grzybowo-przeciwbólowy bad trip
detale
Setting: wynajęty domek z przyjaciółmi, wszyscy się bardzo dobrze znali i większość miała już grzyby za sobą
raporty kabanosek
grzybowo-przeciwbólowy bad trip
podobne
Kilka lat temu z kumplami stwierdziliśmy, że robimy weekendowy trip do Holandii z okazji urodzin zamiast prezentów. Kwestię palenia pomijam, bo łatwo sobie wyobrazić po co się tam jedzie bez kobiet i dzieci. Jeden z kumpli miał rozeznanie w tamtejszych coffee shopach i w jednym udało nam się dorwać grzyby. Oczywiście przed wzięciem zluzowaliśmy nieco z paleniem. Część z nas była psychodelikowymi świeżakami, w tym ja.
Z perspektywy czasu wiem, gdzie popełniłem błąd, ale wtedy nie zdawałem sobie z tego kompletnie sprawy. Od rana tego dnia kosmicznie napieprzał mnie ząb, więc wziąłem sobie coś przeciwbólowego, żeby jakoś to przeżyć. Dwa dni po powrocie miałem wyrywaną ósemkę, która jakoś dziwnie się wyżynała. W międzyczasie dostałem szczękościsku na cały dzień, więc jak ktoś miał podobne przygody, to wie, o czym mówię. Oczywiście nikomu nie wspominałem o tabsach, bo stwierdziłem, że tabsy to tabsy, co się może złego stać, przecież są sprawdzone.
W każdym razie przygotowaliśmy już wszystko - wyrka do leżenia, szaman do pilnowania świeżaków i odpowiedzialny za stronę audio, zasady wyjaśnione czego się spodziewać itd. Było jakoś koło 15/16. Wtedy ja wpadłem na cudowny pomysł - wezmę sobie jeszcze jednego tabsa na zapas! Poprzedni już powoli schodził i znowu robiło się słabo. Moja logika - potem nie będę w stanie go wziąć i sobie zepsuję tripa. Ile ja miałem kurwa racji. Oczywiście, że zepsułem, ale nie dlatego, że go nie wziąłem i bolało, tylko dlatego, że APAP czy co ja tam brałem, słabo się łączy z psychodelikami, przynajmniej takie są moje wnioski.
Wracając do głównego wątku - jako że nie jestem zbyt dużej budowy, nawet nie zjadłem całego opakowania, tylko nieco ponad połowę. Stwierdziłem, że najwyżej dojem potem jak będzie za słaby efekt - better safe than sorry. Szkoda, że o tym nie pomyślałem wcześniej i po prostu nie odpuściłem całkiem, będąc cały dzień na tabletkach przeciwbólowych... Reszta wsunęła zdrowo po całej paczce i było im potem jeszcze mało.
Zaczęło się powoli, jakieś ruszające się gałęzie za oknem, firany i meble w pokoju lekko pływające i falujące. Nieco na pograniczu - czy to już działa, czy sobie coś wkręcam? I nagle pustka, kompletnie nic nie widać, czarna dziura wokół mnie. Słyszałem muzykę, ale kompletnie nie czułem potrzeby otwierania oczu i sprawdzania co się dzieje na około. W sumie bardziej nie zdawałem sobie sprawy z tego, że mam zamknięte oczy i mogę je otworzyć. Wszystko, co działo się dalej, to twór mojego umysłu.
W którymś momencie playlista zmieniła nieco styl, który ewidentnie zaczął mi mieszać w głowie. Nie jestem w stanie powiedzieć, co dokładnie było z nią nie tak, ale zaczęło się robić nieprzyjemnie. Miałem wyobrażenie jakby w całym pokoju były balony z helem. Szaman chodził powoli i dotykał je w taki sposób, że wydobywały się z nich dźwięki. Stopniowo wprowadzały mnie one w jakiś stan lękowy nasilający się z każdym kolejnym dotknięciem. Szaman już nie był naszym kumplem, tylko jakimś starym, szczerbatym dziadem z kołtunami zamiast włosów i strasznym uśmiechem. Ta wizja kompletnie nie pomagała mi w uspokojeniu się.
Na szczęście muzyka wróciła na stary tor, nieco wszystko się uspokoiło, ale nie na długo. Powróciła pustka wokół mnie. Zacząłem myśleć o żonie i wtedy pojawia się znikąd w tej nicości. Zero tła, otoczenia czy czegokolwiek, konkretnie tylko ona stojąca w tej czarnej pustce tak jakby oświetlona z góry pomarańczowym światłem. Zaczyna do mnie coś mówić, jakieś wyrzuty, że się nimi, nią i synem, nie interesuję i nie dbam o nich. Nie jestem w stanie jej na nic odpowiedzieć, nie dlatego, że nie wiem co, tylko dlatego, że nie jestem w stanie wydusić z siebie słowa. Zaczynam się zastanawiać co będzie, jak mnie zostawi, stopniowo się rozklejam i powoli wpadam w panikę. Wiem, że zaraz się poryczę i nie będę w stanie tego zatrzymać. Wszystko znika.
Kilka sekund spokoju i wszystko wraca - dokładnie to samo co się działo przed momentem z jakąś minimalną różnicą. Tyle że z moją świadomością co się wydarzy następnie, powtórka krok po kroku. Moje zastanawianie się co będzie, jak się rozstaniemy, rozklejanie się i coraz większa potrzeba rozbeczenia się. Znika i znowu to samo. Po czasie doszło też do niej nasze dziecko, odchodzi razem z nią. Nie mam pojęcia, ile tych pętli było, ale wiem, że przez kilka ostatnich po prostu leżałem i wyłem, bo nie można tego inaczej nazwać. Jakby mi zabrali w życiu to, co najważniejsze i nic więcej już nie miało żadnego sensu. Jedyne co miałem w głowie, to to jak bardzo ich kocham i że chcę, żeby to się skończyło. Ja jebie, nawet teraz mi się robi smutno, jak sobie to przypominam.
Istniały różne pętle, po tej z żoną i dzieckiem, nadeszła taka z ziomkami, z którymi tam byłem. Ziomki to mało powiedziane, to przyjaciele, których większość znam lwią część swojego życia. Co, jeżeli mnie tak naprawdę nie lubią, jeżeli za plecami się ze mnie nabijają i ciągną naszą znajomość z bliżej mi nieznanych powodów. Oczywiście próbowałem te pętle powstrzymywać w jakikolwiek sposób, ale im bardziej się starałem, tym bardziej się w nie 'zapadałem'.
Później pętle zaczęły się przeplatać, a ja zacząłem wpadać w coraz większą histerię, chciałem tylko, żeby to się skończyło za wszelką cenę. Wewnętrznie już się pogodziłem z tym, że straciłem wszystkich, na których mi zależało. Równie dobrze mogę umrzeć, byle w końcu się z tego wydostać. Poddałem się kompletnie.
Wtedy zaczęło się to powoli uspokajać, a ja zaczynałem zyskiwać kontrolę nad tym co się dzieje. Żona i kumple zaczęli się znowu pojawiać, ale nie były to już te same scenariusze co przed chwilą, tylko zupełnie inne, takie 'happy thoughts'. Powolne nawracanie świadomości.
Zapomniałbym o fakcie, że z każdą kolejną pętlą coraz bardziej chciało mi się na wc. Pod koniec już walczyłem z tym, żeby się nie zlać, bo nie byłem świadom czy faktycznie tego nie zrobię, jak, albo w sumie, jeżeli, odzyskam świadomość. W momencie poddania się kompletnie mi przeszło, jakbym w ogóle nie miał takiej potrzeby przez ostanie minuty, godziny, dni? Idea czasu przestała istnieć w momencie, kiedy otoczyła mnie nicość. Nie wiesz, czy to wszystko trwało 30s czy 3h, ale przynajmniej mogłeś sobie wmówić, że nie musisz siku ¯\_(ツ)_/¯
Kojarzycie pewnie moment przed przebudzeniem, kiedy jeszcze śnicie, ale już ogarniacie podświadomie, że to sen i jesteście w stanie go kontrolować w pewnym stopniu przez chwilę. Dokładnie to się działo w mojej głowie, tyle że bez ograniczeń czasowych. Zacząłem się bawić w boga, czegokolwiek nie wymyśliłem, byłem w stanie to stworzyć w moim nowym świecie. Byłem pewien, że już się przebudziłem i po prostu grzyby dały mi nadludzkie moce czy cholera wie co. To do tego człowiek jest tak naprawdę zdolny, kiedy kontroluje swój umysł w 100%, jest panem świata. Od razu pojawiły się teorie spiskowe - to dlatego rządy zakazują i blokują dostęp do substancji psychoaktywnych, bo ludzie po nich zyskują totalną kontrolę nad swoim umysłem i są w stanie zrobić wszystko.
W którymś momencie otworzyłem oczy, wstałem i zacząłem chodzić, dalej nie będąc świadomym czy chodzę naprawdę, czy to dalej dzieje się w mojej głowie. Po tym, jak się zwlekłem z łóżka, ciemność wokoło, podświetliły się tylko schody na parter, ale nie było widać, co jest na końcu. Dopiero w momencie, kiedy zszedłem na dół, zauważyłem kawałek dalej jakieś malutkie niebieskie światełko. Popatrzyłem się chwilę na nie i stwierdziłem, że coś mi tu nie pasuje, zbyt podejrzane. Wracam szybko na górę do łóżka, tam jest bezpiecznie i wiem co mnie czeka. Poleżałem chwilę i zacząłem dochodzić do tego, że to już jest rzeczywistość. Zaczyna ze mnie schodzić i odzyskuję świadomość oraz kontrolę nad własnym umysłem. Znowu zszedłem na dół, okazało się, że niebieskie światełko, to był jeden z kumpli leżący po ciemku na kanapie z telefonem w ręku.
Dodatkowo muszę wspomnieć o ziomku, który leżał obok, na początku jak wszyscy zjedliśmy swoje porcje. Co jakiś czas mnie trącał i robił sobie jakieś podśmiechujki. Norma dla naszej relacji, ale możliwe, że miał swój wkład w to, co się działo w tym czasie u mnie w głowie. Wiedziałem wtedy, że to on i nikt inny nie wpadłby na tak durny pomysł, ale nie byłem świadom czy to faktycznie on robi, czy to tylko moja głowa.
Z tego, co mi potem kumple relacjonowali, to cały czas leżałem na łóżku zwinięty w kłębek. Zero oznak mojej wewnętrznej paniki i całego tego gówna, które działo mi się we łbie. Jeden z nich obserwował mnie przez jakiś czas, bo miał wrażenie, że faktycznie dzieje się coś nie tak, ale jako że nie było żadnych zewnętrznych oznak, to nic nie robił. Oni sobie poszli na dwór nawet na chwilę po jakimś czasie, a ja dalej leżałem jak nieżywy embrion.
Na myśl mi przyszło kilka filmów, w których widziałem podobne motywy i tak się zastanawiam do teraz nad tym. Czy to moja 'wizja' bazowała na tym co widziałem w filmach, czy jednak ludzie wymyślający takie sceny mają za sobą trochę przygód z psychodelikami i istnieje jakiś wzór tego, co może się 'stać'.
Mając na uwadze późniejsze przygody z LSD, faktycznie większy efekt mam zawsze w głowie niż wizualnie. Tyle że to był pierwszy raz, do tego bad trip, więc kompletnie spanikowałem. Pewnie byłbym w stanie się ogarnąć szybciej, gdybym uświadomił sobie, że jestem w stanie to kontrolować w mniejszym lub większym stopniu, zamiast z tym walczyć. Nauczka na przyszłość, nieważne jak chujowa wydaje się sytuacja - to minie, nie walcz z tym.
- 3752 odsłony