziej wyjebane.
Minęło jakieś 5 godzin, spotkaliśmy się z mamą k i zbliżaliśmy się do auta, byliśmy wykończeni. Cały dzień chodziliśmy z miejsca na miejsce starając się walczyć z własnymi umysłami, halucynacje z zamkniętymi oczami były bardzo 'brzydkie' i nas atakowały, jaką ulgą było poczucie trzeźwości. Gdy ruszyliśmy nadal miałam wrażenie że to nie koniec, ale starałam się dać sobie spokój, aż w końcu, gdy myślałam, że mój umysł otrzeźwiał znowu to poczułam. Na tylnym siedzeniu, z zapiętym pasem, spocona zamknięta na 2 godziny w blaszanej puszce na kółkach. Nie umiem opisać tego uczucia. Czułam się zagrożona, zamknięta, wiedziałam, że nie mogę nic zrobić. Wszystko zaczęło jakoś dziwnie się kurczyć, zdrętwiało mi całe ciało. Wiedziałam że wszystko dzieje się w mojej głowie, sama to chcąc niechcąc przywołałam? Nie mogłam wydobyć z siebie słowa. Ta podróż to była męczarnia.
Gdyby tylko to wszystko zakończyło się tego jednego dnia....
Niestety nie. I to jest dla mnie najdziwniejsze. Trip, który nie był sam w sobie tragiczny zostawił we mnie bardzo dziwną bliznę. Minęły 4 miesiące a ja po dziś dzień na myśl o tamtych chwilach znów potrafię poczuć ten okropny dyskomfort. Pisząc ten raport, czuję wszystko od nowa. Bardzo boję się od tamtego czasu psychodelików, a najgorsze z tripa potrafię wkręcić sobie nawet po zapalonym papierosie, czy alkoholu(!!), od nowa w samochodzie mogę poczuć się jak w puszcze, bez wyjścia. Nie wiem jak temu zaradzić i czy kiedykolwiek przejdzie, nie wiem nawet jak to działa i zdaję sobie sprawę jak bezsensowne jest to zjawisko.
To chyba tyle. Grzybki wzięłam wtedy drugi i ostatni raz, trochę mi szkoda, ponieważ pierwszy trip sprawił że zakochałam się w psylocybinie, ale wiem, że nigdy nie zdobędę się na kolejną próbę.
*Jeżeli ktoś doświadcza tego samego stanu <stresu pourazowego>, lub wie jak z nim walczyć miło będzie poczytać trochę komentarzy* :)
- 25594 odsłony
Odpowiedzi
Miałem coś podobnego, też mi
Miałem coś podobnego, też mi się trip w taki specyficzny sposób zawiesił i w moim przypadku, to także zdarzyło się po grzybach. Trzy miechy po tripie i niby wszystko w porządku, siedzę sobie na kanapie oglądam jakiś serial, i nagle te stany co przeżywałem na tripie wracają. Ostatecznie stwierdziłem, że rzucam to w cholerę. Przez rok nie brałem nic (no poza piwkiem sporadycznie), jak stwierdziłem, że ślad po tych zdarzeniach się w mojej głowie zatarł, to nieśmiało zacząłem wracać do fazowania. Staram się jednak nie szaleć z dużymi ilościami.
Po tym incydencie bałam się
Po tym incydencie bałam się każdej używki ale w sumie mnie to nie powstrzymywało przed braniem. Jednak zmiana była ogromna, każdy trip, poza ketaminowym, był baaardzo dziwnym i mało przyjemnym doświadczeniem. Od mniej więcej 27 sierpnia nie paliłam nawet marihuany, za bardzo się boję. Myślę, że zacznę się od nowa przyzwyczajać do stanów upojenia poprzez zaopatrzenie się w zapas opiatów. Co jest z tymi grzybami nie tak? :(
meksykańce
Niestety z tymi meksykańcami trzeba bardzo uważać, bo są dość mrocznie i łatwo indukują psychozy jeśli ma się do nich skłonności. Ja po ostatnim tripie na nich w mixie z LSD (2g grzybów + 75ug LSD) też miałem trochę porytą głowę: stany lękowe nawet bez źródła lęku, paranoje itp utrzymujące się dobre półtora miesiąca. Nawet podczas samego tripa musiałem ostro walczyć z dobrą godzinę albo dwie z własną psychiką żeby nie spanikować. Moja mniej doświadczona współtripowiczka niestety nie poradziła sobie z mocą tego mixa (choć zjadła zaledwie 1,2g) i wpadła w panikę, czuła że umiera i zaraz zwariuje. Nie jestem początkującym przewodnikiem, a mimo to trudno było mi wyprowadzić ją z tego stanu. Oczywiście patrzcie na moje doświadczenia przez pryzmat niewielkiej ilości snu i kilku innych spożytych substancjach w poprzednich dniach, a do tego akurat wtedy na mainie leciały jakieś ciężkie dary co wcale nie pomagało :D
A co do terapii to polecam nie jeść mięsa, dużo pływać i chodzić do sauny + wit C.
MJ natomiast pal koniecznie bez dodatku tytoniu (tytoń bardzo zwiększa potencjał psychotyczny) a zauważysz różnicę. Jeśli to nie wystarczy to zarzuć jakieś benzo, np ćwiartkę albo pół klona żeby przyzwyczaić psychikę do stanu ''spokojnego, bezpiecznego'' haju, później już nie będą potrzebne.
Mam nadzieję, że pomogłem :)
Bardzo ciekawa rzecz.
Znacznę może od twgo, że doskonale rozumiem Twoją więź mentalną z przyjacielem- u mnie i koleżki występuje dokładnie to samo. Przekonałem się już, mimo małego doświadczenia, że każde miejsce i każda osoba wytwarza specyficzną aurę i mocno to wpływa na tripy. Przykladowo- w moim pokoju jest zawsze najbardziej pluszowo i miło, na basenie (2 razy zarzucałem wielką, jak na mój umysł, dawkę dekstrometorfanu w tym miejscu) jest zawsze tak... w chuj chaotycznie, nad pewnym stawikiem zawsze wysysa ze mnie energię, a w niewykonczonym domu kolegi miałem taką bombę, że ja pierdolę. Nigdy nie zdarzyło mi się coś takiego, żeby trip pozostawiał po sobie na tak długi czas jakieś skuktki, jednakowoż zdarzyło mi się cholernie się bać o swój umysł- tylko ja wiem, jak "wariacko" działa na mnie DXM. Wiec musisz uwierzyć na słowo, że to robi mi z neuronów miazgę. I teraz do sedna- mimo tej miazgi cały czas mam chęć cos zarzucac, bo jak to powiedział mój ziom "dobry bad trip nie jest zły". Chodzi o to, że życie to rollercoaster, a my jesteśmy zdani na skoki w gorę i w dół, no i czasem trzeba pewne rzeczy... Zaakceptować? Traktować jak naaukę? To jest w chuj trudne. Ale czasem się udaje.
Ogólnie wychodzę z założenia że nic nie dzieje się z przypadku. Nie ważne, czy wierzysz w plan wszechsiwta, czy moc własnej psychiki, jedno musisz przyznac- wszystko ma swoje przyczyny. Każdy bad trip to wyrzucenie z siebie najgłębszej warstwy cienia. Jego "przepracowanie".
Co więc polecam zrobić?
*Zacznij praktykować medytację- DOSKONALE uczy opanowania, kontroli i wycisza. Wszystko siedzi naszej głowie. Oczyscisz ją- masz spore szanse na lepsze " jutro"
*Pobaw się w świadome sny, albo zrób taki nawyk, że będziesz wmawiać sobie, że wszystko dokoła jest snem. Podobno tak robią jacyś mnisi (być może Tybetańscy) aby zdystansować się do rzeczywistości i zgasić w sobie zbędne emocje. Bo skoro wszystko jest snem, to czego tu się bać? Skoro wszystko jest snem, my możemy mieć kontrolę. Osobiście sam sobie chcę zrobić taki nawyk, ale zapominam XD Zdecydowanie warto, bo kłamstwo powtarzane 1000 razy w końcu staje sie prawdą. Zwłaszcza, gdy mamy do czynienia z plastycznym umysłem. Zdystansuj sie do rzeczywistości. Ja myślę o sobie jak o fraszce, bo skala tego, co istnieje, jest tak ogromna, że nie znaczę więcej niż ziarenko piasku. I dzięki temu przed każdym tripem myślę "co będzie to będzie". Wewnętrzny luz da się wypracować. Kiedyś byłem spiętym i wydyganym ciulem, dzisiaj jest git. A jak ja mogłem, każdy może :D
*Przeczytaj mandale cienia- znajdziesz w google po wpisaniu "wstęp do alchemii upadłych, mandala cienia". Uprsedzam, że to specyficzna, dość długa i ciężką lektura, a żeby ogarnąć o co kaman, trzeba myśleć " symbolami" i mieć szerokie horyzonty rozkminowe. Ogólnie jest to symboliczna opowiastka o tym, czym jest zło i dlaczego nie należy go skreślać, ani chować, tylko nad nim pracować.
*Oczyszczaj organizm- zauwazylem że ja jako weganin i mój ziom jako wegetarianin mamy tendencję do łapania pięknych tripów. Chodzi pewnie o oczyszczenie mózgu z toksyn. Nie musisz nawet rzucać mięsa jak nie chcesz. W miarę dobre efekty da też jedzenie nie przetworzonych produktów, picie zielonej herbaty, ograniczenie soli i słodyczy. Traktuj ciało jak przyjaciela- mózg jest wszak jego częścią i musi być zasilony dobrym paliwem ;) polecam tez wpisać w google " fluor a szyszynka" i dowiedzieć sie, dlaczego lepiej używać pasty z naturalnym fluorem, albo tej bez ;) aha- no i jedź jabłka, bo to jedno z nielicznych źródeł boru- pierwiastek śladowy, ale kluczowy dla neuronów. Jak nie lubisz jablek, kup suplement. I obserwuj jak zmieniasz sie na lepsze. Zawsze obserwuj. Poczuj kontrolę. I oczekuj poprawy ;)
To by było na tyle, życzę powodzenia :)
https://youtu.be/0_h4wFXMazk
Zapraszam do poczytania.
W miarę lajtowo cię pojebało od grzybów. Czasem wyglądać to może tak jak w poniższym trip reporcie.
https://neurogroove.info/trip/jak-uciek-em-z-wesela-kuzynki-eby-si-na-pa...
:)
Jest OK. Fajnie się czyta.