dxm - zespół abstynencyjny po ciągu
detale
raporty hyperpaluch
- dxm super trip
- Mefedron + DXM + THC ciąg dalszy
- Mefedron + Piwo + DXM
- Pseudoefedryna to wróżka
- Jak się wyleczyłem z lęków - DXM + THC
- Maryśka + DXM z piwem
- Kodeina - błoga samotność z sensacjami żołądkowymi
- Drugie podejście do metamfetaminy
- Mieszanina THX, DXM, kody i alko.
- Mefedron czyli lek na stres
dxm - zespół abstynencyjny po ciągu
podobne
Witam.
To nie jest Trip-Raport a próba opisu problemów występujących po ciągu DXM. Nie znalazłem w necie nic podobnego więc postanowiłem to tu opisać. Ku przestrodze.
Z DXM mam do czynienia z małymi przerwami od końca grudnia 2015r czyli dość krótko (około 3 miesięcy). Początkowo wcinałem dawki w granicach 300 mg dziennie. Większe mi szkodziły - źle się po nich czułem.
Wcześniej pakowałem go mniej (max 300mg raz dziennie). Za każdym razem w całości, bez dorzucania. W niedługim czasie moja tolerancja na DXM wzrosła. Aby skutek był ten sam, musiałem sobie aplikować już około 450 mg. No i pakowałem DXM codziennie w dawkach co najmniej 450 mg przez 3 tygodnie. Kilka razy wrzuciłem w siebie 450 rano i 450 wieczorem. Zdarzyło się to tylko kilka razy z powodu praktycznie braku działania wieczornego zarzucenia więc sobie odpuściłem. W czasie łykania DXM nie odczuwam żadnych nudności i innych dolegliwości żołądkowych więc nie stanowiło to żadnej bariery aby cały towar połknąć w całości. Popijałem tym, co było pod ręką, zwykle Colą. Żadnego alkoholu ani grejfruta. Sam DXM. Nigdy po DXM nie miałem kaca czy jakichś nieprzyjemnych odczuć. Z reguły czułem się świeżo i pełen energii do przeżycia kolejnego dnia i wzięcia kolejnej dawki... Przyczyny ciągu były prozaiczne - o wiele łatwiej mi się rozmawiało z ludźmi, o wiele sympatyczniej wyglądał świat i w ogóle było bosko.
Małe wyjaśnienie skąd się bierze ciąg DXM'owy.
Wbrew powielanym w necie opiniom "specjalistów", DXM bez mieszania z innymi dodatkami nie jest szkodliwy. Sprawę przebadałem gruntownie odkąd się DXM zainteresowałem. Łatwo jest trawiony przez wątrobę (są na to odpowiednie badania), nie jest toksyczny w dawkach stosowanych przez tutejszą społeczność a uwalnia się z organizmu poprzez nerki, na które również nie ma żadnego toksycznego wpływu. Jedyny sposób aby sobie rozwalić coś w organizmie to podanie dożylne, które zwykle kończy się poważnymi uszkodzeniami mózgu czyli śmiercią (badania na szczurach). Na powyższą opinię straciłem mnóstwo czasu przekopując Internet i czytając różne artykuły na temat DXM. Chciałem wiedzieć, czy mogę sobie pozwolić na częsty (czyt: codzienny) trip czy nie. Drugą sprawą jest to, że DXM jest LEGALNY i poprzez jego umiejętne dawkowanie można przeżywać całkiem niezłe jazdy (np. na plateu 3 i 4) jak i spokojny relaks (na plateu 1 i 2). Ja osiągałem plateu 2 co mi w zupełności wystarczało. Świat bez stresów i zahamowań i to całkiem legalnie, tanio i przystępnie.
Na początek wesoła historia sprzed tygodnia... w ostatnim dniu ciągu DXM'a.
DXM wchodzi u mnie dość długo. Max czas oczekiwania na fazę to 2,5h. Średni czas przekraczał 1,5h. Przyzwyczaiłem się do tego, że można zapodać cały ładunek do brzucha, wyjść na miasto, załatwić sprawy i wrócić do domu aby resztę dnia spędzić na miłym fazowaniu. Pamiętam zabawną sytuację. Pojechałem do Urzędu Skarbowego wyjaśniać skomplikowaną sprawę podatkową. Nie było pani od tej sprawy więc obskoczyły mnie 2 kobity + kierowniczka działu a na koniec jeszcze jakiś gościu z innego działu. Siedziałem spokojnie na dupie w oczekiwaniu jak US potrafi sprawnie działać i nagle poczułem jak DXM zaczyna robić swoje. Z tego, co mówiono do mnie coraz mniej rozumiałem i myślałem tylko o tym, aby stamtąd wyjść. A to jeszcze jedno pytanie, a to podpisik, a to nie ta kopia dokumentu... Czas wydłużał się w nieskończoność a ja obserwowałem jak bardzo zmienia mi się mój własny podpis pod dokumentami. W pewnym momencie przestałem rozumieć o co im chodzi. Poprosiłem o to, aby mi wszystko zapisano na kartce bo mam słabą pamięć po silnych lekach. Oczywiście moja prośba została spełniona :) Mam więc na biurku kilka kartek i jakiś podpisany przeze mnie protokół. W US dotarło tylko do mnie, że to już wszystko. Ulżyło. Wyszedłem z US i nie wiedziałem gdzie się znajduję. Nie to miasto? A więc jakie? Po dłuższych obserwacjach i namyśle stwierdziłem, że pójdę drogą, która coś mi przypomina. Okazało się, że wybrałem dobry kierunek. Takie sytuacje powtarzały się kilkukrotnie (z dezorientacją w terenie) ale jakoś dotarłem do domu pieszo wielokrotnie rozmyślając na skrzyżowaniach dokąd teraz mam się udać... Jak zwykle po DXM miałem uradowaną gębę. W kieszeniach miałem spory zapas DXM bo wcześniej zaopatrzyłem się w niego przechodząc obok aptek. Przyszłość zapowiadała się całkiem kolorowo. Byłem na fazy i miałem dużo zapasu DXM. Było tego w przeliczeniu jakieś 3600 mg pod różnymi nazwami. Wykupiłem chyba wszystko, co zawierało w sobie DXM i było w sprzedaży. Ponieważ noszenie przy sobie dość pokaźnych rozmiarów pudełek nie jest przyjemne, przy aptekarkach wyciągałem zawartość a resztę prosiłem o wyrzucenie do kosza. Wszystkie panie robiły to bez najmniejszych trudności. Dobrze, że nie spytały, czy zjem na wynos czy zapakować :) Dotarłem szczęśliwie do domu upajając się za sprawą DXM'a pięknem tego świata i jego doskonałym zorganizowaniem...
Dokończyłem tydzień (czyli jeszcze sobota i niedziela) szamając DXM (450 mg dziennie) ze zgromadzonych zapasów a niedziela była OSTATNIM dniem ciągu DXM.
INFORMACJA: Post zawiera dużo szczegółowych informacji odnośnie godzin. Dokumentowałem na kartce co i o której godzinie się dzieje aby mieć rozeznanie co do dnia tygodnia i czasu, który po prostu nie istniał. Okazało się to bardzo przydatne choćby do tego, żeby ten post był OK pod względem jasnego omówienia tematu.
Poszedłem spać a po przebudzeniu przeżyłem najgorsze chwile w moim życiu. To był PIERWSZY DZIEŃ zespołu abstynencyjnego i zarazem poniedziałek (już wiem, dlaczego ludzie nie lubią poniedziałków). Świat wirował jak oszalały, nie mogłem złapać pionu, poruszanie się przychodziło z dużym trudem, było mi niedobrze, nie miałem na nic siły, nie wiedziałem co się wokół mnie dzieje ale byłem na tyle ogarnięty, że jakoś dotarłem do mojego biurka z szufladą pełną leków na uspokojenie, witamin i minerałów. Po chwili zastanowienia doszedłem do wniosku, że to po prostu kac DXM'owy. Kiedyś w końcu to nastąpić musiało...
Na pierwszy ogień z szuflady poszedł Cloranxen 10mg (na uspokojenie lęków). Słabo działał choć łyknąłem go z 7 tabletek. Nadal byłem roztrzęsiony, bez możliwości w miarę logicznego myślenia. Co chwila poszczególne mięśnie (szczególnie te w środku brzucha) zachowywały się tak, jakby ktoś je raził prądem. To samo działo się z oczami. Każdy ruch oczami wywoływał reakcję skurczu poszczególnych mięśni ciała (głównie tych wewnętrznych) tyle tylko, że w całym ciele. Uczucie strasznie niemiłe i o stałym natężeniu, bez chwili wytchnienia. Najlepszą metodą było wygodne ułożenie się na fotelu (mam taki wygodny, stary, duży fotel) i gapienie się w jeden punkt, bez ruszania oczami. Oprócz tego czułem się tak, jakbym był odwodniony. Każdy zna kaca poalkoholowego. Bierze się on głównie z powodu odwodnienia organizmu i toksycznych metabolitów. I tak się też czułem. Cały dzień. Nie pomogło wchłonięcie w siebie sporej dawki magnezu z wit B6, nie pomogły multiwitaminy, proteiny. Nic nie pomogło. Dosłownie NIC. Poszedłem spać o 22:30.
Pobudka o 0:16 (czyli po około 1h i 45minutach) oznajmiła mi, że nadszedł DRUGI DZIEŃ zespołu abstynencyjnego. Wtorek.
Choć wydawało mi się to niemożliwe, czułem się jeszcze gorzej niż w poniedziałek. Prądy w mięśniach zaczęły być bardzo dokuczliwe. Każdy ruch już nie tylko oczami ale czymkolwiek powodował reakcję mięśni czyli uderzenia prądu. Nagle, o godzinie 2:15 nastąpiła gwałtowna poprawa samopoczucia. Tak, jakby ktoś mi dał cudowne lekarstwo. Radość znalazła swój koniec po jakichś 20 sekundach. Po tym czasie powrót złego stanu powrócił z dodatk0wą niespodzianką - zezem w prawym oku. Zez ten utrzymywał się cały dzień. Próbowałem poprawić sobie nastrój za pomocą MJ. Okazało się, że tylko zmarnowałem towar. Zapalenie MJ nie skutkowało żadną przyjemnością. Wręcz przeciwnie, zwiększały się zawroty głowy, serce zaczynało bić jak oszalałe (ratowałem się beta-blokerem BETO ZK 100) a przechodzące przez mięśnie prądy zwiększały swoją częstotliwość i amplitudę. Tak, jakby ktoś podkręcił elektrykę na maxa. Ku mojemu zdziwieniu, po tych wszystkich męczarniach o godzinie 12:00 poczułem się dobrze. Nie tak dobrze jak rano ale było to wyczuwalne poprawienie samopoczucia. Ten stan trwał aż 15 minut. Uznałem to za sukces detoksykacji mimo, że mój ogólny stan był fatalny. Tak dotrwałem do końca dnia czyli jakiejś 16:00. Poszedłem a raczej chciałem pójść spać. Ha! Wielkie słowo - pójść spać. Nie chciałem iść spać bo bałem się, że w czasie snu umrę. Byłem przerażony, że drugi dzień zespołu abstynencyjnego nie przyniósł zbyt wielu osiągnięć jeśli chodzi o mój organizm. Naczytałem się przecież, że DXM po 24 h jest wydalany i jest spokój. Zapoznałem się ze wszystkimi informacjami medycznymi na temat DXM jak np. czas połowicznego rozpadu itp. Jedno było dla mnie pewne - jutro powinno być już OK. No i z taka myślą udałem się się do łóżka.
Nadszedł TRZECI DZIEŃ zespołu abstynencyjnego. Środa.
Długo nie spałem. Pobudka była już o 00:30 czyli przespałem około 4,5h. No niby sukces, dobę wcześniej było to o wiele krócej... Do opisanych wcześniej dolegliwości doszły silne bóle mięśni. Po prostu nie wytrzymywały nieustannego szarpania "prądem". Szuflada z lekami poszła w ruch. Znowu Cloranxen, witaminy i do tego dorzuciłem Mydocalm Forte na sztywność i bóle mięśni. Już byłem na tyle przytomny, że postanowiłem dużo pić. Poszła Yerba-Mate, którą przetestowałem kilka dni wcześniej ze znakomitym efektem. Teraz żadnego efektu nie było. Jedyny efekt po "pobudzającej" Yerba-Mate to było nagłe zaśnięcie około godziny 2:45. Spałem do 14:15. To był sukces. Porażką zaś było to, że po przebudzeniu się i otrząśnięciu się ze snu, zaczynałem się czuć dokładnie tak samo jak przed snem. Generalnie stało się to zasadą, że po przebudzeniu było w miarę OK a po kilku minutach wracał stan totalnego złego samopoczucia, dezorientacji. prądów w mięśniach, napięcia mięśni i wyczerpania zarówno psychicznego jak i fizycznego. Działo się tak codziennie więc nie będę powtarzać tej informacji. Ogarnianie świata urwało się około 15:00 za sprawą nagłego zaśnięcia w fotelu. Spałem do 16:20. Wieczorem, około 22:00 spróbowałem MJ (joint max 2 cm) z nadzieją, ze może teraz coś będzie lepiej. Złudne nadzieje! Dolegliwości się powiększyły aż do czasu przetrawienia THC. Jak zwykle towar zmarnowany... Poszedłem spać około 23:00
Nadszedł CZWARTY DZIEŃ zespołu abstynencyjnego. Czwartek.
Pobudka mnie zaskoczyła. Spałem 17 godzin czyli do godziny około 16:00. Po fazie rozbudzenia znów to samo co wczoraj jeśli chodzi o samopoczucie i znów masa witamin, minerałów, wit. C 1000mg itd... O 22:40 poczułem lekką poprawę ale nic za darmo! Zwiększyły się prądy w mięśniach. Wydawało mi się, że znam już położenie każdego mięśnia w moim ciele. Odzywały się w losowej kolejności. Prąd żył swoim własnym życiem, zupełnie przypadkowym. Raz atakował mięsień przy jabłku Adama, raz przy sercu, raz przeponę, raz ramię itd. Zacząłem się do tego przyzwyczajać ale oczywiście było tego mało. Za mało! Doszły dreszcze. Takie zwykłe dreszcze jak się ma 38 stopni gorączki. Niby nic ale wytrzymać z tym trudno. Oczywiście jeszcze było mało - zaczęło mi być przeraźliwie zimno. Mam w pokoju 24 stopnie C, co jest dla mnie temperaturą bardzo odpowiednią Co więcej, rozgrzewające kąpiele, które w tym dniu stosowałem nic nie pomogły. Jaki zmarznięty i trzęsący się z powodu dreszczy właziłem do wanny z gorącą wodą, taki z niej wyłaziłem. Strata wody, czasu i olbrzymiego wysiłku. Przypomnę - fizycznie strasznie źle się czułem. Psychicznie było już lepiej. W związku z porażką z zabiegami wannowymi, siedziałem w pokoju ubrany w kurtkę jesienną i czapkę zimową. To pozwoliło jako tako przeżyć ten kolejny atak detoksykacji. Spać w tym dniu nie poszedłem.
Nadszedł PIĄTY DZIEŃ zespołu abstynencyjnego. Piątek.
Była godzina 0:30. Sytuacja zaczynała mnie przerastać. kończyły mi się pomysły co mam zrobić, co łyknąć i w jakiej ilości aby się lepiej poczuć. Moje samopoczucie uległo nieznacznej poprawie, nieadekwatnej do czasu tych tortur. Wciskałem sobie na siłę jedzenie chcąc dostarczyć organizmowi świeżego zasobu witamin i minerałów. Jako naturalne źródło witamin, protein i białka wykorzystałem jajka na surowo (4 sztuki). Ten smak i konsystencję w takim stanie, w jakim byłem, można było wytrzymać. Napchany jedzeniem i napojony Yerba-Mate i rumiankiem (najlepszy ziołowy uspokajacz), rozpocząłem kolejny dzień męk. Oczywiście dreszcze, zimno, kąpiele i tak do godziny 14:00, gdy to poszedłem spać. O 20:30 obudziłem się. Jak zwykle po przebudzeniu, po 5 minutach czułem się znów fatalnie. Poszedłem spać około 23:00.
Nadszedł SZÓSTY DZIEŃ zespołu abstynencyjnego. Sobota.
Pobudkę zaliczyłem o godzinie 16:00 czyli spałem 17 godzin. Nieźle... Samopoczucie już było lepsze. Oczywiście witaminy, minerały, jajka, Mydocalm, wit. C 1000mg itd... Musiałem się wybrać do sklepu. Parę bloków ode mnie. Może ze 300 metrów. To była istna przeprawa. Spociłem się jakbym niósł na plecach tonę węgla, serce o mało mi nie wyskoczyło z piersi, bardzo szybko się męczyłem, nie miałem siły wejść nawet na 2 piętro w bloku... W końcu doczłapałem się do siebie (4 piętro). Około 18:00 zapaliłem malutkiego jointa MJ (taki max 2 cm). Tak na próbę, czy coś to podziała. O dziwo, MJ podziałała ale tak słabo, że znów było szkoda towaru. Ale za to wszedł mi jeden papieros.
W głowie zaświtała mi pewna szalona myśl. żeby na tego kaca wziąć tableteczkę Acodinu. Taką malutką 15 mg... W sumie DXM spowodował złe samopoczucie to zgodnie z przysłowiem "czym się strułeś tym się lecz" powinno pomóc. Po dłuższym zastanowieniu odrzuciłem tą myśl jako mało rozsądną i pomyślałem, że skoro mi się poprawia, wolno bo wolno, ale się poprawia, należy to wytrzymać do końca. Poza tym, nie byłem przekonany jaka reakcja wystąpi po wzięciu DXM a pewnie musiałbym go i tak wziąć więcej, niż 15 mg. Poza tym, już jeden atak paniki w ciągu tego tygodnia przeżyłem. Na szczęście go opanowałem ale świeże wspomnienie pozostało. Pomyślałem, że trzeba być rozsądnym... Nie wiem o której poszedłem spać ale sądzę, że było około 2-3 w nocy. Nie zapisałem sobie tego.
Nadszedł SIÓDMY DZIEŃ zespołu abstynencyjnego. Niedziela.
Pobudka około 16:00. Rytuałem się stało połknięcie całej garści prochów typu witaminy itp. Coraz odważniej podchodziłem do codziennych spraw. Już zacząłem rozmawiać z domownikami choć nie były to jakieś długie wywody. Max 2-3 zdania. Dłuższe rozmowy a wręcz czyjaś obecność strasznie mnie irytowały. Miałem ochotę powiedzieć - dajcie mi spokój, ja umieram! Niedzielę spędziłem na szukaniu informacji o toksykologii, środkach na poprawę pracy mózgu i innych pierdołach. Musiałem czymś zająć głowę aby nie zwariować. Spać nie poszedłem. Zacząłem pisać ten raport.
Nadszedł ÓSMY DZIEŃ zespołu abstynencyjnego. Poniedziałek.
Mój stan można określić jako w miarę stabilny. Ruchy gałek ocznych nie wywołują już tak silnych prądów w mięśniach choć nadal jest to słabo odczuwalne. Ciśnienie i tętno w normie bez dodatkowych leków. Małe zawroty głowy. Myślę, że idzie na dobre. Jak to długo jeszcze potrwa? Nie wiem. Myślę, że w takim tempie jak do tej pory będzie to trwało jeszcze co najmniej kilka dni (może 2). Najbardziej istotne sprawy starałem się przekazać w jak najdrobniejszych szczegółach aby osoba to czytająca nie miała żadnych wątpliwości co chciałem napisać. Co do wypalonego papierosa, nasiliły się prądy w mięśniach (wypaliłem go 1/3), powróciły zawroty głowy. Na szczęście szybko to minęło.
Dobre rady.
Na koniec mała rada dla osób, które będą mieć podobne przygody po DXM. Nie wolno wsłuchiwać się w swój organizm. Myśl o wszystkim, tylko nie o sobie. Nie dręcz się pytaniami: czy mam zawał, czy może ja umieram, czy to się kiedyś skończy. Myśl o czymś, co zajmie twój umysł w 100% i będzie oddalone od ciebie o 1000 km. Rozkminiaj dlaczego rosną drzewa, wyobrażaj sobie miłe rzeczy, myśl o lataniu jak ptak itd... Pułapka, w którą wpadniesz myśląc o sobie spowoduje jedynie psychiczne pogorszenie twojego stanu a co za tym się kryje, również objawów somatycznych. Spróbuj zająć się czymś pożytecznym aby zająć głowę. To w niej powstaje ten cały koszmar. Kac DXM to nic innego jak zaburzenie jakichś poziomów w mózgu. Nie wiem jakich bo literatura na ten temat jest zerowa. Nie rób gwałtownych ruchów bo możesz szybko przywitać się z podłogą. Miej zawsze obok siebie coś do picia ze względu na nagłe ataki suchości w ustach. Nie poruszaj się szybko i miej obie ręce przygotowane do ew. upadku na glebę. Błędnik szwankuje i to dość mocno. Z czasem się to normuje ale te czas dłuży się niemiłosiernie. Po tygodniu detoksu od DXM przyznaję, że zmiany na lepsze przebiegają w strasznie wolnym tempie. Czas się zatrzymuje. Nie wiadomo jaki jest dzień. Jest tylko jedno pragnienie - niech to się w końcu skończy! Ja ten tydzień spędziłem u siebie w pokoju w wygodnym fotelu przysypiając na nim dość często i w sypialni. Raz odważyłem się pójść do sklepu lecz okazało się to tak wykańczające, że ledwo to przeżyłem.
Z mojego doświadczenia wynika, ze DXM potrafi zaskoczyć nagle i z całą swą negatywną siłą nawet w przypadku osób, które powinny być uodpornione na jego działanie. Nic nie wskazywało na to, że taki kac wystąpi a w życiu nie podejrzewałbym, że będzie trwać tak długo z tak przykrymi konsekwencjami. Jednak da się go przeżyć :)
- 18814 odsłon
Odpowiedzi
Wszystkie twoje raporty są
Wszystkie twoje raporty są praktycznie takie same, nieciekawe i niczego nie wnoszą.
Może warto dać sobie spokoj ?
Ignisie
"To nie jest Trip-Raport a próba opisu problemów występujących po ciągu DXM." - To nie jest jego TR tylko opis rzucenia DXM
Miał wnieść problemy zdrowotne po odstawieniu DXM-a a nie wnosić dogodny stan po nim.
Dodam...
Tytułem podsumowania dodam, że stan taki utrzymywał sie przez prawie 2 tygodnie. Oczywiście objawy negatywne stopniowo malały ale łączny czas kaca DXM oceniam na właśnie taki okres.