dark fantasy - to see π
detale
A 8,5mg
THC
Maczanki
Benzydamina
DXM
2C-E
4-HO-MET
JWH-210
pFPP
Bufedron
a-PPP
NEB
MeOPP
GBL
Etylofenidiat
Kodeina
Buprenorfina
Absynt
MXE
UR-144
LSA
25D
25C
2C-P
A;
THC
25C
2C-P
dark fantasy - to see π
podobne
Właśnie obroniłem pracę licencjacką na bardzo dobry, dwa dni wcześniej dyplom artystyczny. Pomyśleliśmy z dziewczyną „A” (18), że to dobra okazja do świętowania i zakończymy wakacje tripem na 2C-P (to nasz drugi raz z tą substancją). Poza powodami do radości miałem też zmartwienia – za 2 dni moja A wyjedzie i zobaczymy się dopiero za cztery miesiące.
Po powrocie z uczelni zjadamy po naleśniku przebieramy się i przygotowujemy wszystko co będzie nam potrzebne do podróży. Sprzęt grający i ciepłe ciuszki (bo w końcu to już prawie połowa września a idziemy na noc w plener) gotowe. O godzinie 18 polewam po kieliszku roztworu zawierającego psychodelik – 9mg dla mnie i 8,5mg dla A. Zbieramy się szybko po po drodze mamy jeszcze nieco do załatwienia. Najpierw zachodzimy do ośrodka kultury. Naprawiam głośniki, A natomiast czeka jeszcze na jakiś drobiazg od koleżanki i kręci kijem do fireshow. Po 45 minutach od przyjęcia czuję lekkie podekscytowanie, rozjaśnienie myśli i pogłębienie percepcji. Zdaje mi się, ze dużo lepiej rozumiem relacje między otaczającymi mnie ludźmi.
Około 19 ruszamy dalej w miasto, działanie jest bardzo subtelne – wyczuwam wyraźną stymulację i podbicie nastroju. Zachodzimy do sklepu po napój bananowy, coś do jedzenia w plenerze i zupki instant do domu. Siadamy chwilę przy fontannie puszczając muzykę z telefonu – zaczyna lepiej brzmieć. Po chwili (mimo bodyloadu na fence) bierze nas ogromna ochota na chipsy o smaku mięsa. Szybko udajemy się do marketu. Dłuższą chwilę rozglądamy się po półkach nie mogąc znaleźć regału z chipsami. Czuję wyraźne „uniesienie”, a kiedy A mówi coś w rodzaju -Są tam czuję jak na mnie patrzą i mnie przyciągają. - wiem, że powinniśmy skierować się szybko do wyjścia. Przy kasie mijam trzech młodzieńców w dresach kupujących sporo piwa, robię głupie miny do towarzyszki i czuję, że zaraz wybuchnę śmiechem. Wracamy na rynek by słuchać fontanny. Murek przy wodotrysku, chipsy o smaku kebabu i Massive Attack z komórki.
O 20 zaczynają bić dzwony w pobliskim kościele – robi się dość nieprzyjemnie chwilowo wyłączamy muzykę, zdaje mi się, że będzie to trwało w nieskończoność. Kiedy wreszcie przestają czujemy ogromną ulgę. Przyglądamy się jesiennym liściom pływającym w wodzie. Jednocześnie dochodzimy do wniosku, że pływają w rytm muzyki, po chwili nachodzi nas ogromna ochota by popatrzeć jak będą wyglądały chipsy w wodzie. Opanowaliśmy się dzięki znajomej która przechodziła obok (wcześniej spotkaliśmy ją w domu kultury). Test wytrzymałości zdany, mówimy dość szybko, ale panujemy nad sobą. Wizualnie wszystko przyciąga wzrok ale jeszcze jest bardzo spokojnie. Częstujemy koleżankę jedzeniem, pijemy wodę mineralną i gadamy o głupotach – znajoma rzuca tekst w którym sugeruje, że widać po nas, że jesteśmy podpici kiedy zaprzeczamy „domyśla” się, że to może trawka (tłumaczy chipsy i to, że gapimy się w dziwne miejsc oraz gadamy co raz bardziej od rzeczy). A oznajmia, że musimy się zbierać, żegnamy się ze znajomą i odchodzimy kawałek (10m), ona idzie po drugiej stronie parkinu równolegle z nami. Wtedy pierwszy raz nie wytrzymujemy – wymiana zdań wygląda mniej więcej tak; „Zobacz na ten chodnik jakie ma kolory”, „Nie mogę bo mi spod nóg zapierdala”. Kątem oka dostrzegam zdziwiony wzrok koleżanki.
Czuję, że zaczyna się peak, znajome uczucie ciągłego doświadczania dejavu, snu na jawie i czystości umysłu jednocześnie. Obleśne na co dzień ulice wyglądają ślicznie. Cały czas komentujemy to co widzimy. Mijamy ogromny telebim ustawiony pod pretekstem wyświetlania filmów i meczy piłkarskich na mieście – cały czas jednak migają tam reklamy. Szybko dochodzimy do wniosku, że trzeba udać się w mniej cywilizowane miejsce choćby dlatego, że to błyskające ostre światło nie jest przyjemne dla wrażliwych w tej chwili oczu. Udajemy się w stronę parku mijając stare podniszczone domy oświetlone ciepłym pomarańczowym światłem latarni, asfalt pokrywa się siatką geometrycznych wzorów. Kiedy wchodzimy między drzewa zaczyna się utwór zespołu „Crystal Castles”. 8-bitowe dźwięki sprawiają, że czuję się jak w starej grze, otoczenie wesoło pikselizuje – przypomina nieco pierwsze produkcje w 3d. Jest nieco mrocznie, czuję się nieswojo kiedy mijają nas ludzie. A znosi ich obecność dużo lepiej. W planach mamy udać się do ruin starego dworku i poustawiać tam świeczki. Podczas drogi dzielimy się swoimi odczuciami i obserwacjami w pewnym momencie A mówi „całkowicie nowe poczucie stawu kolanowego” - jednocześnie nas to bawi a z drugiej wydaje się niesamowicie trafne. Wychodzimy na główną drogę prowadzącą za park. Czuję się jak w gotyckim opowiadaniu. Idziemy przed siebie a dróżka zdaje się wydłużać cały czas. Mam wrażenie, że ciągnie się w nieskończoność. Zbliżamy się do bramki a kiedy tylko wychodzimy uderza w nas duszący smród szamba z ogródków działkowych. Oddalamy się kawałek od źródła zapachu i przystajemy by się napić. Włącza się „Żywiołak” nastrój robi się naprawdę dziki. Czuję słowiańską magię w powietrzu (i ścieki). W ciemności wszystko pokrywa się siateczką w barwach RGB (red, green, blue). Chwilę słuchamy muzyki rozmawiając o zmianach nastroju. Kiedy ruszamy dalej zauważam, że niebo niepokojąco błyska, przez chwilę zastanawiamy się czy nie będzie burzy. Po jakimś czasie zauważamy że niebo wygląda, jak okno pokoju w którym ktoś ogląda telewizor. Wydaje nam się, że wszyscy oglądają ten sam program i dlatego powstaje to zjawisko (potem jednak doszliśmy do wniosku, że to pewnie ten ekran na rynku tak mocno rozświetlał niebo – zwłaszcza dla naszych naćpanych oczu).
Kiedy przechodzimy koło wejścia do ruin które przypominają zamek widzę dwóch kolesi przez których czuję się niekomfortowo. Mówię „A”, że to trolle górskie i lepiej byśmy ich nie drażnili. Ona na to, że dała by im czekolady. Zawsze dbamy o wspólny komfort psychiczny i jeśli któreś nie ma na coś ochoty to nie naciskamy. Podejmujemy decyzję – idziemy na tory – tylko miastem czy poboczami. Ryzykujemy to pierwsze. Kręci się niewiele osób, miasto wygląda ślicznie. Mam ochotę zajść pod „Lidl” co zaraz robimy jednak sklep jest już zamknięty, oglądamy przez chwilę przez szyby sprzątaczki i ruszamy dalej. Mijamy domek którego wszystkie okna świecą się na czerwono „On nas obserwuje” mówi A widząc moje zainteresowanie – faktycznie wygląda jak z gotyckiej kreskówki – mam wrażenie, że zaraz drzwi się otworzą a z nich wypełznie długaśny jęzor. Wkręcamy sobie różne mroczne historie i rozmawiamy o efektach wizualnych. A zauważa wzmocnienie i rozwarstwienie czerwieni i zieleni.
Dochodzimy wreszcie do wiaduktu i schodzimy na tory które wzdłuż otaczają drzewa. Co raz bardziej oddalamy się od miasta, znajdujemy odpowiednią miejscówkę – pogłaśniam muzykę i siadamy naprzeciwko siebie na szynach. A nalega na „White Rabbit – Jeferson Airplane” - słuchamy o białym króliku, wspominając Las Vegas Parano. Piję sok bananowy po chwili zaczynam się śmiać z pełnymi ustami. Boję się, że się zakrztuszę. Wtedy A mówi „Przełknij, przełknij... ale jak nie możesz to wypluj!” widzę przechodzącego obok chłopaka z psem który najprawdopodobniej słyszał jej słowa. Wychylam głowę za szynę i pluję białym gęstym płynem. Obydwoje mamy jedno skojarzenia – zaczynamy się pokładać ze śmiechu na torach. Włącza się znów „Żywiołak”, siedzimy w półmroku naprzeciwko siebie i patrzymy jak morfują nam twarze – przybierają bardzo zwierzęce formy, szczerzymy się do siebie i naśladujemy dzikie zwierzęta co potęguje efekt. Włącza się „Oko dybuka”, w pewnym momencie A zamyka oczy i zaczyna śpiewać, jej twarz wygładza się i wygląda jak duch. Kiedy kończy się zwrotka śpiewana (charczona) przez mężczyznę „... lecz w ciele Dybuka” otwiera oczy. W tym momencie gładka twarz „ducha” zmienia się w łeb demona – ogromne białe oczyska, paszcza i rogi – agresywnie rośnie i zbliża się do mnie – paraliżuje mnie strach, nie mogę złapać oddechu ani wypowiedzieć słowa, czuję uderzenie podobne do tego towarzyszącemu wejściu stymulantów. Po paru sekundach dochodzę do siebie, piosenka zmienia się na „Ballada o głupim Wiesławie”. Czuję bardzo erotyczny klimat utworu, jest w nim coś … Pociągającego. Zbliżamy się do siebie i zaczynamy całować. Zatracam się w pocałunkach i muzyce. Mam mieszane uczucia, czuję się jakbym był opętany przez syrenę, utopca, demona. Usta mojej dziewczyny są bardzo zimne, wilgotne – mam wrażenie, że całuję się z jakimś wodnym stworem na wzór tych z opowiadań Lovecrafta czy Barkera. Odrzuca mnie to i podnieca, decyduję się jednak nie mówić o niczym A by jej nie wkręcić czegoś chorego. Zmieniamy muzykę na „Gorillaz” i jest jeszcze lepiej – tym razem twarz A morfuje w coś co przypomina zmutowane dzieci z postapokaliptycznego świata (teraz już nie czuć „seksu”) są asymetryczne, wypływające oczy i zaklejone wargi, wypadające włosy... Wygłupiamy się chwilę po czym kładziemy na torach które po zamknięciu oczu wydają się bardzo miękkie i ciepłe (czuję się jak w łóżku) patrzymy na gwiazdy, cevy i słuchamy muzyki. A jest mocno nastymulowana, wierci się cały czas przebierając nogami w pewnym momencie rzuca kolejny epicki tekst „Doznania płynące z grzebania nogą w torze”.
Po 23 uznajemy, że pora się zbierać bo okropnie zmarzliśmy (choć nie czujemy fizycznie zimna to mamy zimne ciała i telepiemy się mocno). Idąc podziwiamy kostkę brukową głośno komentując jej piękno i złożoność, dochodzimy do wniosku, że każda jest unikatowym dziełem a w całości... Wtedy mija nas jakaś kobieta koło 50 z psem, patrzy na nas z bardzo dziwną miną (uśmiech pełen przerażenia) A kiedy się z nią mijamy mówi podekscytowana „I wszędzie te małe pieski” kobieta przyśpiesza a my siadamy na chodniku pękając ze śmiechu. Puste miasto nocą jest śliczne. Przechodzimy koło monopolowego z którego gęsiego wychodzi grupka młodzieńców. A przygląda się im, ja niedbale rzucam „Spokojne to tylko krasnoludki w tych swoich malutkich dresikach” znów nie dajemy rady ze śmiechu. Zatrzymujemy się pod komisariatem obserwując niebieski świecący napis „Policja” i śmiejemy się z tego, że mamy małe „Fear and Loathing”, mija nas radiowóz. Żywopłot otaczający wejście łączy się z niewysokim murkiem. A mówi, że my to nic ale ta dżdżownica jedząca murek to już przesada.
Kiedy mijamy kościół A zaczyna poruszać na tle nieba dłonią obserwując powidoki. Łapię ją wtedy za rękę i mówię „Po jedenaste! Nie dotykaj nieba nad kościołem” - coś pęka, uciekamy w ciemny zaułek i szukamy zeszytu by zapisać nowe przykazanie. Po chwili mówię jej by dopisała „Po dwunastej! Nie dotykaj stopy nad podłogą”. Śmiejemy się z nowych przykazań i ogłaszamy prorokami nowej wiary. Idąc ulicą parafrazujemy biblię – Każdy musi położyć lewą skarpetę na wycieraczce bo inaczej przyjdzie anioł śmierci i rodzina która tego nie zrobiła znajdzie „Obrus w mikrofali”. Ulica przy której mieszkam została odmieniona przez najgłupsze pomysły na świecie. Jutro rano niczego nie świadomi ludzie wyjdą z domów w to skażone groteską miejsce. Stajemy na środku skrzyżowania, patrzymy pod stopy na płynny asfalt. Proponuję zejść na bok A jednak mówi, że na środku efekt jest najlepszy. Zaczynamy unosić się na palcach i opadać – bardzo przyjemne wrażenia – jak na materacu któreś z nas mówi „Sfraktalizowaliśmy się z podłożem.” Po czym drugie dodaje „Asfalt nigdy nie był tak przyjazny człowiekowi”.
Dochodzimy do mojego domu, niestety jednak drzwi są zamknięte. Ja nie mam ani klucza ani numeru telefonu do żadnej z dwóch sióstr... Jest jeszcze szansa – wejść przez garaż. Zaczynamy się szarpać z drzwiami – są zamknięte, znajduję w skrytce klucz – zamek na trzeźwo sprawia problemy, teraz kiedy przestrzeń została dla nas poważnie zaburzona jest jeszcze gorzej, ale po omacku próbujemy dostać się do piwnicy... Dzielimy się na zespoły; A zostaje z zamkiem a ja idę nawoływać siostrę przez okno. Nie mam w ogóle wyczucia, rzucam kamyk i wymawiam jej imię – jest nadzieja – nie zgasiła światła. Stoję chwilę ale nikt nie podchodzi do okna. Idę zobaczyć co u A – jest wystraszona – drzwi razem z kluczem chciały ją pochłonąć. Widzę zapalające się światło na schodach, podchodzimy do okna w którym stoi zdziwiona siostra. Otwiera okno i mówi, że się bała bo nie wiedziała kto to ale zauważyła, że nas nie ma. A próbuje wejść przez okno do domu, przytrzymuję ją i mówię, że przez drzwi będzie bliżej do kuchni. Kiedy jesteśmy już w domu siostra myśli, że jesteśmy podpici, A chce jej przekazać nową wiarę. Zostajemy sami w kuchni czekamy na wodę by zrobić sobie zupki, podziwiamy sztućce. W pewnym momencie orientujemy się jak idiotycznie wyglądamy kiedy mierzymy się wzrokiem z łyżkami.
Udajemy się do mnie do pokoju, rozbieramy do bielizny, zapalamy czerwone światło i puszczamy Shpongle na stereo. Rozkładamy chustę w psychodelicznych kolorach, na niej kładziemy miski z zupą (rosół i gulaszowa) i maskotkę „Kaczkę”. Po chwili przyglądania się nakryciu pada „Zupa zielona, zupa czerwona ale dupa kaczki wywija najciekawiej”. Bierzemy się do jedzenia, A robi bardzo kwaśną minę po pierwszej łyżce „Nie będę tego jadła, to jest obrzydliwe” na co ja „Tak, sama chemia a te kluski wyglądają jak wypełzające robaki” po czym ładuję kolejną porcję do ust czując poruszające się glizdy „To smakuje jak słona chemia – chcesz? Ja zjem nektarynkę” widzę, że coś się w jej życiu zmieniło „Oświeciło Cię skarbie”. Śmiejemy się z konsekwencji tych wydarzeń dla naszej przyszłości. A uznaje, że fajnie by było umyć zęby. Stoimy dłuższą chwilę dewastując doszczętnie szczoteczki które bo tym jednym myciu wyglądają jak stare miotły. A przygląda się mi „Masz niesamowite ciało, widzę jak pracują Twoje mięśnie... Ommm wiesz co nie chce mi się już myć zębów, teraz mam ochotę na Ciebie”. Pozbywamy się reszty ubrań i zaczynamy masować i dotykać przy „Portishead”. Jest bardzo przyjemnie, czuję dotyk całym ciałem a jednoczenie każdym punktem oddzielnie. Zmysł jest nieco zmieniony, ciało wydaje się nieco obce – nowe. Zapach i smak skóry są bardzo przyjemne. Ocieramy się o siebie, i całujemy. Nie czuję typowego pożądania, nie czuję presji. Czuję za to, że mam problemy z erekcją ale nie przejmuję się tym bardzo – czerpiemy z tej chwili dużo przyjemności. Przez chwilę kochamy się ale „Kochanie... Chyba mi nie dobrze” jestem lekko wystraszony A podnosi się i łapie oddech pytam czy wszystko ok „Tak, już tak. Chyba mi się zdawało” Trip Hop jednak nie był najlepszym pomysłem – wracamy do Żywiołaka i delikatnych pieszczot. Gaszę światło ale widzimy dosyć dobrze – na zewnątrz robi się co raz jaśniej. Jestem już nieco zmęczony, ją trzyma dalej dosyć mocno. Znów zaczynamy bawić się w „dzikie miny”, widzę, że A sprawia to dużo przyjemności. Siedzi na mnie i żywo reaguje za każdym razem jak się wyszczerzę. Cały czas prosi bym pokazywał jej zęby. Ona śmieje się, że mam z nią przejebane i wypytuje czy na pewno nie ma problemu bym jeszcze trochę się powygłupiał. Mówię, że nie tylko zjedzmy kawałek czekolady – robimy ponad pół. Jeszcze trochę się wykrzywiamy po czym próbujemy usnąć.
Płytki pół sen... Po jakimś czasie budzę się i widzę coś dziwnego – brązowa maź kremowej konsystencji we włosach, na twarzy i plecach mojej dziewczyny. Szturcham ją „Kochanie chyba kaczka zesrała się nam do łóżka”. A wstaje zdezorientowana – idziemy się przemyć. Po czym wracamy do łóżka. Wstajemy koło 13 z lekkim bólem głowy ale w dobrych humorach. Podsumowania jako takiego nie będzie – dużo fajnych wkrętek ale na tyle płytko by myśl o rozstaniu jakie nas czekało nie opanowała tripa.
- 7563 odsłony